Polski honor

Dodano:   /  Zmieniono: 
Po 70 latach pamięta się prawie każde słowo, które wówczas padło. „My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor”. Dzisiaj wielu przesyła SMS-ami te słynne słowa Józefa Becka wygłoszone 5 maja 1939 r. w Sejmie z poleceniem przesłania dalej, by udokumentować naszą odwieczną, piękną polską dumę i pamięć owych dni chwały.

Nikt dziś nie pyta i nikogo nie dziwi, dlaczego Beck posłużył się wówczas pojęciem honoru. Dlaczego nie powiedział, że tą bezcenną rzeczą dla Polaka jest wolność albo dopiero co odzyskana niepodległość? Przecież wówczas, w 1939 roku, co rozumiał każdy Polak, przystępowaliśmy do wojny o polskie być albo nie być, o polskie niepodległe istnienie. Skąd więc się wziął ten honor? Po 70 latach, my, Polacy, nie rozumiemy, o co w ogóle wówczas chodziło i dlaczego wybuchła ta wojna.

W piątek 5 maja cała polityczna Europa zasiadła przy odbiornikach radiowych. Na ulicach i placach polskich miast ustawiono wyposażone w potężne głośniki wojskowe wozy propagandowe. Młodzież starszych klas gimnazjalnych i licealnych skupiła się w szkołach wokół radioodbiorników. Galeria w Sejmie wypełniła się dyplomatami z całego świata. W teatrze dziejów miał się za chwilę rozpocząć ostatni akt pokoju albo pierwszy akt wojny. Tydzień wcześniej, także w piątek 28 kwietnia, kanclerz Rzeszy Adolf Hitler wypowiedział Polsce wzajemną deklarację z roku 1934 o niestosowaniu przemocy. Anglii wypowiedział układy morskie. Po raz pierwszy publicznie, na oczach świata, przedstawił Polsce swe żądania rozumiane jako warunki pokoju. Powrót Gdańska do Rzeszy i eksterytorialną autostradę do Prus Wschodnich w zamian za defi nitywne uznanie zachodnich granic Polski. Gdyby Beck się zgodził, Hitler proponował nowy pakt pokojowy na 25 lat. Dlatego wszyscy czekali na to, co powie Beck.

Beck przeżywał dramatyczne dni. Oto waliła się w gruzy cała jego misterna polityka zachowania równej odległości od Moskwy i Berlina. Niemcy, którzy jeszcze w styczniu, podczas wizyty Ribbentropa w Warszawie, ani słowem nie kwestionowali swych układów z Polakami, dzisiaj, po podpisaniu w kwietniu w Londynie polsko-brytyjskiego układu będącego wzajemną gwarancją na wypadek agresji, wprost grozili wojną. Wojną, której nikt w Europie poza Hitlerem nie chciał i do której nikt w Europie poza Hitlerem nie był gotowy. Beck wiedział, bo musiał wiedzieć, że głośne w Polsce kwietniowe samobójstwo jego przyjaciela, byłego premiera Walerego Sławka, było niczym innym jak publicznym, dramatycznym protestem przeciwko wiązaniu się Polski z Wielką Brytanią, a tym samym spychaniu nas w przepaść wojny z Niemcami. Wiedział, bo musiał wiedzieć, że wielu polskich polityków takiej wojnie było przeciwnych. Frank Savery, wieloletni brytyjski konsul w Warszawie, zanotował tyleż znamienne, ile cyniczne słowa swej rozmowy z przywódcą ludowców, byłym premierem Wincentym Witosem: „Gdańsk trzeba oddać Niemcom – powiedział Witos – bo nie możemy o niego robić wojny, ale niech oddaje go Beck, a my, opozycja, potem Becka za to wylejemy i zajmiemy jego miejsce".

Beck wbrew oczekiwaniom wielu nie oddał Gdańska Niemcom. Wygłosił wielkie i wiekopomne przemówienie, w którym powodem jego nieustępliwego stanowiska stał się honor. Wielki Cat- -Mackiewicz z właściwym sobie talentem skomentował to przemówienie stwierdzeniem, że oto „z nagrobka swej polityki Beck zbudował swój piedestał". I rzeczywiście, z niepopularnego, wręcz nielubianego polityka, przez wielu uważanego za germanofila, w tych dniach Józef Beck stał się polskim i europejskim bohaterem.

Na Wierzbową, gdzie mieściło się MSZ, przychodziły listy i gratulacje z całego świata. Nagłówki prasy światowej gratulowały Polakom, a głównie Beckowi wspaniałej postawy. Nawet Francuzi, którzy nie tolerowali Becka, potrafili się zdobyć na słowa uznania. Lecz jednocześnie nie brakowało komentarzy ujawniających polski niepokój. Zapomniany dzisiaj Adolf Bocheński zatytułował swój artykuł poświęcony przemówieniu Becka: „Samobójstwo w obawie przed śmiercią", kończąc go słowami: „My, Polacy, jedną rzecz kochamy bardziej niż pokój, a mianowicie honor”.

Znawcy i komentatorzy polityczni i wojskowi nie mieli już wówczas, w 1939 roku, najmniejszych wątpliwości co do tego, że Polacy, zajmując takie stanowisko, znaleźli się w dramatycznie trudnej sytuacji. Wystarczy sięgnąć do dokumentów i notatek zagranicznych obserwatorów wojskowych w Warszawie, by pojąć, że jedyne, na co Polska mogła liczyć w momencie wojny, to wysoka pożyczka bankowa czy ewentualne dostawy sprzętu wojskowego. O żadnym korpusie ekspedycyjnym i bezpośredniej pomocy wojskowej, jak napisał major William H. Colbert, attaché wojskowy Wielkiej Brytanii, nie mogło być nawet mowy, o czym Polacy zostali uprzedzeni.

Na co więc liczyli Polacy i sam Beck? Być może rację mają ci historycy, którzy utrzymują, że Beck najzwyczajniej przeszacował zdolności obronne Polski. Według Stanisława Strońskiego, który rzekomo słyszał to na własne uszy, Beck w przededniu przekroczenia polskiej granicy w chwili klęski wrześniowej, zwracając się do swoich podwładnych, miał powiedzieć: „Myślałem, że mam sto dywizji, a miałem gówno!".

„Beckowi brakowało kultury ogólnej – napisał o nim Wacław A. Zbyszewski – solidnego wykształcenia; zbyt młodo, zbyt wcześnie, zbyt nieprzygotowany został ministrem i to wszystko sprawiło, że przeceniał nie tylko swoją rolę i swoje znaczenie na świecie, ale także siły, znaczenie i możliwości Polski". Bez względu na trafność tych opinii tajemnica nieustępliwości Becka odrzucił postawione Polsce ultimatum Hitlera. „Gdybyśmy oddali Gdańsk i Pomorze bez walki, stalibyśmy się wasalami Niemiec” – pisał później i pojęcia honoru, które pojawia się w jego przemówieniu, tkwi jednak w innym punkcie tej historii. Oto, na co zwrócili uwagę komentatorzy polityczni owych wydarzeń, Hitler, wypowiadając Polsce układ o nieagresji z 1934 roku, nie przywołał 28 kwietnia 1939 roku w Reichstagu najważniejszego swego zarzutu wobec Becka i Polaków. Nawet nie wspomniał o tym, że Polska odmówiła mu kategorycznie swego udziału w przyszłej krucjacie antybolszewickiej. Mimo wielu rozmów, nacisków i nalegań. Tu nie chodziło o Gdańsk czy „korytarz”, tu szło o nowy niemiecki podział świata. O to, kto pójdzie z Niemcami na Rosję, a kto się sprzeciwi. Beck się sprzeciwił, bo – jak stwierdził – Polakom nie pozwala na to honor.

„Gdybyśmy postąpili tak jak Czesi – napisał Józef Beck już w Brasov w Rumunii 12 grudnia 1939 roku w nieznanej notatce zatytułowanej „Co każden porządny Polak myśleć powinien" – tj. oddali Gdańsk i Pomorze bez walki, stalibyśmy się wasalami Niemiec, a nikt by potem w tej sprawie się nie ruszył. Dlatego, mimo takich czy innych krytyk co do poszczególnych spraw czy osób, Polacy mają prawo chodzić z podniesioną głową, w oczekiwaniu, aż inni spłacą dług!”.

Ci inni to oczywiście Rosjanie. Doskonale rozumieli oni, co ma na myśli Beck, powołując się w swym wielkim przemówieniu na honor. Rozumieli to tak dobrze, że choć nikt wcześniej nie przewidywał tej wizyty, już 9 maja 1939 roku pojawił się w Warszawie – przejazdem, po wizycie w Turcji i Rumunii – Władimir Potiomkin, sowiecki wiceminister spraw zagranicznych, by w półtoragodzinnej rozmowie z ministrem Beckiem oświadczyć, powołując się na upoważnienia swego rządu, że „gdyby Polska stała się obiektem napaści z Zachodu, to może liczyć na całkowitą życzliwość ze strony Związku Radzieckiego; zrobił mi aluzję – pisał Beck – że trzeba będzie o tym pomówić szerzej". Polska, która odrzuciła niemieckie konkiety, wyraźnie w tym dramatycznym momencie historii opowiadała się za Rosją i pokojem w Europie. Może warto też przypomnieć, że miesiąc później, po półtorarocznej nieobecności w Warszawie, pojawił się nowy ambasador sowiecki Nikołaj Szaronow, którego akredytacji Beck nadał wręcz królewską oprawę. „Pan Ambasador udał się na Zamek samochodem Pana Prezydenta Rzeczypospolitej, poprzedzony przez trębaczy na białych koniach i otoczony eskortą szwadronu szwoleżerów. W następnych samochodach jechali członkowie ambasady ZSRR. Pan Prezydent oczekiwał w Sali Rycerskiej w towarzystwie Pana Premiera Sławoja- Składkowskiego”.

Być może dzisiaj, po latach milczenia, powinno się przypomnieć światu ten obraz i to wielkie przemówienie polskiego ministra, który powołując się na pojęcie honoru, mógł ocalić świat od wojny. Jak wiadomo, nie ocalił. Jak wiadomo, zdarzył się układ Ribbentrop-Mołotow i sowiecki nóż w plecy. Ale ta historia nie ma już nic wspólnego z honorem.

Więcej możesz przeczytać w 20/2009 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.