Nicolas "Lenin" Sarkozy

Nicolas "Lenin" Sarkozy

Dodano:   /  Zmieniono: 
„Mówię to jasno: prędzej zgodzę się na kryzys w Europie niż na zniszczenie wspólnej polityki rolnej i dopuszczenie do tego, by to spekulacja w nieregularny sposób decydowała o cenach produktów rolnych” – zagrzmiał Nicolas Sarkozy. A pewnie! Niech lepiej o cenach produktów rolnych decydują urzędnicy w Brukseli. Spekulantom mówimy nie!
W organizacji odwołującej się do ideałów liberalizmu gospodarczego i nieskrępowanego wolnego handlu jaką jest UE (wszak u jej podstaw leży Europejska Wspólnota Gospodarcza czyli, innymi słowy, strefa wolnego handlu) istnienie potworka pod nazwą „Wspólna Polityka Rolna" jest prawdziwym ewenementem. System dopłat dla rolników i obowiązujących ich kwot produkcyjnych ma tyle wspólnego z wolnym handlem ile polscy piłkarze z obiecywanym przez Leo „Benhałera" international level. Czyli niewiele. WPR bliżej do sowieckiej gospodarki planowej niż do czegoś, co choćby w małym stopniu jest zbliżone do zasad gospodarki rynkowej. A jednak dwadzieścia lat po zwycięstwie kapitalizmu nad komunizmem jak widać wciąż można znaleźć chętnych do kultywowania tego reliktu przeszłości.

Nicolas Sarkozy nawołujący do obrony rynku rolnego przed „nieregularną spekulacją" przypomina trochę Lenina, który pod hasłem „grab zagrabione" zaprowadzał sprawiedliwość społeczną wyrównując nierówności klasowe za pomocą trzymanego mocno w garści kija. Przesada? Wcale nie. Jedyna różnica między Sarkozym i Leninem to fakt, że ten pierwszy na szczęście nie ma tego kija, więc co najwyżej może grozić iż dumna Francja się obrazi i przestanie zaszczycać Brukselę obecnością swojego prezydenta. Cóż przeżyjemy – chciałoby się rzec. Niestety Sarkozy może liczyć na cichych sojuszników w postaci unijnych biurokratów. Dla wielu z nich WPR, pochłaniająca ponad połowę (sic!) budżetu UE, jest sensem istnienia – gdyby nie trzeba było tymi ogromnymi pieniędzmi administrować pewnie wielu z nich musiałoby sobie znaleźć inne zajęcie.

Najgorsze jest w tym wszystkim to, że za WPR – czyli uczynienie łatwym, prostym i przyjemnym życia kilkunastu procent mieszkańców Europy parających się rolnictwem płacą solidarnie wszyscy. Niezależnie od tego czy nie lubią spekulantów tak jak Sarkozy, czy wręcz przeciwnie – ważniejsza od pełnej kieszeni rolnika jest dla nich perspektywa własnego portfela.

Ciekaw jestem skądinąd jak Sarkozy wytłumaczyłby mi rację stanu, zgodnie z którą za wyprodukowane w Europie mleko czy chleb powinienem płacić więcej (dzięki limitowaniu produkcji zmniejsza się podaż a więc rośnie cena) i dlaczego mam być skutecznie odizolowany od tańszej żywności pochodzącej spoza Starego Kontynentu (dzięki dopłacaniu do produkcji nie ma szans, by jakikolwiek afrykański kraj wygrał wojnę cenową z europejskimi rolnikami – w związku z czym nikt nawet nie próbuje)? I dlaczego nikt nie dopłaca mi do mojej produkcji?  Też bym chętnie zainkasował wierszówkę w zamian za nie napisanie tego felietonu. I dlaczego „nieregularna spekulacja" czyli niewidzialna ręka rynku sprawdza się doskonale we wszystkich innych branżach, a akurat w rolnictwie trzeba przed nią chronić Europę niczym przed dżumą? Ale cóż – taka jest pewnie konieczność dziejowa. I fakt, że akurat rolnicza Francja na tym całym interesie zarabia nie ma tu nic do rzeczy.