Piloci krytykują załogę Tu-154M. "Za późno wyłączyli autopilota"

Piloci krytykują załogę Tu-154M. "Za późno wyłączyli autopilota"

Dodano:   /  Zmieniono: 
Załoga Tu-154, który rozbił się pod Smoleńskiem, zbyt długo, jak na panujące tam warunki, utrzymywała włączonego autopilota - uważają piloci. - Trzeba odróżnić podejście precyzyjne, z użyciem systemu ILS, od nieprecyzyjnego. W podejściu precyzyjnym, gdzie system podaje zarówno kierunek pasa, jak i ścieżkę schodzenia, autopilot może być włączony cały czas, aż do zakończenia lądowania. Większość współczesnych samolotów może sama wylądować w tym trybie - powiedział kapitan pasażerskich Boeingów Dariusz Sobczyński.
Sobczyński dodał, że w podejściu nieprecyzyjnym system podaje tylko kierunek pasa, a ścieżki schodzenia - wysokości i odległości od pasa - pilnuje załoga. - Na tak zwanej wysokości decyzji - w momencie podjęcia decyzji o lądowaniu - wyłącza się autopilota - tłumaczy.

Sobczyński zaznaczył, że autopilot, którego zadaniem jest odciążenie pilota, utrzymuje pewne parametry, np. ciąg, wychylenie sterów, odchylenia samolotu na boki, i przyjmuje tylko pewne sygnały od sterującego. - W tym przypadku autopilot został odłączony za późno, poniżej wysokości decyzji - powiedział Sobczyński. Zaznaczył, że jego ocena odnosi się do prawidłowości procedur, natomiast ustalenie przyczyn i okoliczności katastrofy pozostaje zadaniem komisji.

Także inny doświadczony pilot samolotów komunikacyjnych, który chciał zachować anonimowość, ocenił, że załoga Tupolewa wyłączyła autopilota za późno. - Ogólnie, ten samolot może lecieć na autopilocie do wysokości 30 metrów, jednak w praktyce wysokość, do jakiej można kontynuować lot na autopilocie zależy od warunków atmosferycznych, wyposażenia lotniska i samolotu - powiedział. Dodał, że automatyczny pilot może być utrzymywany w jednym z trybów, wyłączających spod automatycznej regulacji np. zniżanie, przy utrzymaniu automatycznej stabilizacji innych parametrów. - W przypadku lotniska w Smoleńsku, wysokość, do której można było utrzymywać automatycznego pilota, wynosiła 120 metrów - dodał.

Pilot zaznaczył, że zgodnie z ogólną zasadą, na ostatnim tysiącu stóp - ok. 300 metrach - jeżeli załoga nie otrzyma od kontrolera z ziemi informacji, że widzialność na lotnisku jest równa lub lepsza niż minima do lądowania, nie można podchodzić do lądowania. - Należy natychmiast odejść na go-around. Jeżeli widzialność jest minimalna lub lepsza, można się nadal zniżać - powiedział. Dodał, że tego przepisu załoga, szkolona według procedur wojskowych, mogła nie znać. - Kolejną barierą była wysokość 120 metrów - na tym pułapie konieczny jest kontakt wzrokowy z ziemią, nie można już kontynuować lotu według przyrządów i tu należało przejść na sterowanie ręczne. To jest wysokość nad radiolatarnią bliższą, za którą jest już pas. Ten pułap można było minimalnie przekroczyć, biorąc pod uwagę czas reakcji, bezwładność i inne czynniki. Trzecią barierą był sygnał TAWS. Trudno wytłumaczyć, dlaczego załoga nie przerwała zniżania, kiedy rozległ się sygnał systemu ostrzegający o bliskości ziemi - powiedział lotnik.

W pisemnej wersji wystąpienia szefa komisji technicznej Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) Aleksja Morozowa, rozdanej dziennikarzom po konferencji prasowej Moskwie, znalazła się informacja, że samolot schodził do lądowania na automatycznym pilocie. Załoga wyłączała kolejne tryby działania autopilota na 5 sekund i 4 sekundy przed zderzeniem z przeszkodą - drzewem - które spowodowało pierwsze uszkodzenia w konstrukcji maszyny oraz w momencie samego uderzenia. 6 sekund później maszyna uderzyła w ziemię. W chwili katastrofy na lotnisku panowały bardzo trudne warunki atmosferyczne - mgła ograniczała widzialność poniżej dopuszczalnych minimów.

PAP, arb