Niskie loty szkół wyższych

Niskie loty szkół wyższych

Dodano:   /  Zmieniono: 
Tegoroczny ranking szanghajski przedstawiający 500 najlepszych szkół wyższych na całym świecie ponownie nie okazał się dla polskich uczelni zbyt łaskawy. Najlepsze krajowe szkoły: Uniwersytet Warszawski i Uniwersytet Jagielloński znalazły się w czwartej setce. Daleko przed nami są już nie tylko uniwersytety ze Stanów Zjednoczonych, Japonii i Europy Zachodniej, ale również z krajów, które nie słyną z najlepszej myśli naukowej na świecie.
Pozycję wyższą od polskich uczelni mają szkoły z Brazylii, Argentyny, Czech czy Nowej Zelandii i Republiki Południowej Afryki. Można zrzucić oczywiście winę na specyficzne kryteria chińskiego rankingu - wszak kto by się przejmował takimi detalami jak liczba noblistów wywodzących się z danej uczelni, liczba publikacji w „Science" i „Nature”, czy częstotliwość z jaką cytowane prace profesorów danego uniwersytetu. Nawet jednak gdyby uznać te kryteria za arbitralne, nie zmienia to faktu, że z polskim szkolnictwem wyższym jest źle.

Problem polskich szkół wyższych nie ogranicza się tylko do prestiżowej klapy w rankingu. Skoro nasze uczelnie przegrywają z mało znanymi szkołami z Brazylii czy Nowej Zelandii pojawia się pytanie o jakość kształcenia studentów. Po transformacji ustrojowej rynek pracy potrzebował pracowników z wykształceniem wyższym – i dlatego szkoły wyższe zmieniły się w fabryki magistrów. Po 20 latach realia się zmieniły. Mimo że wśród ludzi z wykształceniem wyższym nadal notuje się najniższy odsetek bezrobotnych, to jednak coraz częściej spotykamy się z sytuacją, w której absolwenci studiów mogą tylko pomarzyć o pracy w wyuczonym zawodzie. Znajdują pracę, owszem, ale jest to praca za ladą w centrum handlowym.

Nie ma powodu cieszyć się z tego, że współczynnik społeczeństwa z wyższym wykształceniem z roku na rok się zwiększa, skoro zdobyte wykształcenie ma coraz mniejsze znaczenie. W Polsce istnieje ponad 400 szkół wyższych. System stworzony jest w taki sposób, że uczelnie otrzymują dopłaty od Państwa za każdego studenta. W dodatku dziś szkoły średnie kończą młodzi ludzie urodzeni w niżu demograficznym, a więc uczelnie toczą prawdziwą batalię o każdego studenta. W konsekwencji studia rozpoczyna coraz więcej osób, które tak naprawdę nigdy nie powinny się tam znaleźć. W Polsce stawiamy więc na ilość: na Uniwersytecie Warszawskim studiuje i wykłada 3 razy więcej osób niż na najlepszym na świecie Harvardzie.

Dziś najlepszym pomysłem na uzdrowienie szkolnictwa wyższego wydaje się być wprowadzenie płatnych studiów. Oczywiście nie może być mowy o sumach jakie za luksus zdobycia wyższego wykształcenia płacą studenci Harvardu czy Oxfordu. Nawet jednak wprowadzenie symbolicznej opłaty mogłoby skończyć czasy wiecznych studentów. Kto wie, może nawet na uczelniach pojawiliby się ludzie, którzy faktycznie chcą zdobyć wykształcenie i będą wymagać od profesorów czegoś więcej, niż tylko zaliczającego wpisu w indeksie. Dzięki opłatom uczelnie podreperowałyby budżety, a wtedy zarówno na kształcenie jak i na badania popłynąłby większy strumień złotówek. Tak naprawdę skorzystaliby na tym wszyscy.  Czas zacząć traktować edukację jako produkt. Produkt za który ktoś płaci – a więc również wymaga. Na rynku powinni pozostać tylko najlepsi, a wyższe wykształcenie powinno odzyskać swoją wartość.

Niestety o płatnych studiach możemy zapomnieć. Wszak zawsze będą zbliżać się jakieś wybory. A kto w czasie wyborów pamięta o rankingach szkół wyższych?