Klęska i cud solidarności

Klęska i cud solidarności

Dodano:   /  Zmieniono: 
Tomasz Lis (fot. WHITESMOKE STUDIO)
W tym wypadku jabłko padło bardzo daleko od jabłoni. Co wspólnego mają dziś „Solidarność” i solidarność z tamtymi „Solidarnością” i solidarnością? „Solidarnościowe” logo sprane, „solidarnościowe” przesłanie spsiałe, a może dokładniej – sPiSiałe.
KlA więc klęska solidarności. Ale i wspaniały cud solidarności. Cud, bo – parafrazując poetę – urodzeni w niewoli, okuci w powiciu, tylko jeden taki Sierpień mieliśmy w swoim życiu. A do tego cudem tchną owoce tamtego Sierpnia. Same cuda. Cud wolnej Polski, cud demokracji, cud bezkrwawej rewolucji. Nie było w polskiej historii wspanialszego i bardziej skutecznego ruchu społeczno-przyjacielskiego. Więc w czym problem?

Najpierw pewien paradoks. Kto na „Solidarności" w perspektywie dłuższej najbardziej stracił? Dokładnie ci, którzy byli jej najważniejszymi akuszerami. Robotnicy z wielkich, socjalistycznych zakładów pracy, inteligencja (pracująca miast i wsi) oraz Kościół. Robotnicy i inteligenci dostali wolność, ale nie bardzo poradzili sobie z rynkiem, Kościół średnio radzi sobie z wolnością, choć całkiem sprawnie poradził sobie na rynku.

Najbardziej straciła jednak sama „Solidarność". I solidarność. Jej z kolei najcięższe ciosy zadali twórcy i ludzie „Solidarności". Lech Wałęsa identyfikujący „Solidarność” z sobą. Prawdziwi patrioci z „Solidarności” identyfikujący Wałęsę z jakąś agenturą. Zmarły niedawno gdański kanonik, który w latach 90. tak bardzo szkodził „Solidarności”, jak w latach 80. jej pomagał. Były prezydent i były premier, którzy uznali, że to oni są najlepszymi depozytariuszami tradycji „Solidarności”, a wszyscy inni stoją tam, gdzie stało ZOMO. Ich idea „Polski solidarnej”, służąca temu, by Polskę podzielić. Związek „Solidarność”, który przylepiając się do jednej partii politycznej, stał się widomym znakiem skarlenia ideału i degradacji wspaniałego logo.

Oddajmy też sobie co nasze. Egzamin z solidarności oblewamy sami, my wszyscy, politycy, ale nie tylko politycy. Okazuje się, że wtedy w Gdańsku strajkujący i opozycja potrafili rozmawiać z przedstawicielami, delikatnie mówiąc, nielubianej władzy w sposób nieskończenie bardziej cywilizowany, niż dziś rozmawiają z sobą władza i opozycja. Komunistyczny wicepremier miał więc podstawy, by w momencie podpisywania porozumień powiedzieć, że „rozmawialiśmy tak, jak powinien rozmawiać Polak z Polakiem".


Otóż dziś każdego dnia na szczytach władzy w Polsce i dużo, dużo niżej dajemy masę przykładów na to, jak Polak z Polakiem rozmawiać nie powinien. A jeśli już rozmawiają, to doskonale się wymijając, uchylając się od zmierzenia się z problemem, od dotknięcia tego, co jest jego istotą. Przykład z ostatnich dni. Władza oczekuje, że biskupi zaangażują się w rozwiązanie problemu krzyża przed Pałacem Prezydenckim. Biskupi w sprawie krzyża abdykują i apelują o rozwiązanie problemu do władzy. Władza ustami rzecznika rządu wyraża niezadowolenie, że biskupi nie wzięli się do rozwiązywania problemu, ale jednocześnie sama nie robi nic, by go rozwiązać. Przedstawiciel biskupów wyraża zawód z powodu stanowiska przedstawiciela rządu. Oto solidarność braku powagi, braku odpowiedzialności i uników.

Tamten Sierpień sprzed 30 lat zwykłym czynił to, co chwilę wcześniej było niewyobrażalne. Z pogardzanego robola czynił osobę, z anonimowej postaci – bohatera, z szarej masy – rzeszę obywateli. Na dodatek tej rzeszy ludzi przywracał wzajemne zaufanie i poczucie godności, dając im jednocześnie poczucie odpowiedzialności za dobro wspólne.

I chyba najsmutniejszym bilansem tego, co z „Solidarnością" i solidarnością zrobiliśmy, jest to, co stało się już w wolnej Polsce ze słowami i z pojęciami, które tamten Sierpień nobilitował i wynosił na piedestał. Wspólnota? Gdzie? Obywatele? Marnie się ma nasza Polska obywatelska. Zaufanie? Pod względem poziomu nieufności społecznej jesteśmy w Europie na czele. I jeszcze samo słowo „solidarność". „Solidarni 2010” – samo to hasło zabrzmiało przecież jak jakieś okrutne szyderstwo. Chyba że uznać, iż sensem solidarności jest pogarda, nienawiść, że są nim obelgi i nikczemne oskarżenia.


I można by jeszcze długo ciągnąć litanię żalów i pretensji. Można by, ale po co? Wtedy, w Sierpniu 1980 r., większość z nas za taką Polskę dałaby się pokroić, taką Polskę jak ta niedoskonała dzisiejsza uznalibyśmy wtedy za spełnienie najwspanialszego marzenia. Jakakolwiek by ta Polska była, jest nasza. I ile będzie w niej zaufania, odpowiedzialności i wspólnoty, to zależy wyłącznie od nas. Także to, ile będzie w niej solidarności. I to jest najwspanialsze zwycięstwo, cud tamtego Sierpnia i tamtych – „Solidarności" i solidarności.