"Decyzja o lądowaniu w Smoleńsku była nieracjonalna"

"Decyzja o lądowaniu w Smoleńsku była nieracjonalna"

Dodano:   /  Zmieniono: 
Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) zakończył badanie przyczyn katastrofy smoleńskiej. Eksperci zasiadający w komitecie rozpoczęli prace nad pisaniem projektu raportu, który ma przedstawić wyniki śledztwa. Płk Edmund Klich przyznaje, że Rosjanie nie przekazali mu wszystkich istotnych informacji dotyczących katastrofy i lotniska Sewiernyj. - Wszystkie ważne dla nas informacje znajdą się w projekcie protokołu, który powinniśmy dostać za kilka tygodni. Nie wiem, czy Rosjanie ukryją przed nami informacje dotyczące lotniska Sewiernyj – przyznaje Edmund Klich.
Pułkownik ubolewa, że jako przedstawiciel Polski przy MAK nie otrzymał wszystkich dokumentów. – Nie wiemy, kto dokonał oblotu lotniska samolotem laboratorium. Protestowaliśmy, że uzyskane dane są niewiarygodne, gdyż oblot, który miał sprawdzić działanie urządzeń nawigacyjnych był nieprecyzyjny i niezgodny z polskimi procedurami – tłumaczy. - Powiedziałem, że nie życzę sobie takiego traktowania. Takie postępowanie obraża mnie, jako fachowca – dodaje.
 
Klich zapewnia jednak, że Polska otrzymała zapisy rozmów prowadzonych w wieży lotniska Sewiernyj w trakcie lądowania polskiego samolotu. - Pierwszy kanał to zapis tego, co mówi kierownik lotów i co mówią do niego. Kolejny to tło, czyli rozmowy między ludźmi obecnymi na wieży. A jeszcze inny – rozmowy telefoniczne prowadzone z wieży. Kopię tego wszystkiego otrzymaliśmy i natychmiast przekazaliśmy do kraju – informuje. Z drugiej strony pułkownik przyznaje, że Rosjanie przygotowali niedawno nowy, pełniejszy stenogram rozmów na wieży, który nie został jeszcze udostępniony polskiej prokuraturze.  – Tego dokumentu nie otrzymamy, chyba, że zostanie dołączony do projektu raportu sporządzanego teraz przez MAK – oznajmia Edmund Klich. Jego zdaniem nagrania te mogłyby się okazać kluczowe dla śledztwa. - Uważam, że kontroler, który prowadził samolot w ostatniej fazie lotu, mógł podawać załodze ostatnie komendy z pamięci i mógł nie widzieć samolotu na ekranie radaru. Podawał dane, które wynikały z jego doświadczenia dotyczącego tego, gdzie samolot powinien się znajdować – analizuje Klich.

Klich nie potrafi jednoznacznie określić, czy załoga lotniska w Smoleńsku mogła zabronić polskim pilotom podejścia do lądowania. - Nie wiemy, jakie są procedury na tym lotnisku. Nie otrzymaliśmy dokumentów, które regulowałyby tę sprawę. Wiemy jak działał kontroler, ale nie wiemy, jak powinien działać – tłumaczy. Polski przedstawiciel przy MAK przyjmuje, że jedną z najbardziej prawdopodobnych przyczyn katastrofy był błąd pilotów. -  Załoga Tu-154 podchodząc do lotniska, leciała we mgle, kierując się wskazaniami radiowysokościomierza pokazującego odległość maszyny od powierzchni ziemi, a nie wysokościomierza barycznego pokazującego, jak wysoko znajduje się samolot nad poziomem pasa startowego – przypomina Klich. - Jeśli się skonfrontuje rozmowy w kabinie pilotów z zapisami czarnych skrzynek, to widać, że kiedy TU-154 się zniżał, piloci byli przekonani, że lecą równolegle do ziemi. W rzeczywistości szli równolegle do obniżającego się zbocza wąwozu leżącego przed lotniskiem, ale o tym nie wiedzieli, bo radiowysokościomierz pokazywał im przez pewien czas tę samą odległość od ziemi – wyjaśnia pułkownik.

Edmund Klich uważa, że „samolot w tych warunkach w ogóle nie miał możliwości wylądowania". - Decyzja o podjęciu próby lądowania była całkowicie irracjonalna. Natomiast to, dlaczego tak się stało, jest bardzo skomplikowaną sprawą. Trzeba by wejść w psychikę pilota, przeanalizować formy ewentualnych nacisków na niego – przekonuje pułkownik. Klich jest przekonany, że „zdecydowanie więcej przyczyn katastrofy leży po stronie polskiej”.

"Gazeta Wyborcza", kz