Palikot o Janie Pawle II: nie kierował się interesem Polski

Palikot o Janie Pawle II: nie kierował się interesem Polski

Dodano:   /  Zmieniono: 
Piotr Szmulewicz, "Ojciec Nieświęty" (fot. Arthur Grace / newspix.pl/Newspix) Źródło: Newspix.pl
Czy to możliwe, aby w dużym demokratycznym kraju należącym do Unii Europejskiej największym autorytetem, cieszącym się powszechnym szacunkiem, była osoba, która tuszowała skandale pedofilskie, chroniła oszustów, współpracowała z krwawymi reżimami, kwestionowała prawa mniejszości i wspierała dyskryminację kobiet? - pisze Piotr Szumlewicz w przedmowie do zbioru wywiadów poświęconych Janowi Pawłowi II zatytułowanego "Ojciec Nieświęty". Książka ukazała się nakładem wydawnictwa "Czarna Owca". W serii "Biblioteka Wprost" przedstawiamy jeden z wywiadów, który ukazał się w książce - rozmowę z Januszem Palikotem.
Szumlewicz w swojej książce podejmuje próbę odbrązowienia postaci papieża-Polaka, którego w Polsce mało kto ma odwagę krytykować. "W powszechnym odczuciu polski papież był autorytetem. Niestety, z analizy jego poglądów i działań wynika, że nie zasługiwał na to miano, a urzeczywistnienie głoszonych przez niego poglądów groziłoby wprowadzeniem w Polsce zasad państwa wyznaniowego" - zauważa Szumlewicz. Potwierdzenia tej tezy autor szuka w rozmowach m.in. z Jerzym Urbanem, Magdaleną Środą, Joanną Senyszyn i Stanisławem Obirkiem. Każdy kto sięgnie po tę książkę może być pewien jednego: pozna Jana Pawła II od tej strony, od której nikt w Polsce go dotąd nie przedstawiał.

Rozmowa Piotra Szumlewicza z Januszem Palikotem:

Czy miał Pan kiedyś kontakt z Janem Pawłem II? Jakie były Pana wrażenia?


Nie. Nigdy nie zetknąłem się z nim osobiście. Aż sam się teraz dziwię, że nie poszedłem na żadną pielgrzymkę, ale tak właśnie było. Pamiętam, jak w 1980 roku, kiedy miałem szesnaście lat, wybuchła pierwsza „Solidarność”, ale nie dostrzegałem żadnego jej związku z papieżem. W tamtym czasie stałem się człowiekiem niewierzącym i odrzucałem cały Kościół jako taki. Pamiętam, że wtedy mieszkała ze mną babka ze strony matki, Ewa Czyż, która była osobą bardzo religijną. Uwielbialiśmy z bratem takie gombrowiczowskie prowokacje. Mówiliśmy jej, że papież jest normalnym człowiekiem, robi siku, myje zęby, dłubie w nosie. To był taki młodzieńczy, intuicyjny wyraz dystansu wobec papieża. Na tej fali ukształtowało się moje obojętne podejście do Jana Pawła II. Do końca lat osiemdziesiątych kompletnie nie interesowałem się jego naukami i wszystkim, co się z nim wiązało. Przez całe lata dziewięćdziesiąte, już nie tak sztubacko jak w liceum, ale z przesłanek filozoficznych, cały czas odrzucałem przekaz papieża. Byłem przekonany, że Boga nie ma, a Kościół to po prostu rodzaj partii politycznej czy środowiska, które zdobywa sobie posłuch i przywileje. Ponadto lata dziewięćdziesiąte były dla mnie okresem, kiedy wciąż działałem w biznesie, całkowicie poza sprawami światopoglądowymi, więc nie przejmowałem się papieżem. Mogę powiedzieć, że po raz pierwszy zainteresowałem się nim kilka miesięcy przed jego śmiercią, w 2004 roku.

W 2005 roku wydawał Pan katolickie pismo „Ozon”. Sam Pan niedawno pisał, że „uwiodła” Pana wtedy myśl o powstaniu „pokolenia Jana Pawła II”. Jak to było? Skąd się u Pana wzięło to zainteresowanie papieżem?

To był moment po 2004 roku, kiedy dokonywały się istotne zmiany w moim życiu, również prywatnym. W tym czasie rozwiodłem się i zacząłem żyć bardziej samodzielnie. To był też taki moment, kiedy zaczęto mówić o powstaniu „pokolenia JPII”. W związku z tym był to również czas przygotowywania w Polsce rewolucji konserwatywnej, która nastąpiła w latach 2005–2011. Właściwie cały czas żyjemy w cieniu tej rewolucji. I o ile ta rewolucja nie sprawdziła się co do „pokolenia JPII”, to sprawdziła się jako kategoria społeczno-polityczna, bo zbudowano pewien rodzaj nowej, konserwatywnej poprawności. Wiele można mówić, jaką rolę w tym procesie odegrało SLD, a przede wszystkim Aleksander Kwaśniewski, zastępując pewne historyczne podziały i budując standardy poprawności, zgodnie z którymi, czy się należy do lewicy, czy do prawicy, akceptuje się papieża.

Chciałbym jednak jeszcze wrócić do początku lat osiemdziesiątych, gdy nie dostrzegałem związku „Solidarności” z Kościołem. W stanie wojennym dostałem „wilczy bilet” od władz. Wtedy przyjął mnie KUL, co nieco złagodziło moje krytyczne podejście do Kościoła, choć mój ogólny krytycyzm wobec tej instytucji się nie zmienił.

Myślę, że przejściowe przewartościowanie nastąpiło w okresie, kiedy miały miejsce zmiany w moim życiu prywatnym, w tym szczególnie rozwód i odejście od rodziny. Wtedy też socjolodzy zaczęli z pewnym opóźnieniem mówić o oddziaływaniu papieża i ukierunkowaniu na wartości konserwatywne, co częściowo dotyczyło również mnie. Ale też nie było tak, że nagle uwierzyłem w Boga czy stałem się człowiekiem religijnym i zaangażowanym na miarę tego, co pisał „Ozon”.

Zresztą pierwsza redakcja „Ozonu”, o czym się często zapomina i wyciąga ostatnie kilka numerów z Grzegorzem Górnym i „Frondą”, to byli bardzo lajtowi konserwatyści. Próbowali walczyć z tendencją, że wszystko się skraca, staje się obrazkowe, telewizyjne, że nie ma eseju, dłuższej wypowiedzi, że nie zajmujemy się pozytywnymi zjawiskami, tylko negatywnymi. Ich protest był jednak kompletnie nierealistyczny. W tym duchu wydali kilka pierwszych numerów i one kompletnie się rozminęły z rynkiem. Wtedy ksiądz Maciej Zięba namówił mnie, aby wziąć grupę Górnego. Szczerze powiedziawszy, nie znałem wtedy tych ludzi i po raz pierwszy spotkałem się z pojęciem „Frondy” dopiero dzięki Ziębie. Przy pierwszym kontakcie (w sensie marketingowym) sprawiali wrażenie ludzi o wiele bardziej nowoczesnych niż wcześniejsza ekipa. Potem, niestety, okazało się, że są zaciekle konserwatywni. Szybko powstała też niezręczność, ponieważ nie chciałem już finansować tego przedsięwzięcia. Straciłem na nim aż 16 milionów, ale właściwie dobrze się stało, że jego formuła samoistnie się wyczerpała. Podejście reprezentowane przez „Frondę” nigdy mi nie odpowiadało ideowo.

Wtedy wydawało mi się, że z całej nauki papieża został postulat niezacietrzewienia, łagodzenia konfliktów. Na poziomie retoryki, w swoim stylu bycia papież miał ten komunikacyjny element jako aktor, trybun ludowy. Ale kiedy słuchało się go w konkretnych kazaniach, gdy twardo mówił, co myśli chociażby o antykoncepcji, czar mijał; z tym że jego pryncypialność była przykryta historyjkami o kremówkach z Wadowic. Ale dla mnie od wczesnych lat osiemdziesiątych dosyć oczywiste było to, że papież nie ma wkładu intelektualnego, o którym się w Polsce rozpisywano. Nigdy mnie nie uwiodło to, że papież reprezentował personalizm chrześcijański na bazie Maxa Schelera i że rzekomo to jest jego własna, oryginalna koncepcja, której nikt wcześniej nie wymyślił, i że to jest jego istotny wkład w dzieje filozofii. W sensie intelektualnym czy filozoficznym papież nigdy nie stanowił dla mnie punktu odniesienia czy wartości. Przez chwilę przekonałem się do niego jako trybuna ludowego z talentem, bo on rzeczywiście umiał rozmawiać z ludźmi: miał talent wywoływania emocji i to mnie w nim ciekawiło.

A jak Pan postrzega rolę papieża w PRL-u? Mówił Pan, że nie wiązał przekazu Jana Pawła II z „Solidarnością”. Ale czy Pana zdaniem papież miał wtedy wpływ na Polaków i na system władzy? Czy zmienił go albo przyczynił się do jego upadku?

Moim zdaniem nie. Kościół znakomicie zagospodarował emocje społeczne po stanie wojennym. Pamiętajmy, że prymas Glemp, a skoro Glemp, to i papież, łagodził wszelkie ostre protesty, prowadził politykę dogadywania się z ówczesną władzą, a nie angażowania się po stronie „Solidarności”. Warto też pamiętać, że papież był uwikłany w działalność Radia Maryja. Przecież Jan Paweł II mógł zrobić z nim porządek. Świadomie wspierał ten nurt, uznając go za na tyle silny i ważny, że Kościół nie powinien go eliminować. I widać było wyraźnie, że za różnymi niejasnymi deklaracjami kryła się twarda linia interesów Kościoła wyznaczona przez Wojtyłę.

Ale wracając do Pana pytania o PRL... Jeżeli chodzi o tamten ustrój, to ze strony Kościoła mieliśmy do czynienia z konserwowaniem istniejących stosunków władzy. Jedynie po stanie wojennym Kościół przygarnął wielu ludzi, z obecnym prezydentem Bronisławem Komorowskim włącznie. Ale to wszystko również odbywało się za zgodą władz PRL-u i za konkretne korzyści materialne. Kościół uzyskał wtedy zgodę na wybudowanie olbrzymiej liczby kościołów – nigdy nie zbudowano tylu kościołów co w latach osiemdziesiątych. To była cena, jaką płaciło państwo za subtelne poparcie kleru. Kościół łagodził nastroje, nie wzmacniał konfliktów, dawał osłonę dla opozycji, a w zamian dostał zgodę na budowanie o wiele większej niż wcześniej liczby kościołów. I w latach osiemdziesiątych każdy, kto trzeźwo patrzył na układy sił w PRL-u, widział, że Kościół sprytnie rozgrywa całą sprawę „Solidarności” i wzmacnia swoją pozycję. Ta strategia nie wiązała się z jakimikolwiek ideałami.

A myśli Pan, że polski papież wpłynął na kształt późniejszych przemian ustrojowych?

Myślę, że pośrednio wpłynął na prezydenturę Aleksandra Kwaśniewskiego i rząd Leszka Millera, w czasie gdy Polska wchodziła do Unii Europejskiej. Gdyby SLD i tamtejszy rząd nie dogadały się z Kościołem w sprawie wejścia Polski do Unii, akcesja mogłaby nie dojść do skutku. Kościół zgodził się poprzeć wejście do UE w zamian za lekcje religii w szkołach czy za korzystne decyzje w komisji majątkowej. Kościół podszedł więc do tej sprawy bardzo materialnie. Ale do tego wszystkiego by nie doszło, gdyby Kwaśniewski już wcześniej za swojej prezydentury nie zaczął budować pokojowych mostów. On właśnie na początku kadencji odrzucił konfrontacyjną retorykę rządu Millera. I w tym sensie Kwaśniewski spowodował większą szkodę niż ktokolwiek inny. Doprowadził do tego, że Kościół stał się instytucją akceptowaną przez wszystkie siły polityczne, a nawet w pewnym sensie wyniesioną ponad porządek polityczny, tak aby ludzie postrzegali go jako ponadpartyjny autorytet. Dopiero błędy Kościoła po dziesiątym kwietnia 2010 roku spowodowały, że ten porządek znowu się zachwiał, a Kościół został sprowadzony z powrotem na pozycje partyjne. Wcześniej to właśnie Kwaśniewski pomógł Kościołowi zbudować wizerunek  bezstronnego autorytetu moralnego. Gdybyśmy nie weszli do Unii Europejskiej, skutki byłyby tragiczne, więc nie ma co tego procesu bagatelizować. Wydaje mi się, że bez poparcia Kościoła byłoby wtedy ciężko, bo przecież wejście do Unii ledwo się udało. Ale moim zdaniem koszty były zbyt duże. Komisja majątkowa, a tym bardziej lekcje religii i cała sfera indoktrynacji od małego, konserwuje potężną rolę Kościoła katolickiego w Polsce. To była bardzo wysoka cena, którą Miller zapłacił. Moim zdaniem zbyt wysoka.

A jaką rolę Jan Paweł II odgrywa obecnie w Polsce? Czy jego wpływ jako człowieka symbolu wciąż jest znaczący? T

utaj są tylko kompleksy. Uważa się, że był on wielkim Polakiem, bo był papieżem. Chodzi o to, że wydaliśmy człowieka, który objął bardzo wysokie stanowisko na świecie. Pod tym względem Polacy podchodzą do papieża podobnie jak do Adama Małysza. To nie znaczy, że Polacy czytają teksty czy korzystają z nauk Jana Pawła II, bo ani ta część popowa (pogodna) papieża nie stała się w Polsce normą, ani jego twarde, konserwatywne poglądy. Przecież większość katolików używa środków antykoncepcyjnych, akceptuje zdrady, rozwody i zabiegi in vitro. W tym sensie na szczęście Jan Paweł II nie przeorał świadomości Polaków. Ani więc co do stylu bycia, ani co do wartości Jan Paweł II nie zmienił polskiego społeczeństwa. Natomiast fakt, że Polak został papieżem, sprawił, że od tamtej pory obowiązują standardy poprawności, zgodnie z którymi publicznie o Kościele nie wolno mówić źle. Im dłużej na to patrzę, tym bardziej jestem przekonany, że papież w Polsce odegrał negatywną rolę. Były takie momenty, jak po stanie wojennym i przy wejściu do Unii Europejskiej, kiedy Kościół, z polskim papieżem na czele, pomógł, ale nawet wtedy za cenę ogromnych apanaży ekonomicznych i wzrostu wpływów. Myślę, że gdyby nie było polskiego papieża, jako społeczeństwo bylibyśmy bardziej nowocześni, niż jesteśmy.

Czy bylibyśmy bardziej laickim społeczeństwem?

Uważam, że tak. Myślę, że Polacy byliby o wiele bardziej laiccy. Paradoks polega na tym, że polskie społeczeństwo jest niesamowicie niekatolickie. Można to dostrzec we wszystkich zachowaniach, w całej praktyce życia. W warstwie międzyludzkiej poprawności, tak jak się zwracają do siebie mąż i żona albo grupa znajomych – nie ma tam nic katolickiego. Nauki Kościoła są gdzieś na marginesach, tak jak zresztą w całej Europie. Natomiast w życiu publicznym katolicyzm jest obecny i tę jego nadobecność spowodował papież. Gdyby nie on, życie publiczne z pewnością byłoby bardziej świeckie.

Wiele polskich ugrupowań nawiązuje dzisiaj do nauk Jana Pawła II. Czy uważa Pan, że polska polityka inspiruje się naukami papieża? Czy raczej partie wykorzystują go instrumentalnie? A może jest jakaś partia najbliższa dziełu Jana Pawła II?

Prawo i Sprawiedliwość to są narodowi socjaliści, a nauki papieża nie miały nic wspólnego z narodowym socjalizmem. Nie wiem, czy Jarosław Kaczyński jest religijny, czy zna jakąkolwiek modlitwę i czy odróżnia święto Wielkiejnocy od Bożego Narodzenia. Można tutaj dostrzec pewną analogię do Dmowskiego. PiS czysto politycznie może wykorzystywać papieża czy katolicyzm do swoich celów. Natomiast Marek Jurek z Prawicy Rzeczpospolitej to jest człowiek, który, moim zdaniem, stosuje nauki Jana Pawła II na co dzień i na jego przykładzie świetnie widać, czym one są. Nie ma natomiast związku z papieżem ani Rydzyk, który po prostu jest biznesmenem w sutannie, ani PiS, który katolicyzmem i papieżem posługuje się czysto instrumentalnie. Już nie mówię o Platformie Obywatelskiej, która w ogóle wyzbyła się jakiejkolwiek ideowości. Ogólnie Jan Paweł II ideowo nie ma dzisiaj żadnego wpływu na polskie życie polityczne. Jurek na szczęście jest zmarginalizowany, a główne partie polityczne lekceważą nauki papieża.

W Polsce na szczęście zachodzi proces modernizacji. Trwa proces adaptacji do Unii Europejskiej, czyli coraz większej akceptacji mniejszości seksualnych, różnic kulturowych czy praw kobiet. To wszystko idzie pomału, ale ten proces się odbywa i przyjdzie taki moment, kiedy on się zrealizuje. On mógł przyjść dziesiątego kwietnia, gdyby Donald Tusk miał odwagę przeciwstawić się Kościołowi i nie pozwolić mu odegrać dominującej roli w żałobie. I wtedy pchnąłby Polskę w stronę społeczeństwa nowoczesnego, ale bał się, bo taki kierunek działania mógł go osłabić, więc poszedł na łatwiznę, czyli ukląkł przed trumną. A nigdy czołowi reprezentanci Rzeczpospolitej nie powinni klęczeć przed trumną.

Jakie poglądy i działania Jana Pawła II były Panu najbardziej obce? Z czym się Pan szczególnie nie zgadzał?

Przede wszystkim z jego podejściem do rozwodów. To całkiem nieżyciowa historia. Może tutaj jako rozwodnik sam jestem nieobiektywny, ale kiedy widzę dookoła siebie tysiące ludzi, którzy się rozwodzą, to nie dostrzegam żadnego powodu, aby Kościół sprawiał im jakiekolwiek trudności. Ale powiedzmy, że przynajmniej śluby kościelne i związane z nimi deklaracje stanowią jeszcze sprawę wewnętrzną Kościoła.

Natomiast podejście do środków antykoncepcyjnych promowane przez Kościół Jana Pawła II jest całkowicie niespójne i niezrozumiałe. Jeszcze rozumiem, że Kościół jest przeciwko aborcji, bo zakłada, że zarodek już w pierwszej fazie jest ludzkim życiem. Nie podzielam tej wizji, ale przynajmniej mogę ją zrozumieć. Nie mogę natomiast pojąć, dlaczego papież chciał zakazywać antykoncepcji. Czy jest gorsza od aborcji? Przecież co do intencji antykoncepcja niczym się nie różni od stosowania kalendarzyka małżeńskiego, który Kościół promuje. W obydwu przypadkach kobieta nie chce zajść w ciążę, więc czy użyje kalendarzyka, czy jej partner użyje prezerwatywy, nie ma tutaj wielkiej różnicy. Można jeszcze dyskutować o części pigułek, które mogą mieć konsekwencje zdrowotne dla kobiet, ale nie pojmuję, co nie podoba się Kościołowi w prezerwatywach. Zakaz stosowania prezerwatyw nie ma żadnego uzasadnienia.

Kolejna sprawa to kwestie związane z prawami kobiet. W tej dziedzinie Kościół był i jest bardzo konserwatywny, podobnie jak polski papież, który nie doprowadził na tym obszarze do żadnej głębszej reformy. Słaba pozycja kobiet w Polsce jest między innymi konsekwencją tego, że Kościół w ten sposób rolę kobiet zdefiniował.

Wreszcie jest jeszcze jeden, w pewnym sensie najważniejszy problem, jaki mamy z papieżem. Dzisiejszy porządek świata, oparty na procesach globalizacji, wytworzył nowe wartości w przestrzeni publicznej, takie jak na przykład partnerstwo. W partnerstwie nie chodzi jedynie o związek między ludźmi, ale o pewną postawę społeczną. W czasach Chrystusa – czy tym bardziej w czasach Starego Testamentu – tego typu wartości jak partnerstwo nie istniały w stosunkach publicznych. To jest nowy rodzaj wartości, które Kościół tępi, spychając ludzi na pozycje konfliktu. Partnerstwo, oprócz tego, że jest wartością samą w sobie, stanowi też pewną szansę na złagodzenie kontaktów między ludźmi o różnych poglądach. I ten typ postawy został przez Kościół całkowicie odrzucony. W Polsce pojawiła się solidarność, która w naszym kontekście politycznym była kategorią szczególnie dowartościowaną i która zrodziła się jako wartość czasów współczesnych w relacjach międzynarodowych, między ludźmi czy między grupami społecznymi. W stosunku do solidarności Kościół zajmował w miarę nowoczesne stanowisko, ale partnerstwa Kościół kompletnie nie rozumie. Można byłoby podać jeszcze kilka innych przykładów, które pokazywałyby, że Kościół Jana Pawła II odciął nas od współczesnego, nowoczesnego świata, że nie potrafił, a może nie chciał, nawiązać dialogu z tym światem. 

A czy myśli Pan, że na poglądach nawet jeżeli nie antypapieskich, to przynajmniej krytycznych wobec nauk polskiego papieża, będzie można w najbliższych latach w Polsce wygrać wybory? Czy takie krytyczne postawy będą się Pana zdaniem rozpowszechniać na płaszczyźnie debaty publicznej?

Poglądy antykościelne będą się rozpowszechniać, ale przekonania antypapieskie raczej nie. Papież jest tak uświęcony nieprawdziwą zasługą odzyskania niepodległości, że bardzo trudno jest o nim mówić krytycznie w przestrzeni publicznej, bo to napotyka radykalny opór. O ile jeszcze antyklerykalizm – to, że księża myślą wyłącznie o mamonie, że prowadzą się niemoralnie, że Kościół powinien być finansowany nie z budżetu, ale z innych źródeł – to wszystko przechodzi. Ale krytyka papieża już nie.

Największy wpływ na odczarowanie Jana Pawła II miałoby ujawnienie i nagłośnienie wszystkich ukrywanych przez niego grzechów polskich biskupów, z Paetzem na czele. Papież nie chciał wyjaśnienia przypadków molestowania seksualnego kleryków czy masowej pedofilii wśród księży. Do końca powstrzymywał ujawnienie tych afer w Stanach Zjednoczonych, w Belgii i w wielu innych krajach świata. W tym sensie okazał się człowiekiem w znacznie większym stopniu dbającym o interesy Kościoła niż o wartości. Gdyby w Polsce udało się jakiejś lewicowej władzy dać polityczne wsparcie dla prokuratury odsłaniającej wszystkie przypadki nadużyć Kościoła, może kult papieża mógłby osłabnąć.

Niestety, obecnie trudno będzie taki proces przeprowadzić, bo w społeczeństwie mało kto wie o przypadkach molestowania seksualnego wśród księży, a tym bardziej o tym, że polski papież mógł je ukrywać. Nie ma też woli dyskusji o tych kwestiach wśród elit politycznych i dziennikarskich. Dużą szansą była komisja majątkowa. Obecnie ją rozwiązano, do czego długo dążyło SLD, kryjąc własne grzechy, ale gdyby unieważnić decyzje komisji majątkowej i wpuścić tam prokuraturę, to wtedy, być może, ludzie zobaczyliby dziesiątki miliardów złotych przelanych w niejasnych okolicznościach.

Na tegorocznym egzaminie gimnazjalnym pojawiło się zadanie: „Uzasadnij, że Karol Wojtyła po wyborze na papieża pozostał patriotą”. Jak Pan ocenia tego typu nawiązania do papieża w edukacji publicznej?

Takie frazy są niedopuszczalne pod każdym względem i przy okazji idiotyczne. Połączenie patriotyzmu z katolicyzmem to jest opcja Ligi Polskich Rodzin, opcja endecka, a zarazem opcja Prawa i Sprawiedliwości. W ten sposób próbuje się stworzyć taki schemat, że jakakolwiek laicyzacja jest antypatriotyczna i niesie zagrożenie dla państwa. To jest coś skandalicznego i zarazem niezgodnego z konstytucją, bo wprowadza do nauczania wątki religijne, co nie powinno mieć miejsca.

A jak Pan ocenia patriotyzm deklarowany przez Karola Wojtyłę? Co Pan sądzi o jego pojmowaniu Polski i polskości?

Uważam, że była ona sformułowana wyłącznie z pozycji interesów Kościoła. Nie miała nic wspólnego z interesami naszego kraju.

A jak Pan ocenił wyrok skazujący Jerzego Urbana za tekst, zdaniem sądu, „obrażający Jana Pawła II”?

To uderzający przykład braku wolności słowa w Polsce. W ogóle zapisy kodeksu karnego dotyczące obrazy uczuć religijnych czy też obrazy głów państw powinny zostać zlikwidowane. W Polsce mamy kuriozalną sytuację. Poseł Arkadiusz Mularczyk podał mnie do sądu za obrazę Ducha Świętego i prokurator wszczął postępowanie. Ten przykład pokazuje, z jakim absurdem mamy do czynienia, ale takie sytuacje mają ugruntowanie w konkretnych zapisach kodeksu karnego. Bo jeżeli za obrazę uczuć religijnych może być kara więzienia, to trudno się dziwić, by nie było nadużyć jak przy decyzji dotyczącej Urbana.

Nie pojmuję, dlaczego papież miałby być wyłączony z możliwości krytyki. Czymś nieco innym byłoby naśmiewanie się z Chrystusa czy z boga którejkolwiek religii. Takich spraw też oczywiście nie powinien regulować kodeks karny, ale tutaj przynajmniej jest sytuacja, przy której można mówić o obrażaniu uczuć religijnych. Osobiście i tak byłbym za tym, aby nie regulować prawnie tego typu spraw, ale tutaj jest sens dyskutować z krytykami. Natomiast w przypadku krytyki jakiegoś księdza, biskupa czy papieża groźba kary jest kuriozalna. Jest to niezgodne z zasadą państwa świeckiego i z podstawami demokracji. Biskupi jako osoby mające olbrzymi wpływ na społeczeństwo powinni być poddani szczególnej kontroli.

A jak Pan ocenia fakt, że coraz więcej ulic, placów, szpitali w Polsce nosi imię Jana Pawła II? Czy uważa Pan, że taki kult jest zasadny? Z jednej strony jest to wyraz woli wielu Polaków, z drugiej tak odczuwalna obecność papieża w przestrzeni publicznej to wyraz dominacji pewnej opcji światopoglądowej.

W Polsce często mamy do czynienia z tego typu owczym pędem. To samo zaczęło się z Lechem Kaczyńskim po katastrofie smoleńskiej, choć na szczęście potem jego kult odrobinę przygasł. Kult Kaczyńskiego łatwo było powstrzymać, bo był on słabym prezydentem, na dodatek współodpowiedzialnym za katastrofę, w której zginął. Kościół wykorzystał tę śmierć do walki o wpływy, ale były silne powody, aby wobec tego kultu zbudować opór obywatelski. Wokół papieża nie było takiego zamieszania. Jego śmierć dla większości Polaków była przejmująca i w związku z tym do dzisiaj znakomicie go chroni przed bardziej obiektywną, krytyczną oceną.

Fragmenty interesujących nowości na rynku wydawniczym są cyklicznie publikowane w serwisie Wprost.pl w ramach cyklu "Biblioteka Wprost". Ostatnio publikowaliśmy fragment książki "Byle dalej" Marty Owczarek i Bartka Skowrońskiego wydanej przez Świat Książki. Kolejne teksty już niebawem na Wprost.pl!