Owsiak: nie zarabiam na WOŚP

Owsiak: nie zarabiam na WOŚP

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jerzy Owsiak (fot. JERZY STALEGA / Newspix.pl) Źródło:Newspix.pl
- Nikt z członków zarządu nie pobiera żadnych pieniędzy z tytułu pełnionej funkcji - i sprawdziła to kontrola. Nie pobieram żadnych procentów i nie mam takiego prawa – zapewniał przed rokiem Jerzy Owsiak odpowiadając na pytania czytelników Wprost.pl. W związku ze zbliżającym się XXI finałem WOŚP przypominamy co rok temu Jerzy Owsiak mówił o Orkiestrze, swojej pracy i… czerwonych okularach.
Tomasz Jandziński: Otrzymuje pan jakiś procent z pieniędzy zebranych przez orkiestrę?

Jerzy Owsiak: (śmiech) Myślę, że po raz tysiąc osiemset dwudziesty czwarty odpowiadam, że nie. Bardzo ważny w tej kwestii będzie dokument kontroli finansowej, która zaczęła się u nas przed tegorocznym (mowa o roku 2012 – red.) finałem Orkiestry. My również audytujemy naszą fundację non stop. Nikt z członków zarządu nie pobiera żadnych pieniędzy z tytułu pełnionej funkcji - i sprawdziła to kontrola. Nie pobieram żadnych procentów i nie mam takiego prawa. W MSWiA oraz w ministerstwach zdrowia i finansów są nasze sprawozdania. Nasz bilans jest również publikowany na stronach internetowych orkiestry.

Stefan Niezguła: Czy filantropia może być sposobem na życie?

Jeżeli rozumiemy to jako ciekawe i aktywne życie to tak. Spotykam bardzo dużo ludzi, którzy zakładają fundacje o często globalnym znaczeniu, zwłaszcza przy ekologii, ale są też takie bardzo minimalistyczne. Jeździmy gdzieś razem, chcemy przeciw czemuś zaprotestować - to też jest filantropia. Robię coś, od siebie, za darmo, w imieniu kogoś lub czegoś. Staje się to bardzo popularne i świadome w Polsce. Ludzie wiedzą po co to robią.

Tomasz Jandziński: Płacicie za jakieś reklamy w telewizji?

Nie, za reklamy w telewizji nie płacimy. Tych reklam oczywiście nie jest dużo. Poza tym, kiedy jest finał, to my przyprowadzamy reklamodawców do telewizji. Wydatki telewizji na finał są mniejsze od wpływów z reklam, które my przynosimy. Można powiedzieć, że 5,5-godzinny program emitowany w telewizji nic ją nie kosztuje. Często pada stwierdzenie, że finał kosztuje więcej, niż to, co zbieramy. To bzdura totalna. Kiedy 10 lat temu zbieraliśmy pieniądze w granicach 35 mln złotych, to finał kosztował telewizję około półtora miliona złotych. Zawsze przywoziliśmy ze sobą reklamodawców - tym samym telewizja miała wpływy i to się jakoś równało.

Adam Perkoz: Nie uważa pan, że wyręczanie rządu w takich sprawach, jak zakup sprzętu do szpitali, rozleniwia naszych polityków?

Zgadzam się. Ale co mogę na to poradzić? Zgadzam się, że z naszych podatków powinniśmy mieć autostrady i porządnie wyposażone szkoły itd. Ale jeżeli tak nie ma, to nie bijemy piany, tylko robimy swoje. Ale też nie przesadzajmy – my wydajemy na sprzęt kilkadziesiąt milionów złotych, a budżet ministerstwa zdrowia to są miliardowe sumy. My pokazujemy dobry know-how. Proszę pamiętać, że w amerykańskich publicznych szpitalach połowa sprzętu pochodzi od sponsorów. Cieszyłbym się, gdyby politycy kupili od nas know-how, gdyby zrezygnowano z zamówień publicznych, które są korupcjogenne i złe, co pokazała chińska autostrada za pięć złotych. Żeby zrezygnowali z nich na rzecz konkursu ofert – tak jak my to robimy. Liczy się jakość, a nie cena.

Krzysztof Chyla: A czy nie jest tak, że nasi politycy zbyt mało pieniędzy przeznaczają na cele charytatywne?


Nie oceniajmy polityków tak jednoznacznie negatywnie. Pamiętam, jak kiedyś Marek Borowski z SLD powiedział mi: „Mam problem. Jak daję, to mówią, że odcinam kupony”. Ja mówię: dawać, dawać, w ogóle się nie zastanawiać. Byłbym jednak ostrożny w twierdzeniu czy dają dużo, czy mało. Czasami licytujemy pióro polityka za kilkanaście tysięcy złotych - można powiedzieć, że to jest poważny wkład. Ważna jest też aktywność. Prezydent Gdańska zawsze zbiera pieniądze i jest z nami. Prezydenci innych miast również się pokazują. Pamiętam pana premiera, który brał puszkę i zbierał pieniądze – nawet jeśli robił to godzinę, to jest to gest, który oznacza, że akceptuje działalność organizacji pozarządowych.

Robert Pustelnik: Joachim Brudziński z PiS oświadczył, że nie zgadza się „na takie gloryfikowanie czy wręcz beatyfikowanie za życia Jurka Owsiaka”. Bolą pana słowa pańskich przeciwników zarzucających panu „egocentryzm”, promowanie swojej osoby, czy wręcz zarabianie na WOŚP?

Te wszystkie opinie to najbardziej durne zarzuty jakie można wymyśleć w stosunku do mnie po 20 latach. Pokazuje to nieprzygotowanie rozmówców. To jest abstrakcja, wyciąganie takich rzeczy na wierzch. Z takich rzeczy po prostu się śmiejemy. Ale nie jestem też polskim politykiem, którego można zelżyć, a on się tylko otrzepie. Przykładowo przypisywanie nam poglądów nazistowskich zahacza o prawo. Są momenty, kiedy siadamy w kancelarii i mówimy, żeby się tym zajęto.

Krzysztof Chyla: Czy kupując sprzęt medyczny dla szpitali nie boi się pan, że któregoś dnia - z powodu zadłużenia placówki - trafi on w ręce komornika?

Nie, nie boję się, ponieważ przećwiczyliśmy takie sytuacje już wielokrotnie. Celem komorników na szczęście nie jest sprzęt z „serduszkiem”. Szpitale niejednokrotnie podkręcały sprawę w swoich konfliktach z komornikami, twierdząc, że położyli oni ręce na zakupionym przez nas sprzęcie. Nie mieliśmy jednak takiej sytuacji potwierdzonej. Takie doniesienia wykorzystywano jako straszak społeczny. Kilka lat temu otrzymaliśmy list od kilkunastu komorników, którzy słowem honoru zaręczyli, że nigdy nie zajęliby sprzętu od WOŚP.

Mateusz Tubisz: Według pana Polacy są altruistami?

Złożone pytanie - ale generalnie tak. Czujemy, że Polacy są obok nas i uczestniczą w naszych działaniach, że chcą być z nami, ale nie jest to jakaś norma. Myślę, że tak jak wszystkie społeczeństwa rozwiniętych krajów czujemy, kiedy musimy działać. Polacy niejednokrotnie pokazali, że potrafią reagować natychmiast. Sprawdzamy się jako społeczeństwo, które dostrzega, iż obok nas dzieje się coś niedobrego. Jesteśmy otwarci i dostrzegamy potrzeby innych. Potrafimy podać rękę, jeżeli temat jest wyraźnie wskazany. Ale Polacy potrafią też zapamiętać, że coś było źle zorganizowane - i odsuwają się wtedy.

Jakub Kofta: Skąd pan bierze siłę na to wszystko? Co pan robi, żeby się zrelaksować i odpocząć od ciężkiej pracy?

Jest grecki doktor Metaxa, który jest czynny 24 godziny na dobę i pomaga (śmiech). Generalnie to, co robimy, jest wielką przyjemnością. Ja nie idę do fabryki na osiem godzin. Pracuję w świecie przyjaznym dla mnie. Zajmuje się profesjonalnie firmą produkującą programy telewizyjne. Jeżdżę też po Polsce z wykładami, które również są moim źródłem dochodu. Ale to wszystko przede wszystkim daje mi ogromnego kopa. Siły regeneruję w domu albo podczas wakacji, które wybiera moja żona. Jest ciepło, basen, a ja mam walizę książek. Dużo czytam – uwielbiam to.

Natalia Strzembosz: Idea WOŚP przetrwa bez pana?

Tak. Jest 1700 sztabów, gdzie orkiestra gra beze mnie. Proszę pamiętać, że Nobel nie żyje. Nie wszyscy wiedzą nawet jak wyglądał, a komitet noblowski działa świetnie. Nikt nie wymieni jednego nazwiska z tych, którzy są w komisji noblowskiej, a cały świat czeka w napięciu na to, kto dostanie nagrodę Nobla. Będzie kolejny finał i ludzie wiedzą już jak się zorganizować. Raz nie było Przystanku Woodstock, a ludzie zrobili go sami, spontanicznie. Przyjechało dwa tysiące młodych ludzi.

Jakub Kofta: Co robi WOŚP w ciągu roku?

Fundacja pracuje przez okrągły rok. Proszę pamiętać, że prowadzimy pięć ogólnonarodowych programów medycznych i jeden edukacyjny – nauka pierwszej pomocy. Zakupy sprzętu to nie jest jednodniowa praca. Przeprowadzane są w kilku transzach przez cały rok.

Maciej Biernacki: Dlaczego zawsze nosi pan czerwone okulary?

(śmiech) No nie zawsze. Noszę też i żółte. Wynika to z tego, że kiedyś sobie zamówiłem czerwone okulary - ale nie przywiązuję do tego wagi czy muszę je mieć na nosie. To nie jest jakaś wyrafinowana rzecz, którą obowiązkowo muszę mieć. Kiedy je kupowałem to uchodziły za damskie. Pani optyk dziesięć razy mi o tym przypominała. Kiedy szedłem w nich na osiedlu pierwsza sąsiadka, która mnie zobaczyła, powiedziała, że są fajne, ale zapytała też, czy aby nie są damskie.

A kiedy po raz pierwszy założył pan czerwone okulary?

To było 21 lat temu na ulicy Przeskok w Warszawie. Szedłem i zobaczyłem je na witrynie. Chciałem sobie kupić takie lenonki, ale zobaczyłem te i pomyślałem, że są fajne. No i je zamówiłem. Później, żeby było śmieszniej, ktoś zrobił wzór tych okularów i mi ich przywiózł sto sztuk. Rozdałem je.