Chemiczny zapach świąt

Chemiczny zapach świąt

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zdjęcie ilustracyjne z tygodnika Wprost (fot. Wojciech Pacewicz/PAP)
Dzięki świętom pracę mają tysiące Polaków. Większość z nich nie lubi Bożego Narodzenia. Dlatego, że mają je przez cały rok.

Przed Bożym Narodzeniem pracę sezonową znajduje ok. 2 tys. osób. Występują w roli Świętego Mikołaja, elfa czy śnieżynki, pomagają rozwozić prezenty. Kolejnych kilka tysięcy żyje ze świąt przez okrągły rok. Prowadzą plantacje choinek, hodowle karpia czy ręcznie wytwarzają artystyczne prezenty. Rzesze ludzi pracują, by wszyscy mogli przygotować wyczekiwane przez cały rok święta.

Konrad Kaniewski, jeden z właścicieli firmy produkującej ręcznie robione bombki śmieje się, że znajomi czasem mu zazdroszczą „pracy przy świętach”. – Wyobrażają sobie, że u nas w pracowni jest jak u Świętego Mikołaja. Biegają śnieżynki malujące bombki i sypią brokat – ironizuje. Dopiero gdy ktoś przekroczy próg pracowni, widać po jego twarzy, że czar pryska. – Uderza go wyjątkowo nieprzyjemny chemiczny smród lakieru, który odrzuca każdego, kto się z tym zetknie po raz pierwszy. Niektórzy nie są w stanie tego wytrzymać – mówi.

"Obrońcy karpi? To bezsens"

Piotr Suchoń 12 lat temu w miejscowości Stawy założył hodowlę karpia. Szkopuł w tym, że rybę trzeba hodować trzy lata. – Dużo dłużej niż prosiaka – narzeka. Ryby co roku odławia się na zimę i przenosi do mniejszych stawów. Trzeba je karmić, pilnować, czy nie chorują i nie są atakowane przez szkodniki. Gdy jest za gorąco, należy schładzać wodę. To praca na cały rok. Gospodarstwo rybackie Suchonia sprzedaje ok. 15 ton karpia rocznie. Transporty wyjeżdżają do sklepów do 22 grudnia. Zwierzęta trzeba odłowić już w październiku. – Trafiają wtedy do źródlanej wody, by się „odpiły”, czyli oczyściły. Inaczej karp śmierdzi mułem – tłumaczy hodowca. A na stole wigilijnym nikt, jak wiadomo, smrodu nie chce.

Jednak nie tylko troska o karpie spędza sen z powiek Suchoniowi. Ostatnio coraz bardziej dają się mu we znaki akcje obrońców karpi. – Czujemy się napiętnowani – mówi, dodając, że przez ekologów sprzedaż spadła im nawet o 10 proc. – Ci wszyscy celebryci, którzy zakładają na głowy torebki foliowe i udają karpie, to kompletny bezsens – przekonuje. Najbardziej absurdalna wydaje mu się moda na to, by karpia kupić w sklepie, a potem wypuścić do stawu czy rzeki. – Te ryby później i tak zdychają – wyjaśnia. Ta cała atmosfera sprawia, że coraz głośniej mówi się o groźbie bankructwa karpiowych hodowli. – A przecież nasza produkcja jest znacznie bardziej humanitarna niż na przykład farmy kurcząt – zauważa.

10 lat na plantacji choinek

Trzyletnia hodowla karpi to i tak błyskawiczny biznes w porównaniu z choinkami. Zanim drzewka będą gotowe do ścięcia, trzeba je uprawiać przez siedem lat. I wcale nie jest tak, że dopóki rosną, można o nich zapomnieć. – Są terminy ochrony chemicznej, formowania, wykaszania plantacji. Trzeba skracać za długie gałązki, wyłamywać pąki, aby zagęścić drzewko. Do każdej choinki muszę podchodzić kilkanaście razy w roku, a mam ich na plantacji tysiące – mówi Ireneusz Sikorski, właściciel plantacji choinek.

Cały tek st m ożna przeczytać w najnowszym numerze ( 51-52 /2013) tygodnika "Wprost"

Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania .  
Najnowszy "Wprost" jest  także dostępny na Facebooku .  
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania