Książka "Człowiek z Lasu" jest już w sprzedaży z "Wprost"

Książka "Człowiek z Lasu" jest już w sprzedaży z "Wprost"

Dodano:   /  Zmieniono: 
ZDJĘCIE: PAWEŁ MAŁECKI/AGENCJA GAZETA
Książka "Człowiek z Lasu" jest już dostępna wraz z najnowszym numerem tygodnika "Wprost" za 14,90 zł. Poniżej publikujemy fragment książki Sylwestra Latkowskiego.

Polska to przede wszystkim Polska lokalna, takie Świętokrzyskie, Bielsko-Bialskie, Mazurskie, a nie Warszawka. Tu też zabijają, a o sprawiedliwość jest ciężko. No bo jak wywalczyć swoje, skoro w jednej drużynie grają bandyta, prokurator i policjant?

Dzwonię do żony byłego komendanta policji w Skarżysku-Kamiennej, potem komendanta miejskiego policji w Kielcach, Piotra Ż. – To jest niemożliwe. Nielogiczne. Niewyobrażalne dla nas. Nie wierzę w to… – urywa i zaczyna płakać. Nie jest teraz w stanie się ze mną spotkać, może później będzie miała na to siłę. Minęło prawie dziesięć miesięcy od tragedii, a ona nadal nie potrafi opanować emocji, gdy o tym myśli. To było 13 grudnia 2010 roku, w poniedziałek. Przyjechała z córką do domu około godziny 15. Na podwórku zobaczyła samochód męża i była pewna, że go zastanie w domu. Weszła do środka. Zawołała go, ale odpowiedziała jej tylko głucha cisza. Przeszła po pokojach, kuchni. Zaniepokoiła się. Postanowiła sprawdzić w piwnicy. Zeszła na dół i go znalazła. Leżał martwy, miał postrzeloną głowę. Broń leżała pod jego ciałem.

Według policji i prokuratury było to samobójstwo. Najbliżsi jednak w to nie wierzą, a i wśród policjantów, którzy go znali, odczuwa się wahanie, sceptycyzm. „Nawet jeśli to zrobił, to ktoś musiał go do tego skłonić”.

W sprawie Człowieka z Lasu prowadzony jest odrębny wątek policjantów zamieszanych we współpracę z gangiem. W kręgu podejrzanych miał być Piotr Ż. Komuś mogło zależeć, by się go pozbyć; zabijając go, przeciąć nić wiążącą Człowieka z Lasu z innym osobami, ważniejszymi niż Piotr Ż. – Piotr nie był typem samobójcy – to słyszę najczęściej od jego byłych kolegów. Jeden z nich mnie pyta: – Zna pan kulisy jego odejścia z policji? – Nie. – Są niejasne. Oficjalnie przeszedł na emeryturę, bo jego kierowca spowodował kolizję. Kierowca miał we krwi alkohol, ale mało, były to wartości schodzące. Syndrom dnia poprzedniego. Piotr podał się do dymisji, pomimo że nie miał żadnych nacisków z góry, nie on był przecież kierowcą, a winę ponosił i tak prowadzący cywilny samochód. – W którym to było roku?

– W czerwcu 2006 roku podał się do dymisji, a w lipcu 2006 roku odszedł z policji. Wtedy było już głośno o podpaleniach Wtórpolu. Policja już dochodziła, kto za tym stoi. We wrześniu tego samego roku zatrzymano w związku z tym trzech podejrzanych. Namierzono gang Człowieka z Lasu, a on jako komendant w Skarżysku wiedział o tym, że śledztwo się rozwija. Dla mnie wyglądało to na ucieczkę. Może nie chciał, by ktoś zmuszał go do jakichkolwiek działań? Zawsze mógł powiedzieć, że jest już emerytem i nic nie może zrobić, pomóc. Przez te lata wiedział dokładnie, co się dzieje w tej sprawie, pracował w Sądzie Rejonowym w Kielcach jako specjalista ds. informacji niejawnych. – Czy to prawda, że polował z Braćmi z Rejowa? Senatorem? – Tak. Lubił myślistwo i zbieranie policyjnych czapek z całego świata: miał ich ponad setkę – oznajmia kolega Piotra Ż. z bladym uśmiechem.

TO BYŁA JEGO POLICJA

– Człowiek z Lasu potrafił w Szydłowcu zaparkować samochód na zakazie, tuż obok radiowozu, a policjanci udawali, że tego nie widzą, i odjeżdżali. To była jego policja. Nikt mu nie chciał wchodzić w drogę. Jak ktoś, kto widział takie zdarzenia, mógł potem iść spokojnie na policję i zgłosić cokolwiek na niego? Słucham przedsiębiorcy z Szydłowca, który prosi, by nie podawać branży, jaką się zajmuje. To mała miejscowość, od razu go zidentyfikują. Nie chce mieć problemów. – Przecież Leszek K. siedzi, czego się pan obawia?

– Jego ludzie chodzą jeszcze na wolności, niech pan stanie przed sklepem i spojrzy, jacy wyrośnięci, łysi gołębiarze tam zaglądają. Chyba nie myśli pan, że po karmę dla gołębi? Ja zresztą z nim nie miałem problemów, gorsi są Bracia. – Bracia? – Tak, z Rejowa. To inna liga: Człowiek z Lasu mógł być najwyżej u nich żołnierzem. Kiedyś miałem zatarg z jednym miejscowym przedsiębiorcą. Kiedy puściły mu nerwy, rzucił mi: „Czy wiesz, komu ja się opłacam?”. Nie wiedziałem. Powiedział, że Braciom.

*

Policjanci bali się Człowieka z Lasu. On i jego ludzie czuli się bezkarnie. Stawali się coraz zuchwalsi. Z parkingu naprzeciwko komendy policji ukradli volkswagena vento należącego do policjanta. Dzień później kolejny samochód innemu policjantowi z „ekipy nadgorliwych policjantów”, jak nazywali funkcjonariuszy, którzy decydowali się podejmować działania przeciwko nim. Policjant był bezradny, samochód nie był ubezpieczony, nie miał wyboru, wiedział, że nie ma sensu liczyć na pomoc policji lub prokuratury, postanowił więc ułożyć się z nimi i wykupił samochód za 8 tysięcy złotych. Od tej pory przestał być już nadgorliwy. Karanie policjantów kradzieżami, podpaleniami stało się zasadą.

Kajtek wspomina jedną z takich kradzieży za karę: „Ten policjant pochodził ze Skarżyska-Kamiennej, trochę pracował w Szydłowcu, a następnie w KWP w Radomiu, gdzie uciekł przed gniewem Leszka K. Rozkaz – polecenie kradzieży tego samochodu – wydał Leszek, który w ten sposób wymierzył mu karę”.

*

Kajtek w czasie przesłuchań w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Kielcach w 2009 roku wspominał o dziwnych wydarzeniach, w których tle stali policjanci i prokuratorzy. Wspomniał o policjancie z Szydłowca i pani prokurator o „pięknych włosach”. We wrześniu 2001 roku przyjechał do rodzinnej wioski Człowieka z Lasu, Ciechostowic, i natknął się tam na policyjny kocioł.

– Widząc radiowozy na skrzyżowaniu, skręciłem w prawo, to jest w przeciwnym kierunku, niż prowadzi droga do domu, i z lasu obserwowałem, co się dzieje. Pojawiłem się w Ciechostowicach około godziny 7, a przeszukanie trwało od 6 rano. W lesie czekałem stosunkowo długo – około godziny lub dwóch. Kiedy policja odjechała, Kajtek zaszedł na posesję Człowieka z Lasu, tam spotkał jego żonę Barbarę. Była zapłakana i zdenerwowana. Powiedziała mu, że policja szukała głównie sportowych butów. Zabrali kilka par. Jednak nie te co powinni. – Baśka przyniosła mi buty, chyba podróbki firmy Adidas – wspomina Kajtek. – Poleciła mi, żebym je zniszczył. Nie wiem, dlaczego policjanci nie znaleźli tych butów. Barbara powiedziała, że policjanci byli w sprawie napadu w Miechowie. Bardzo się bała, że Człowiek z Lasu zostanie aresztowany. Pojechałem do Skarżyska-Kamiennej i wyrzuciłem te buty do dwóch różnych śmietników. Następnie wróciłem do Ciechostowic i z posesji matki Człowieka z Lasu zabrałem wkład kominkowy, który wcześniej dostarczył mu Mecen. Wkład pochodził z kradzieży. Ukryłem go w swojej piwnicy, a kiedy się wszystko uspokoiło, zwróciłem go Leszkowi. Następnego dnia po przeszukaniu Kajtek z żoną Człowieka z Lasu pojechali do prokuratury w Miechowie, tam na przesłuchanie miał być doprowadzony Leszek K. z policyjnego dołka (izby zatrzymań).

– Na pewno sprawę prowadziła pani prokurator, miała długie, piękne włosy – wspomina Kajtek. – Barbara weszła na chwilę do jej gabinetu, czekałem przed budynkiem. Pani prokurator jeszcze przed dowiezieniem Leszka i jego przesłuchaniem powiedziała Barbarze, że nie będzie aresztowany, gdyż nie ma podstaw, i dodała, że na pewno będzie zwolniony. Pamiętam, jak Baśka wyszła z tego gabinetu – była uśmiechnięta i zadowolona. Kiedy policjanci przywieźli Człowieka z Lasu, Kajtek podszedł do niego i przekazał: „Jest dobrze”. Zareagował na to policjant nazywany przez Kajtka i resztę jego kompanów Bębnem.

– Zapytał, kim jestem. Odpowiedziałem, że jestem bratem Leszka. Bęben nie pytał więcej, tylko wraz z innymi wszedł do budynku. Był zdenerwowany i widziałem, że jest niezadowolony. Po dłuższej chwili Leszek wyszedł z gabinetu, a pani prokurator ponownie powiedziała Barbarze, że niczego do niego nie ma, nie postawi mu zarzutów i że będzie zwolniony. Zaznaczyła, że policjanci będą jeszcze z nim rozmawiali w Krakowie. Bęben zabrał Leszka do samochodu i wszyscy odjechali. Wcześniej podali nam numer telefonu kontaktowego i adres komendy. Kajtek pojechał z żoną Człowieka z Lasu w ślad za nimi. Kilka godzin czekali przed komendą, aż wreszcie pojawił się Leszek K. Od razu wsiedli do samochodu i pojechali do Ciechostowic. – Po drodze Leszek mówił, że „dziwki”, to jest policjanci, nic nie mają, i pytał mnie, czy wszystko jest w porządku z butami. Bardzo bał się o te buty. Pytał, czy w domu wszystko dobrze. Wiedział, co policjanci zabezpieczyli, i tego się nie obawiał. Zapytał Baśkę o policjanta z Szydłowca, który był na przeszukaniu. Miał pretensje, że ten go nie uprzedził o „wjeździe” [rewizji policji – przyp. aut.], na co Baśka wyjaśniła mu, że policjant dowiedział się dopiero rano tego dnia o przeszukaniu i nie miał czasu, a także możliwości ostrzec Leszka. Człowiek z Lasu bez problemu wytłumaczył się z przypadkowej obecności w czasie napadu w Miechowie: stwierdził, że puszczał gołębie, których miał piękną kolekcję. Przecież jest znany powszechnie w okolicy jako jeden z największych hodowców gołębi. – On zawsze tłumaczył swój pobyt w jakimś miejscu, że wtedy akurat puszczał gołębie – wyjaśnia Kajtek.

LEON

Kajtek ma dobrą pamięć. Pamięta, jakie samochody kradł i z jakich miejsc, choć minęły lata, a samochodów było grubo ponad setka. Mercedesa „kaczkę”, należącego do Wtórpolu, także pamięta. Ukradł go spod szkoły w Ubyszewie przed świętami wielkanocnymi. Postawił samochód u kolegi, Łukasza G. – Ten chłopak wiedział, że to jest kradziony pojazd, mówiliśmy mu o tym – wspomina Kajtek. – Pamiętam, że Gienia w tym okresie prosił mnie o pomoc w załatwieniu silnika do jego samochodu marki Opel. Załatwiłem mu go u swojego znajomego spod Poznania i rankiem w Wielką Sobotę pojechałem tam, w okolice Wrześni. Po drodze zadzwonił Człowiek z Lasu i powiadomił mnie, że Komendant, czyli Lech D., już szuka busa i chciał go wykupić. Z rozmowy z Leszkiem K. wiem, że wykupka była już dogadana pomiędzy nimi a Leonem, z tym że ja nie mogłem od razu wystawić samochodu, ponieważ nie było mnie na miejscu. Uzgodniliśmy, że jak wrócę z Poznania, to go wystawimy.

W tym czasie jednak policja odnalazła mercedesa. Nie dlatego, że go poszukiwała. Dziadek chłopaka, u którego Kajtek zostawił samochód, mając z wnuczkiem konflikt, postanowił poinformować policję. Chłopak trafił do policyjnego dołka. Nie zdawał sobie sprawy, w jakie tarapaty wpadł. Kiedy wprowadzono go do pokoju przesłuchań w Powiatowej Komendzie Policji w Skarżysku-Kamiennej, zobaczył nie tylko policjanta. Kajtek opowiada o tym, co się wydarzyło: – W czasie policyjnego przesłuchania był pobity przez Dariusza L., Lecha D., pseudonim Komendant, i mężczyznę o pseudonimie Fido. Fido to pseudonim kulturysty – dobrego kolegi Dariusza L. Chłopak został pobity, ponieważ chcieli od niego wyciągnąć informacje na temat sprawców kradzieży.

Lech D., zwany Leonem, nie wiedział, że samochód ukradli „właściwi” złodzieje. Wpadł w szał, kiedy dostał telefon z komendy, że odnaleziono skradzionego Wtórpolowi busa. Postanowił wziąć sprawę w swoje ręce. Jak to możliwe, że Leon mógł wejść z bandytami na komendę policji w Skarżysku-Kamiennej, przejść spokojnie przez dyżurkę i w obecności policjantów okładać z nimi chłopaka? Kajtek tak to tłumaczy: – Leon funkcjonował jak prawdziwy komendant. To on osłaniał grupę Człowieka z Lasu przed policją.

Pobity chłopak, który sam nie wiedział, kto naprawdę ukradł samochód, podał im niedokładnie miejsce zamieszkania tej osoby. Okolicę, gdzie zamieszkiwał dziadek Kajtka. Leon z kolegami po krótkiej analizie „zeznań złożonych przez chłopaka na komendzie” wytypowali sprawcę; miał nim być szesnastoletni Paweł G. Wyszli z komendy policji i pojechali mercedesem Leona pod znany im adres. Weszli do jego domu i poprosili chłopaka, by udał się z nimi. „Musimy coś obgadać” – wyjaśnili. W czasie jazdy samochodem Paweł niczego złego nie podejrzewał. Dopiero kiedy zatrzymali się w odludnym miejscu i kazali mu wyjść na zewnątrz, przeszedł go dreszcz. Sprawy potoczyły się szybko. Dostał ciosy w twarz i brzuch, padł na ziemię. Leon z kolegami wsadzili go do bagażnika i odjechali.

– Oni chcieli, żeby Paweł powiedział, kto ukradł i przyprowadził samochód na miejsce, w którym znalazła go policja – wyjaśnia Kajtek. – Chłopak na ten temat nic nie powiedział, bo nie miał z tą kradzieżą nic wspólnego. To było jeszcze dziecko, nigdy nie miał do czynienia z przestępcami. Wiem, że ten chłopiec miał jakieś obrażenia twarzy i był bardzo wystraszony, gdy wrócił do domu. Wiem to, ponieważ jego ojciec odgrażał się potem Dariuszowi L., że porozbija mu wszystkie jajka na straganie. Dariusz L. w tamtym czasie miał hurtownię jajek.

*

Policjant operacyjny 1 o Lechu D., pseudonim Leon lub Komendant: – Rozmawiał pan z nim kiedyś? To człowiek, który potrafi wszędzie się wkręcić i wszędzie pozyskać sobie przyjaciół. Wie, kto kogo i czego potrzebuje. Potrafi się podszywać. Niesamowicie kontaktowy, otwarty. Człowiek, którego nie da się nie lubić. To była osoba, która jak miała miejsce kradzież samochodu, ustawiała się pomiędzy złodziejem i pokrzywdzonym. Ludzie byli mu wdzięczni, że dzięki niemu mogli odzyskać auto. Oni odbierali to jako pomoc z jego strony. – Współpracował z policją? – Umie zapracować na wdzięczność, tak panu odpowiem – mówi, a jednocześnie przykłada dwa palce do ucha i stuka w nie dwa razy. Gest ten jednoznacznie wskazuje, że Leon był policyjnym uchem, kapusiem. – Dlaczego teraz milczy, nie idzie na współpracę? Grozi mu przecież wysoki wyrok. – Może liczy na jakąś odsiecz – zauważa z uśmiechem. – To był człowiek umiejący sobie wszędzie zaskarbić wdzięczność, która według niego ma teraz zaprocentować.

TO TYLKO LOKALNY TEMAT

To właśnie osoba Lecha D., zwanego Leonem lub Komendantem, skłoniła mnie do przyjazdu w Świętokrzyskie. Wysoki zatelefonował z prośbą o spotkanie. Jak najszybciej. Nie ma czasu, za chwilę będzie za późno. Przez telefon nie chciał ujawnić więcej informacji. Położył przede mną kilkanaście kartek, kserograficznych odbitek artykułów z prasy. „Gang mściwego Człowieka z Lasu”, „Skarżysko, miasto prywatne”, „Wtórpol w ogniu”, „Biznesmeni z Kielecczyzny nękani przez gang?”. Przejrzałem pobieżnie te tytuły, resztę wycinków z mediów sobie darowałem.

Spojrzałem na Wysokiego i rzekłem: – No i? Wszystko opisane. W czym problem? Wszyscy siedzą. Wysoki się roześmiał, a raczej parsknął zirytowany. Nigdy wcześniej nie widziałem go tak zdenerwowanego. Podniesionym głosem powiedział: – Za chwilę sąd zacznie wypuszczać ich z aresztu. Wyjdą tutaj na ulicę i będą się śmiali ofiarom w twarz. Ludzie zaczną się wycofywać z zeznań i więcej już na pewno nikt niczego nie powie. Człowiek z Lasu to odprysk tego, co się tutaj naprawdę dzieje. Człowiek z Lasu to taka kaczka, którą wystawiono na odstrzał, by inni, prawdziwi drapieżnicy, mogli spokojnie żyć. Leon, to znaczy Lech D., nagle po aresztowaniu zaczął mieć kłopoty ze wzrokiem. Lekarze twierdzą, że nie są w stanie go leczyć w areszcie. Biegli wydali już opinię.

Sąd zamierza go wypuścić do domu. – Może rzeczywiście ślepnie – odpieram. – Warunki w polskich śledczakach są skandaliczne, znasz moje zdanie na ten temat. Na pewno tam nikogo nie wyleczą. – Mogą go dowozić do szpitala na konsultacje i zabiegi. Tu chodzi o to, by wyszedł, bo układ, który na chwilę po aresztowaniach się zachwiał, obawia się, że Leon zacznie sypać. Pociągnie ich ze sobą w dół. – Jeśli biegli wystawili mu taką opinię, nic na to nie poradzisz.

– A czemu mieli mu wystawić inną? Jego siostra jest zatrudniona w służbie zdrowia, jego przyjaciel jest przewodniczącym senackiej komisji zdrowia, były mąż obecnej pani minister także pracuje nad tym, by Leon opuścił areszt. Ci wszyscy ludzie są stąd, znają się od dawna. – Senackiej komisji zdrowia? – pytam, jakby do mnie nie docierało, że w sprawie pojawia się senator. – Tak, senator. – A ta pani, to TA pani minister? [Wkrótce stała się jedną z najważniejszych osób w państwie – przyp. aut.] – pytam retorycznie. – Tak. To wspólni znajomi. Senator z jej mężem w coś się uwikłali.

– I czego oczekujesz ode mnie? – Czuję, że chce mnie wciągnąć w temat, który znowu mi przysporzy kłopotów i wrogów. – Żebyś zaczął głośno mówić, co się tutaj dzieje. Lokalne media są za słabe. – To właśnie temat lokalny… Kto się tym zainteresuje w Warszawie? – Właśnie dlatego tutaj nigdy się nic nie zmieni, bo to tylko lokalny temat… dla was, pismaków, dla polityków. A Polska to przede wszystkim Polska lokalna, takie Świętokrzyskie, Bielsko-Bialskie, Mazurskie, a nie Warszawka. Pokaż się w sądzie, zacznij pytać, dzwonić, udowodnij im, że i w tej Warszawce ważne jest, co się tutaj dzieje. – Kiedy zapada decyzja o przedłużeniu sankcji?

– Za pięć dni – oznajmia. – Okej, porozglądam się, daj mi kilka namiarów na ludzi, którzy chcą mówić. Wystąpię do sądu o udostępnienie akt. Wysoki ponownie wybucha śmiechem, jego parsknięcie tym razem mnie irytuje. Dostrzega to i wygasza uśmiech. – Sąd nie da wglądu do akt, przynajmniej do czasu wyborów – stwierdza. Milczę, spoglądam na niego pytającym wzrokiem. – W aktach są zeznania na senatora. Przy nich zeznania Brody [świadek koronny zeznający m.in. w sprawie byłego ministra sportu – przyp. aut.] na Drzewieckiego to ukłucie komara. – Co w nich jest? Wysoki nie odpowiada.

Sylwester Latkowski, "Człowiek z Lasu Polska Lokalna", Czarna Owca

Książka jest już dostępna w sprzedaży tylko z tygodnikiem WPROST. Cena: 14,90 zł

Najnowszy numer "Wprost" będzie dostępny w formie e-wydania .  
Najnowszy "Wprost" będzie   także dostępny na Facebooku .  
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchani a 

Galeria:
Człowiek z lasu