Środa: Etyka się nie sprzedaje

Środa: Etyka się nie sprzedaje

Dodano:   /  Zmieniono: 
Magdalena Środa (fot. M. Kaliński)
Kilka lat temu uczestniczyłam w debacie, w której naczelny jednego z tygodników przekonywał mnie, że umieszczanie na pierwszej stronie krwawych zdjęć ofiar z Iraku „służy sprawie”, to znaczy informuje ludzi, wstrząsa nimi, uwrażliwia ich na tragedię, a nawet czyni z nich pacyfistów. Przekonywał, ale nie przekonał. W mojej opinii medialne epatowanie cierpieniem nie pełni ani funkcji etycznych, ani dydaktycznych, raczej zobojętnia.
Z jakichś jednak powodów widok cudzego cierpienia czy umierania jest niezłym medialnym towarem. Sprzedaje się. I to jak! W tamtej rozmowie, w postawie i argumentach naczelnego można było jeszcze wyczuć zażenowanie i wstyd, gdy swoje czysto ekonomiczne racje starał się ubrać w moralistykę. Dziś takiego zażenowania ani wstydu nie ma. Król jest nagi. Media to czysta komercja; towar musi się sprzedać, a nie sprzeda się bez ofiar, zadymy, sensacji, kłótni, afery. News, debata czy reportaż bez jednego z tych elementów traci wartość komercyjną; media nie mają z niego żadnego pożytku; widzowie go nie kupią. Tak zapewne sądzą wydawcy.
„Pani – mówi mi moja sąsiadka na wsi – co oni tak się w tej telewizji ciągle kłócą?! Normalni ludzie się tak nie kłócą, czasem to i owszem, ale żeby tak cały czas skakać sobie do gęby?!”. Mówię jej, że nie mają wyjścia. Jak nie będą się kłócić, to nikt ich do mediów nie zaprosi. A jak nie zaprosi, to przestaną istnieć. Bo dziś media mogą istnieć bez polityków (mogą ich stwarzać), politycy natomiast bez mediów istnieć nie mogą. Wiele tak zwanych programów opiniotwórczych już dawno przestało pełnić swoją pierwotną, poznawczą funkcję: często to małe pola walki (koguciej lub większego kalibru), gdzie jeden zawodnik napuszczany jest na drugiego, a organizator walk, czyli dziennikarz, odpowiada wyłącznie za nasycenie programu testosteronem i adrenaliną. Takie programy dorobiły się już swoich klasyków/klasyczek.
Rzetelność? Odpowiedzialność? Obiektywizm? Misja? Prawie nie istnieją. Dziennikarze zresztą dobrze się bronią. Mówią: „Takie są wymagania”, „Takie są fakty”, „Tacy są politycy”. Tylko że faktów jest wiele i problemem jest ich odpowiedzialny wybór, podobnie z politykami. Gdy dziś – przed wyborami – widzę medialną paradę kilkunastu twarzy, w kółko tych samych gadających głów, to jak mam uwierzyć w dziennikarski obiektywizm? Mam uwierzyć, że innych osób nie ma, że nie miały czasu, że nie nadają się do telewizji?! TVN 24 w ciągu kilkunastu dni z kompletnego politycznego zera potrafi zrobić męża stanu; wystarczy, że z odpowiednią częstotliwością będzie z nim skręcało setki lub zapraszało do studia nawet wtedy, gdy nie będzie miał zupełnie nic do powiedzenia. Głupota też się bowiem potrafi dobrze sprzedać, jeśli ujmie się ją w medialne ramy programu opiniotwórczego.
Jarosław Gugała ma więc absolutną rację, gdy twierdzi („Poranek Tok FM”, 9.04.2014), że to dziennikarze są winni temu, że 23 proc.Polaków i Polek wierzy w absurdalną teorię smoleńskiego zamachu. „Jest cała grupa mediów, które zarobiły na tym ogromne pieniądze. Robiły to z upadlającej chęci zysku”. „Gazeta Polska” dzięki teorii zamachu zwiększyła trzykrotnie swój nakład; pokusie żerowania na rzekomym spisku uległa nawet „Rzeczpospolita”, śledząc w jednym ze sztandarowych artykułów „ślady trotylu”. Również dziennikarze telewizyjnibardzo chętnie zapraszali zwolenników teorii spiskowej; nawet najbardziej bzdurne wypowiedzi były mile widziane, bo zwiększały oglądalność. Bez trudu mogę sobie wyobrazić, że dzisiejsze media mogą wykreować z niczego: strach przed III wojną światową, przekonanie, że niedługo nastąpi epoka lodowcowa lub że rządzą nami Marsjanie: wystarczy trochę inwencji, trochę wariatów i trochę czasu antenowego u znaczących dziennikarzy. Prawdą staje się to, co jest oglądalne. Gugała mówi: „Walnijmy się w pierś! Posypmy sobie głowę popiołem” i zachęca do przestrzegania standardów etycznych. Nic to już nie da, panie redaktorze. Etyka ma zerową oglądalność, nie sprzeda się.