Passent: Życie jest za krótkie, by spożywać tylko prażone jabłuszka i wodę

Passent: Życie jest za krótkie, by spożywać tylko prażone jabłuszka i wodę

Dodano:   /  Zmieniono: 
Agata Passent, fot. Maksymilian Rigamonti
Kryzys wieku średniego mam za sobą. Myślę o emeryturze i strasznie jestem zła na Tuska, że nam ją przesunął – mówi Agata Passent. Właśnie się ukazała jej książka, zbiór felietonów „Kto to pani zrobił”.
Magdalena Rigamonti: Nie będę mówić do pani per pani Agatko, bo wiem, co pani myśli o takich zdrobnieniach w języku polskim.

Agata Passent: Chlebuś, pieniążki. Nie lubię „pani Agatko”, choć są fory dla pań. Gorzej jest z panami; kiedy mówią „Agatko”, to od razu się martwię, że traktują mnie protekcjonalnie, bo czują się niepewnie.

Dzisiaj rano przeczytałam fragment pani książki o futrach i zaraz potem na ulicy zobaczyłam kobietę w futrze.

O tej porze roku? Czyli życie naśladuje sztukę. Pamięta pani, jak jeszcze niedawno w Polsce miała miejsce silna fala ekoterroryzmu? Antyfutrzana kampania, dolina Rospudy, wegetarianizm, ekomatki, potem coś o łowieniu ryb, o stawach, o tym, że ryb nie wolno kupować i dalej, że sushi bary powinny być w związku z tym zakazane...

Pani drwi?

Śmieję się. Nie mogę brać tego wszystkiego na serio. Kiedyś byłam u hinduskiego lekarza, który zaproponował, bym spożywała tylko prażone jabłuszka i wodę. Życie jest za krótkie, by spożywać tylko prażone jabłuszka i wodę. I do końca dni trzymać w szafie futro z lisa odziedziczone po babci. Nie tak dawno byli u mnie przyjaciele, którzy często mówią, że nie dbam o siebie, źle wyglądam i brzydko się ubieram, więc zaproponowałam, że będę chodzić w tym eleganckim futrze. Tylko najpierw ochlapię je czerwoną farbą, żeby już na ulicy nie zostać umazana. Farbowana lisica.

Pani tej Polski nienawidzi? Pytam, bo przeczytałam zbiór pani tekstów i mam poczucie, że tak właśnie jest.

To nie jest tak, że nie akceptuję Polski. Pomimo jej wad. Jeżeli jesteśmy autentycznie zakochani w kimś, to czasem warto mu wytknąć błędy, przystawić lustro.

Żeby co?

Żeby doszło do jakiejś refleksji. Nie pisuję o polityce, ale o naszych zachowaniach. Obrażalskość, niepohamowana konsumpcja, moizm, absurdy marketingowców, słowiańskie lądowanie na drzwiach od stodoły, romantyczni impotenci. Lecz kiedy mieszkałam w Stanach, to bardzo za Polską tęskniłam, idealizowałam ją i denerwowałam się, że ktoś mówi coś złego na mój kraj. Pamiętam, jak jeden Amerykanin zapytał, czy u nas się je nożem i widelcem. Ale dla równowagi inny zapytał, jak to możliwe, że trzy razy daliśmy się rozebrać zaborcom. Celna uwaga. Jak to jest z naszymi manierami? Trzymamy fason czy to dziki kraj? Z drugiej strony, w moich tekstach jest też dużo zachwytów.

Mniej. Albo nie zauważyłam.

Ja nie jestem od polecania. Felietoniści nie są od głaskania. Zaczęłam pisać jako studentka i w międzyczasie dziennikarstwo się zmieniło. Krytycy ustąpili miejsca tzw. polecaczom. Dawanie każdej restauracji czterech gwiazdek, uznawanie każdej wokalistki za objawienie roku, pisanie o każdym filmie, że jest świeży, wybitny, o książce – arcydzieło literackie, a o festiwalu w Gdyni, że przełomowy, to nie jest chłodna analiza, ale marketing. Myślałam, czy nie powinnam mniej narzekać, za to podkreślać zalety naszego kraju, urodę naszych kobiet pędzących w krótkich spódniczkach na rowerach ulicami Warszawy, piękno ulic, liczne festiwale.

Już dość. Nudne to.

Wiem. Złośliwość jest bardziej intrygująca. Ludzie chyba lubią się podłączyć wspólnie ze mną do grupy terapeutycznej i wylewać żółć. Mówię o moich czytelnikach.

Czytaj więcej w najnowszym "Wprost".

Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania .  
Najnowszy "Wprost" jest   także dostępny na Facebooku .  
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania