Smoleń: Po cholerę mają mnie tu ludzie odwiedzać. Chcę tu być sam

Smoleń: Po cholerę mają mnie tu ludzie odwiedzać. Chcę tu być sam

Dodano:   /  Zmieniono: 26
Bohdan Smoleń (fot. Zdjęcie: Mariusz Makowski/FORUM)
Dzisiejszy dzień jest dobry, bo się nie wywróciłem w drodze do ubikacji. Ale po dwóch udarach nie wrócę na scenę – mówi Bohdan Smoleń w wywiadzie dla świątecznego wydania "Wprost"
Bohdan Smoleń: Zapali pan?

Sylwester Latkowski: Nie palę, całe szczęście.

A ja sobie zapalę. Dwa. Od podstawówki palę i nie chcę przestać. Ciągle jestem w podstawówce. Babcia mi szła po papierosy, bo bała się, że jak pójdę do sklepu, to się przeziębię.

I teraz cały czas pan pali.

Tak, bo nie chcę umrzeć zdrowym. Palenie mi w niczym nie przeszkadza. Rano trochę pokaszlę, pokaszlę i działam dalej.

Ile papierosów dziennie?

No, z półtorej paczki. Kiedyś pan powiedział, że już „żyje wolniej”. No, bo wolniej mi się oddycha. Nie jest łatwo dojechać tu do pana. I to jest plus. Po cholerę mają mnie tu ludzie odwiedzać. Chcę tu być sam. Kiedyś miałem wokół siebie tłumy, a teraz doszedłem do wieku, kiedy chcę być sam.

Ludzie pana zmęczyli?

Ja ich też. I dajmy sobie spokój.

Kiedy pan ostatnio występował?

Dawno temu. Jakieś 7-8 lat minęło.

Już się panu nie chce czy nie może pan ze względu na zdrowie?

Jest takie słowo – „chwatit”.

Pan jest z wykształcenia zootechnikiem?

Tak, a z drugiego wykształcenia jestem aktorem. Miałem zawsze inżynier aktor na wizytówce. Duży wpływ na decyzje o występach kabaretowych mieli rodzice. Matka nie miała nic przeciw, ojciec wprost przeciwnie. Był konferansjerem i wiedział, czym to grozi. Bo to są noce nieprzespane, wieczory, że tak powiem, przepite.

Zaczął pan od kabaretu Grupa pod Budą.

Powstał przy Akademii Rolniczej w Krakowie. Za zupę się grało, za zupę w stołówce. I to był najpiękniejszy moment, bo miałem dzieci i żonę dwa piętra wyżej, nad sceną. Wkrótce pan wspiął się wysoko. Stał się osobą powszechnie rozpoznawalną. I wtedy zaczęła się tragedia. Bo już nie wiadomo było, gdzie iść, w prawo czy w lewo. Zawsze było źle. A potem Zenon Laskowik zapytał, czybym z nim nie zagrał. Ja mówię „tak”, on: „To kiedy przyjedziesz?”. „Jutro” – odpowiedziałem. Spakowałem walizkę i pojechałem do Poznania. Ściągnął mnie, tylko nie wiem po co. Bo to miała być fabryka żartów, pieniędzy, a teraz się okazuje, że to jest nic. Ja się nie będę nikomu tłumaczył, dlaczego tak jest.

Zostawił pana?

Poniekąd tak. Z panem Laskowikiem rozstaliśmy się w 1982 r. A jeszcze po nim występowałem wielokrotnie. Już nie jako kabaret Tey.

Co to jest dla pana kariera?

Pieniądze.

Pan zrobił karierę?

Zrobiłem, bo robiłem szmal. Kariera to jest takie coś, że to się robi i robi, i nie ma końca. Bo widownia nie chce odpuścić, a ty chcesz zarabiać.

Przez lata żył pan w hotelach, na walizkach.

Tak, cały czas. Przez to rodzina mnie nie miała, nie istniałem dla niej.

Rodzina zapłaciła wysoką cenę.


No tak.

Syn popełnił samobójstwo…

Cały artykuł można przeczytać w świątecznym numerze tygodnika "Wprost".

Świąteczny numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania .  
Świąteczny "Wprost" jest   także dostępny na  Facebooku
"Wprost" jest dostępny również w wersji do  słuchania .