Ogień w mieście

Ogień w mieście

Dodano:   /  Zmieniono: 4
(fot. PAWEŁ MAŁECKI / AGENCJA GAZETA)
Skarżysko-Kamienna. Seria podpaleń. Ludzie boją się o nich mówić. Policja długo nie jest w stanie znaleźć sprawców. Z nowej książki Sylwestra Latkowskiego "Człowiek z lasu" wyłania się potworny obraz Polski B, w której władze trzymają strach i lokalny watażka. Poniżej jej fragment.

Nie chce ujawniać twarzy, podawać nazwiska. Odmawia kategorycznie. Minęło kilka lat od tamtej nocy. Ale strach pozostał. – Powinieneś zrozumieć, nie wszyscy siedzą, a ci, którzy tam są, kiedyś wrócą – mówi. Pracował w bazie transportowej Wtórpolu. Dzisiaj jest ona opustoszała. Na placu pozostało kilkadziesiąt naczep i kontenerów. – Byłem w pracy, miałem przerwę. Godzina druga pięćdziesiąt pięć. Kierownik nadzorował, kto jest na zmianie, co i jak. Stało wtedy dziewięć samochodów. Nagle zobaczyłem, jak palą się dwa tiry, po jednej stronie kabiny, i kontener. Poszedłem do kolegi, że tiry się palą, dzwoń po straż. Wkrótce ogień przeniósł się na inne samochody. Straż przyjechała i zaczęła gasić. Ale nie miała jak. Każdy samochód był zatankowany do pełna, dwa zbiorniki po 120 l. Część z nich była załadowana towarem. To było piekło, jednym słowem. Spłonęło wszystko.

1.

Szydłowiec. Umawiam się przed domem z kierownikiem z Wtórpolu. Wychodzi do mnie z gazetą. Pokazuje zdjęcia podpalonego domu. Najchętniej o tym, co się wydarzyło, by nie rozmawiał. Zapomniał. – Dziesiątego marca 2006 r. w tym to domu, w garażu, podpalono mi samochody – mówi. – Gdyby nie moja żona, doszłoby do tragedii, na szczęście się obudziła w porę, bo być może wszyscy byśmy się zaczadzili. A tu mieszka sześć osób. – Domyśla się pan, dlaczego to zrobili? – Nie mam bladego pojęcia. Ja w życiu wrogów nie miałem. Nikomu nic nie byłem winny. – Pan jest pracownikiem Wtórpolu? – Tak, być może dlatego, że pracuję tam na stanowisku kierowniczym. Panie, potem długo spokojnie nie żyłem. Praktycznie przy każdym wyjściu na podwórko, po drewno czy po cokolwiek, oglądałem się za siebie.

2.

Pracownica Wtórpolu: – Pamiętam, jak pilnowaliśmy zakładu przed podpaleniami. Dwie kobiety chodziły od strony torów, panowie po dachach. To był szok dla nas wszystkich. Szło się do zakładu z duszą na ramieniu. To był stres. Panie, praktycznie to jedyny tutaj zakład dający ludziom pracę, płacący na czas, reszta to supermarkety. Jakby go spalili albo Wojteczkowie go zamknęli, strach pomyśleć, ilu ludzi by na zasiłek poszło i zaczęło biedować.

3.

Kajtek: – Podpalenia Wtórpolu były następstwem kłótni, jaka miała miejsce pomiędzy Wojteczkami i Leszkiem K. z jednej strony a Człowiekiem z Lasu z drugiej. Było to w okresie tak zwanej ochrony świadczonej przez Człowieka z Lasu. Wojteczek twierdził, że za dużo płaci, i zaczął się przeciwstawiać Człowiekowi z Lasu. Rodzina Wojteczka i kierownictwo Wtórpolu zaczęli go krytykować, że niepotrzebnie wchodzi w układ z przestępcami. Leszek Wojteczek przestał pić i zaczął myśleć. Leszek K. nie chciał, żeby Wojteczek wycofał się z „ochrony”. Leszek Wojteczek nie uległ. Leszek K. postanowił jednak nie odpuszczać.

Kajtek: – Po podpaleniu tirów policja bardzo wzmogła ochronę na terenie zakładów Leszka Wojteczka, a także chroniono jego rodzinę […]. Ta sytuacja uniemożliwiała działanie na zakładzie Wojteczka lub w miejscu jego zamieszkania i dlatego Leszek K. postanowił, żeby trochę odczekać, aż sytuacja się uspokoi, i dopiero potem uderzyć. Leszek Wojteczek nadal nie cofał swojej wcześniejszej decyzji o rezygnacji z tak zwanej ochrony i liczył na skuteczną pomoc policji. […] Wymyśliliśmy więc wspólnie, że można mu podłożyć bombę pod samochód. […] Głównym naszym celem było zmuszenie Wojteczka do powrotu do starych układów i płacenia haraczu za niepopełnianie przestępstw na jego szkodę, co my nazywaliśmy ochroną.

Ścigali mnie, a nie tych, co podpalali

Leszek Wojteczek, właściciel firmy Wtórpol, przyjmuje mnie w domu. Nie był chętny do rozmowy. Po jego głosie i oczach wyczuwam, że wszystko jeszcze się w nim tli, wspomnienia nie wygasły i ciągle wracają. Przygotował się do rozmowy. Przed sobą ma odręcznie zapisane kartki. – Chciałem sobie wszystko uporządkować, by czegoś nie pomylić – wyjaśnia. – Firmę budowałem 20 lat, razem z żoną utworzyliśmy jeden z największych zakładów w Skarżysku-Kamiennej. Zatrudniamy – tu się waha – 1000-1200 osób. Kilka lat temu w mieście działała grupa przestępcza, dowodził nią Śruta, nazywają go też Boruta, Człowiek z Lasu. Ta grupa dopadła również moją firmę, moją rodzinę.

Zacina się. Milknie. Spogląda na kartkę. – Kiedy się to zaczęło? – pytam. – W 2002 r. nastąpiła seria podpaleń. I znowu urywa. Po chwili mówi, a raczej wyrzuca z siebie, by mieć to już za sobą: – Zaczęło się od podpalenia samochodu kierownika mojego zakładu, Dariusza C. Następnie na terenie mojej firmy podpalono dwa samochody. Później podpalono mieszkanie i samochód pracownika zakładu. Wkrótce znowu zaatakowano Dariusza C., wrzucono granat na jego posesję. Podpalono mi bazę transportową, spłonęło dziewięć tirów. Kolejne wydarzenie? To podpalenie wiaty. Potem nastąpiła przerwa, trwała pół roku. I znowu atak, podpalili moje mieszkanie. Na początku 2007 r., kiedy byłem na basenie, usłyszałem nagle wybuch, wyszedłem i zobaczyłem, że to mój samochód eksplodował. – Jak pan to wytrzymywał?

– To był trudny okres, szczególnie dla mojej rodziny, żony, już mieliśmy zamiar zamknąć firmę. Tym bardziej że w tym czasie nie mieliśmy pomocy znikąd. Niestety, była taka sytuacja, że ci bandyci – taka panowała ogólna, powszechna opinia – byli powiązani z niektórymi policjantami. I to na mnie rzucano podejrzenia, że to ja podpalałem samochody, że to wszystko na skutek konfliktu z konkurencją. Pojawiły się głosy, że jestem powiązany z tymi przestępcami. – O pana problemach usłyszano w Polsce, dopiero jak pan postanowił zamknąć zakład. – Miałem dość. Nie miałem innego wyjścia, jak zatrzymać zakład. Przyjechały do Skarżyska media, zostałem zaproszony do TVN. – Pomogło? – Za nagłośnienie sprawy spotkała nas kara. Media odjechały, a na drugi dzień przyszła do firmy kontrola skarbowa. Ruszyła lawina kontroli różnych instytucji. Pamiętam, że w latach 2007-2008 chyba tylko siedem dni było bez kontroli.

Przychodziły anonimy. To one rzucały na nas pomówienia. Wypisywano tam różne bzdury. Że niby mam powiązania z Markiem Nigerem, przewożę broń do Iraku, robię wielomilionowe nadużycia z tytułu niepłacenia podatku i ZUS, handluję narkotykami. Po tych anonimach policja podjęła wobec mnie działania operacyjne. Założono podsłuchy. – Skąd pan o tym wie? – Poinformowała mnie o tym pani prokurator, pokazała mi te podsłuchy. Wystąpiliśmy o to z mecenasem Ireneuszem Wilkiem. Ścigali mnie, a nie tych, co podpalali. – Ale to nie wszystko?

Nie wyjedziemy, firmy ni e zamknie my 

– Rozpoczęła się przeciwko mnie wieloletnia sprawa pracownicza. Przesłuchano około 1600 pracowników mojej firmy. Wzywano ich do Kielc, jakby nie można było na miejscu, a często były to osoby niepełnosprawne. Ktoś musiał za tym stać. Wreszcie kontrole się zakończyły. Nic nie wykryły. Zostały tylko sprawy o nadgodziny. Już wtedy oboje z żoną nie wytrzymywaliśmy psychicznie, złożyliśmy nawet skargę na prokuraturę, trzy skargi wysłaliśmy. I co się wtedy okazało? Że nagle tę sprawę ucięli i wszczęli inną. W 2009 r. prokuratura zaczęła lawinowo przesłuchiwać świadków, chodziło o niepłacenie ZUS. Uchybienia są znikome, ja zawsze uczciwie płacę ZUS i podatki. W tym okresie ZUS zapłaciłem bodajże na kwotę 40 mln zł, a ewentualne – podkreślam – zaniechanie wynosi około 100 tys. zł. Według mnie to też jest wynikiem tego, że ktoś mocno naciska na tę sprawę. Zauważyłem, że jest jakaś analogia ze sprawą Olewników, zwróciłem się wtedy do mecenasa Ireneusza Wilka [pełnomocnika rodziny Olewników – przyp. aut.]. Wcześniej niby złapali tych bandytów, ale ich powypuszczali. Wynajęliśmy prywatnych detektywów. Złożyliśmy z mecenasem Wilkiem wniosek do prokuratury o wznowienie postępowania i wtedy nastąpił przełom w sprawie. Policja i prokuratura stanęły na wysokości zadania i połapały tych bandytów. – Ale pan nadal czuje się zagrożony. – Bo nie wiem, co będzie dalej. Sprawa obecnie toczy się w sądzie. I ta sprawa pracownicza, która dopiero się rozpoczęła. Pani prokurator powołała około tysiąca świadków, czyli czeka mnie kolejne kilka lat procesu sądowego. Żona też już jest wykończona.

Milknie. Po chwili się odzywa: – Te miejscowe układy robią w mieście dużą szkodę… Powiązania między policją a bandytami. Bandyci potrafili nawet wykraść z komendy policji butelkę z odciskami, która była dowodem w jakiejś sprawie, albo wywieźć kogoś samochodem w bagażniku. Jeden z tych podejrzanych wchodził na komendę, wychodził, pił alkohol, spał tam. Czuł się jak u siebie. Komendant składał się na wykupki, na wykupienie samochodu skradzionego policjantowi. Podpalano sklepy, gabinety lekarskie. Nie było weekendu, by coś nie spłonęło, żeby kilka samochodów nie zaginęło w mieście. Niestety, byli w te sprawy zamieszani niektórzy policjanci. Dotyczy to nie tylko Skarżyska, ale też okolic: Borkowa, Radomia, Końskich, uważam, że to jest dziwne… – To niech pan to w cholerę zostawi, wyjedzie stąd. Stać pana. – Wie pan, czujemy się z żoną odpowiedzialni za te osoby, które zatrudniam, to jest jednak tysiąc osób, i nie ukrywam, że zależy mi na tym. Wystarczy już może, jeśli można prosić. W jego oczach pojawiają się łzy. – Dużo pana zdrowia to kosztowało? – No, trochę.

Książka Sylwestra Latkowskiego "Człowiek z lasu" jest już dostępna w księgarniach w całej Polsce.

Tekst ukazał się w numerze 30/2014 tygodnika "Wprost".

Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania.
Najnowszy "Wprost" jest  także dostępny na Facebooku.
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.

Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na  AppleStore  GooglePlay