Przyjaciel Jana Pawła II: W wadowickiej klasie mieliśmy dwóch antysemitów

Przyjaciel Jana Pawła II: W wadowickiej klasie mieliśmy dwóch antysemitów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jan Paweł II i Jerzy Kluger fot. TOMASZ MARKOWSKI / Newspix.pl Źródło:Newspix.pl
W wadowickiej klasie mieliśmy dwóch antysemitów – wspominał w niepublikowanym wywiadzie Jerzy Kluger, żydowski kolega Jana Pawła II z gimnazjum.

Był pierwszą prywatną osobą, którą Jan Paweł II przyjął na audiencji po wyborze na papieża. Tak się składało, że Jerzy Kluger, kolega szkolny Karola Wojtyły, od ćwierć wieku mieszkał w Rzymie. Choć był prawie o rok młodszy od Wojtyły, chodził z nim do tej samej klasy w szkole powszechnej i później w gimnazjum. Ojciec, przewodniczący wadowickiej gminy żydowskiej, w trosce o edukację syna posłał go wcześniej do szkoły.

Przedwojenne Wadowice liczyły 10 tys. mieszkańców. Jedną piątą stanowili Żydzi. Choć w Polsce większość żydowskich dzieci chodziła do szkół religijnych, rodzice Jurka chcieli, by skończył szkołę państwową. Wojna rozłączyła przyjaciół: Wojtyła spędził ją w Krakowie, Kluger wraz ojcem trafił do obozu w ZSRR, co uchroniło go przed Holocaustem. Do Włoch dostał się z armią Andersa, brał udział w bitwie pod Monte Cassino, po wojnie zamieszkał na stałe w Rzymie.

O tym, że jego szkolny kolega jest arcybiskupem, dowiedział się przez przypadek w czasie Soboru Watykańskiego II w 1965 r. Później często się spotykali. Po wyborze Wojtyły na papieża pośredniczył w kontaktach dyplomatycznych między Watykanem a Izraelem, m.in. w rozmowach na rzecz ustanowienia wzajemnych stosunków dyplomatycznych.

Z inżynierem Klugerem spotkałem się w jego rzymskiej willi na początku lutego 2005 r. Mimo że od wojny mieszkał za granicą, mówił piękną polszczyzną i był świetnie zorientowany w polskich sprawach. Nic nie zapowiadało, że pontyfikat jego przyjaciela skończy się za dwa miesiące. Kilka dni później Jan Paweł II trafił do szpitala, choroba okazała się poważniejsza, niż początkowo przypuszczano. Śmierć papieża sprawiła, że uznałem, iż wywiad jest w dużej mierze nieaktualny. Ze szkolnym kolegą Jana Pawła II nie rozmawiałem ani o odchodzeniu Ojca Świętego, ani nie prosiłem go o bilans pontyfikatu. Jerzy Kluger wspominał głównie czasy wadowickie. Dlatego publikuję tę rozmowę dopiero teraz.

Jerzy Kluger przeżył papieża prawie o siedem lat. – Mąż był wielkim polskim patriotą. Przez ponad 60 lat małżeństwa nie mówił o niczym innym, tylko o Polsce, kraju swego dzieciństwa i młodości. Co roku w maju, w rocznicę bitwy, jechał na uroczystości na Monte Cassino – wspominała po pogrzebie w grudniu 2011 r. w wywiadzie dla „Niedzieli” jego żona Irene, z pochodzenia Irlandka.

W gimnazjum wadowickim siedział pan w ławce z przyszłym papieżem. Z wielu relacji wiemy, że w domu Wojtyłów nie było antysemityzmu. A u innych pana kolegów?

W Wadowicach relacje katolicko- -żydowskie nie były złe. Z prawdziwym antysemityzmem zetknąłem się dopiero na Politechnice Warszawskiej. Już na pierwszym wykładzie musiałem zająć miejsce w getcie ławkowym. Zdarzały się fizyczne napaści na uczelni.

A w klasie?

Wśród kolegów miałem dwóch antysemitów. Jeden był „polityczny”, dręczył nas, Żydów, mówiąc, że jesteśmy komunistami. Drugi był typowym antysemitą prymitywnym, nie dorabiał do swoich przekonań ideologii. Dziwne, bo był synem wiejskiego nauczyciela spod Wadowic, powinien więc mieć bardziej inteligencką ogładę. Kilka lat temu zginął w wypadku, więc zastosuję zasadę, że o zmarłych dobrze albo wcale.

Utrzymywaliście kontakty po wojnie?

Z oboma. Po wyborze na papieża Jan Paweł II organizował w Rzymie spotkania kolegów szkolnych, więc widywaliśmy się regularnie. Ten pierwszy, „polityczny”, na pierwszym naszym zjeździe, zaraz na początku pontyfikatu, miał ze mną problem. Podszedł i powiedział: „Zanim z sobą porozmawiamy, przeczytaj to”. I dał mi napisaną po hiszpańsku książkę swojej córki, między innymi na tematy polsko- -żydowskie. Choć nie znam hiszpańskiego, wieczorem zacząłem ją w hotelu przeglądać. Znając włoski, większość zrozumiałem. Była bardzo przyjazna w stosunku do Żydów. Na drugi dzień spytałem go: „Ty też tak myślisz jak córka?”. Odpowiedział, że tak. W ten sposób się pogodziliśmy.

W wadowickiej klasie było dużo Żydów?

Trzech. Oprócz mnie jeszcze Zygmunt Selinger i Ludwik Zweig. Ludwik, mały, z krzywymi nogami, był świetnym piłkarzem. Formalnie najważniejszym uczniem w szkole był marszałek gimnazjum, ale tak naprawdę dla wszystkich numerem jeden był prezes kółka sportowego. Zweiga wybrano jednogłośnie, przez aklamację, głosowali na niego i katolicy, i Żydzi. Podpisywał wszystkie legitymacje członków kółka, więc wszyscy się z nim liczyli.

W Wadowicach Żydzi stanowili 20 proc. mieszkańców.

Ale nie wszyscy posyłali swoje dzieci do publicznych, polskich szkół.

Pana ojciec Wilhelm chciał wam jednak dać państwową edukację.

Tatuś był adwokatem, kapitanem artylerii, przez 18 lat szefował żydowskiej gminie wyznaniowej. Przede wszystkim jednak czuł się polskim patriotą, dumnym z tego, że jest jednym z sześciu w miasteczku legionistów Piłsudskiego. Na 3 maja zawsze miał w bóżnicy przemówienie, w którym wychwalał marszałka. W tym czasie w kościele odbywało się nabożeństwo katolickie. Potem wszyscy, i Żydzi, i chrześcijanie, szliśmy razem na wspólną defiladę.

Rozmawialiście z Karolem o różnicach religijnych?

Proszę wziąć pod uwagę, że on nie był wtedy papieżem, ani nawet księdzem. Nie zajmował się na co dzień teologią! Choć na pewno nie miał uprzedzeń. Pamiętam jego pierwszą wizytę w synagodze.

Kiedy to było?

Około 1938 r. Przyjechał wtedy do Wadowic Mosze Kusewicki. Pan wie, kto to był?

Szczerze mówiąc, nie bardzo.

Światowej sławy kantor z warszawskiej synagogi na Tłomackiem, porównywano go do Jana Kiepury. Koncertował zresztą w Carnegie Hall, przeżył wojnę, umarł w Nowym Jorku. Tak się złożyło, że Mosze odbywał służbę wojskową w wadowickim 12. pułku. Tatuś postanowił to wykorzystać, w którąś sobotę zaprosił go do synagogi. U nas normalnie śpiewał Abraham Müller, też nieźle, ale jednak z Kusewickim nie mógł się równać. Poprosił więc, żeby gość z Warszawy odśpiewał część modlitw.

To musiało być duże wydarzenie.

Dla całego miasteczka. Do synagogi przyszło 50 żydowskich żołnierzy z 12. pułku, ale też starosta. Ja zaprosiłem pana kapitana Wojtyłę i syna. Przyszli obaj. Pamiętam jak dziś tego Kusewickiego, przystojny, młody, tałes miał założony na mundur wojskowy, a zamiast jarmułki miał wojskową czapkę. Dał piękny koncert. Kiedy więc w 1986 r. prasa pisała o pierwszej wizycie papieża w synagodze, ja żartowałem, że to nieprawda. Bo pierwsze były Wadowice.

Wojtyła przeżył tę wizytę w bóżnicy?

Był zachwycony śpiewem kantora. Zawsze miał doskonałe ucho, ja niestety pod tym względem byłem zerem. Mój tatuś był wielkim melomanem, sam grał na skrzypcach. Założył nawet amatorski kwartet smyczkowy, co tydzień organizował w naszym domu próby – wśród muzyków byli i Żydzi, i Polacy. Lolek kiedyś na taką próbę przyszedł i odtąd już przychodził praktycznie na każdą. Dla mnie to była udręka, bo on siedział pod drzwiami jadalni i słuchał muzyki, a ja się śmiertelnie nudziłem.

Mieliście różne zainteresowania.

Ja byłem raczej umysłem ścisłym. Najlepszy byłem z fizyki, ku utrapieniu nauczyciela tego przedmiotu, który był trochę antysemitą. Na półrocze zaniżał mi oceny. Na szczęście był wyjątkiem, innych profesorów wspominam bardzo dobrze. Z Lolkiem różniliśmy się też usposobieniem. On miał poczucie humoru, ale był spokojny. Ja należałem do chuligańskiej czołówki, dwa razy miałem odpowiednie zachowanie.

To chyba dobrze.

Bardzo źle. Zachowanie można było mieć bardzo dobre, dobre i odpowiednie. Za nieodpowiednie wyrzucano ze szkoły, więc tak naprawdę odpowiednie było najgorsze. Karano mnie głównie za żarty. Kiedyś ze Staszkiem Nowakiem przybiliśmy nauczycielowi gwoździem kalosze do podłogi. Był skandal. W tego typu zdarzeniach Karol nigdy nie uczestniczył. Razem graliśmy natomiast w piłkę nożną. On na bramce, ja byłem łącznikiem, choć wolałem tenis. Lubiłem też narty, nawet trochę skakałem.

W Wadowicach mieliście skocznię?

Była taka prymitywna, trzy kilometry od miasta na Łysej Górze. Jan Paweł II to zapamiętał. Kiedy niedawno Adam Małysz wygrał mistrzostwa świata, zostałem zaproszony do papieża na kolację, żeby to uczcić. Rozmawialiśmy o skokach, a papież mówi do abp. Dziwisza: „A wiesz, Jurek też kiedyś skakał!”. A potem do mnie: „Stasiu to się dobrze zna na skokach. Pochwal się, Jurek, ileś skakał? Bo Małysz to ponad 130 metrów”. „Mój rekord to 15 metrów…” – odpowiedziałem. Strasznie się uśmialiśmy. 


Tekst ukazał się w numerze 17/2014 tygodnika "Wprost" .

Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania.
Najnowszy "Wprost" jest  także dostępny na Facebooku.
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.

Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na  AppleStore  GooglePlay