Wędrujące kamienie: Naukowcy rozwiązali 100-letnią tajemnicę

Wędrujące kamienie: Naukowcy rozwiązali 100-letnią tajemnicę

Dodano:   /  Zmieniono: 
(fot. "Death-Valley-Recetrack" by Pandat, Public domain via Wikimedia Commons) 
"Nie wyobrażałem sobie, że to właśnie tak będzie wyglądało. Powiew wiatru, trzask pękającego lodu i... stało się" - wspomina jeden z autorów rozwikłanej zagadki, planetolog Ralph Lorenz. Przez 100 lat naukowcy nie byli w stanie wyjaśnić, w jaki sposób w północnej części Doliny Śmierci w USA zostały utworzone ciągnące się za kamieniami ślady. Zjawisko nazywano "wędrującymi kamieniami", aż w końcu udało się zarejestrować zjawisko i dokładnie je wytłumaczyć.
Nikt nigdy nie był świadkiem tego, jak kamienie się poruszają. Spieczona słońcem pustynia chowała tajemnicę przez blisko wiek, a wokół zjawiska narosło mnóstwo teorii spiskowych.

Do redakcji pisma "PLOS" trafił raport badaczy, którzy zeszłej zimy osobiście "przyłapali" kamienie na "wędrówce". Ruch jednego z głazów udało się uchwycić na nagraniu i udokumentować za pomocą odbiorników GPS.Death Valley's Living Stones Caught on Camera

Choć Dolina Śmierci uchodzi za krainę gorącą i suchą, to zimą i na wiosnę pojawia się tam woda z topniejącego w górach śniegu. Wtedy część doliny pokrywa się cienką warstwą lodu z powodu spadających w nocy temperatur poniżej zera. Okazało się, że nawet lekkie podmuchy wiatru kruszą krę i nią poruszają, a ona z kolei pociąga za sobą kamienie, które lód trzyma w swych objęciach.

- Nie wyobrażałem sobie, że to właśnie tak będzie wyglądało. Powiew wiatru, trzask pękającego lodu i... stało się - opisuje swoje obserwacje w tygodniku "New Scientist" jeden z autorów odkrycia, Ralph Lorenz, planetolog z Johns Hopkins University.

Pozostawało tylko czekać, nie wiadomo, jak długo znowu i z jakim skutkiem. - Sądziłem, że zapowiada się najnudniejszy eksperyment w dziejach nauki - mówi Lorenz. - Ale nie mogłem się bardziej mylić.
Po raz pierwszy poszczęściło się im tuż przed Bożym Narodzeniem. - Gdy to się stało, staliśmy na klifie nad pokrytą wodą pustynią, obserwując, jak wspinające się coraz wyżej poranne Słońce powoli roztapia warstwę lodu - wspomina Lorenz. - Powiew wiatru, nie szybszy niż 4 m/s, i usłyszeliśmy trzask, zobaczyliśmy taflę lodu, która powoli zaczyna się ślizgać po wodzie i popycha niektóre kamienie. Widzieliśmy to na własne oczy - opowiadał naukowiec.

 - Być może niektórych rozczaruje nasze wyjaśnienie, może też szkoda całej mistyki - mówi Lorenz. Ale dodaje, że on osobiście wcale nie jest rozczarowany: - Zrozumieliśmy, na czym polega wyjątkowy zbieg okoliczności, dzięki któremu ten fenomen trwa ledwie przez jedną minutę na milion. A to pozwala nam jeszcze bardziej docenić niezwykłość tego naturalnego zjawiska.

Gazeta.pl