Policyjna sprawiedliwość

Policyjna sprawiedliwość

Dodano:   /  Zmieniono: 
mat. pras. 
- Po „Drogówce” współpraca między policją a filmowcami została mocno ograniczona - mówi Michał Otłowski, reżyser kryminału "Jeziorak". Rozmawia: Magdalena Rigamonti.
Magdalena Rigamonti, Wprost: Współpracował pan z policją robiąc swój kryminał?

Michał Otłowski: Scenariusz trafił do oceny merytorycznej policyjnego konsultanta, który właściwie nie miał żadnych uwag. Powiedział mi, że w trakcie lektury był zaskoczony moją znajomością technik operacyjnych. Kiedy opowiedziałem mu o swoich doświadczeniach związanych z wieloletnią realizacją "Magazynu kryminalnego 997", wszystko było dla niego jasne.

A w czasie produkcji?


Po "Drogówce" współpraca między policją a filmowcami została mocno ograniczona. Ale nie jest to aż takim problemem, bo istnieją firmy, które wypożyczają samochody wyglądające jak policyjne, cały sprzęt, kostiumy. Nie musieliśmy też prosić o udostępnienie miejsc, ponieważ na potrzeby filmu zbudowaliśmy scenografię udającą wnętrza komisariatu. Kiedy pracowałem w "Magazynie kryminalnym 997", kręciliśmy w prawdziwych komendach. Ale wtedy policja sama występowała do redakcji, żeby o danej sprawie zrobić program, czy rekonstrukcję. Często występowali w nich nawet prawdziwi policjanci.

I było bardziej prawdziwie, a do tego taniej.

Niekoniecznie. Wie pani jak wyglądają współczesne pokoje przesłuchań?

Nie byłam.

Żółte ściany, stoliczek, na ścianach jakieś obrazki. Bardziej przypomina to salkę przedszkolną niż policyjną. Ale na ekranie nie wyglądałoby to dobrze.

Pokazuje pan policję w układach z biznesem, szemraną taką.



Nie tylko. Na pierwszym planie jest przecież policjantka, która z determinacją dąży do odkrycia prawdy. I odnosi zwycięstwo. To na niej skupia się wydźwięk tego filmu.

Ale szemraną też. Taką policję pamięta pan z czasów "997"?

Nie, tam miałem kontakt z profesjonalistami, oficerami skupionymi na rozwiązywaniu trudnych spraw. Korupcyjne tło, które znalazło się w filmie, zaczerpnąłem z doniesień prasowych. Doświadczenia z „997” w pewnym sensie dały mi legitymację do zrobienia kryminału. Wracaliśmy w  prawdziwe miejsca zbrodni, niemal chodziliśmy po śladach morderców. Często odwiedzaliśmy też rodziny ofiar. I te spotkania były dla mnie najtrudniejsze. Musieliśmy rozdrapywać rany, wracać do najtragiczniejszych wydarzeń w ich życiu. Wszystko w nadziei, że po emisji programu zadzwoni ktoś ze strzępem choćby informacji, czymś, co będzie mogło rzucić odrobinę światła na tę mroczną zagadkę.
I w efekcie ustalić sprawcę. Ale myślę, że mimo wszystko było warto. Po emisji moich rekonstrukcji znaleźli się świadkowie, dzięki którym dziesięciu morderców dosięgła sprawiedliwość.

Z pana filmu wynika, że dla policjantki najważniejsza jest sprawiedliwość tylko wtedy, kiedy walczy w swojej prywatnej sprawie.

Nie zgodzę się z tym. Prawda i sprawiedliwość są kategoriami obiektywnymi. A moja bohaterka konsekwentnie dąży do odkrycia prawdy i do tego, by sprawiedliwości stało się zadość. Pod jej nogami rozlewa się prawdziwe piekło.
I w pewien sposób wpływa to również na nią.

W „Jezioraku” pokazuje pan małomiasteczkowe patologie.


One mogą zdarzyć się wszędzie. Sami policjanci opowiadali mi historie o związkach, jakie potrafią łączyć ludzi, którzy wychowali się w jednej piaskownicy. Tak już jest ludzka natura. Myślę jednak, że mimo wszystko dotyczy to zdecydowanej mniejszości. A "Jeziorak" przedstawia sytuację fikcyjną, choć dość prawdopodobną. Nie bez znaczenia jest tu również to, co wynika z reguł filmowego gatunku. Jedną z zasad z kryminału jest to, że antagonista musi być istotnym graczem, działającym od początku akcji. A że akcja rozgrywa się w środowisku policyjnym...