Bóg się rodzi w mózgu

Bóg się rodzi w mózgu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Bóg się rodzi w mózgu (fot. sxc.hu) Źródło: FreeImages.com
Jako neurobiolog nie mogę stwierdzić, czy Bóg istnieje. Ale badanie religii w mózgu jest fascynujące – mówi prof. Jerzy Vetulani.
Bartosz Janiszewski: Pewnie nie może się pan doczekać świąt?

Jerzy Vetulani: Niezupełnie. Ja właściwie za bardzo nie świętuję. Trochę na złość rodzicom, którzy byli szalenie pobożni. Tata był promotorem pracy doktorskiej Karola Wojtyły i łapał się za głowę, kiedy wstąpiłem do klubu ateistów i wolnomyślicieli. W przeciwieństwie do większości ludzi nie lubię więc świąt.

No właśnie - większość lubi. Mamy w mózgu coś, co sprawia, że tak na nie czekamy?

Istota tkwi w zmianie. Święta to czas inny od codzienności. Biologiczną potrzebę przeżywania takiego czasu ludzie mają właściwie od początku swojego istnienia. Wszystkim steruje mózg. Mamy trzy główne układy sterujące naszym systemem nerwowym: układ snu i czuwania, układ nagrody i układ poznawczy. Układ nagrody musi być utrzymywany na pewnym poziomie, bo jeśli jest inaczej, ludzie są nieszczęśliwi. Oczywiście on może być różnie nagradzany.

Na przykład jak?

Są takie bardzo ciekawe badania prof. José Delgady, z czasów, kiedy jeszcze bezkarnie można było wsadzać ludziom drut do głowy i badać, co się dzieje z ich mózgiem. Wynika z nich, że za pomocą elektrycznego pobudzania mózgu można sprawić, żeby ludzie byli szczęśliwi. To pokazuje, na czym polega przyjemność związana z pobudzeniem ośrodków nagrody. Wiemy dziś np., że dopamina przynosząca uczucie szczęścia wydziela się nie wtedy, kiedy mamy obiektywną przyjemność, tylko wtedy, kiedy następuje zmiana. Ta zmiana sygnalizuje, że nastąpi coś przyjemnego.

„Nie o to chodzi, by złowić króliczka, ale by gonić go”.

To widać szczególnie w przypadku nałogów, takich jak picie, palenie fajki czy narkotyki. Ważny jest już sam rytuał, który zapowiada przyjemne dla nas wydarzenie. Inny przykład to ludzie, którzy przerzucają kanały w telewizji, na żadnym się nie zatrzymując. Chociaż nie konsumują, cieszy ich nadzieja, że trafią na coś ciekawego. Nauka potrafi to wyjaśnić. Teoria nagrody mówi, że ma ona dwa składniki o różnym podłożu neurobiologicznym. Jeden to „liking”, czyli lubienie wynikające z samej konsumpcji nagrody. Drugi to „wanting”, czyli chętka na tę konsupcję. W ludzkich zachowaniach ten drugi jest bardzo ważny.

Choinki i mikołaje w centrach handlowych pod koniec października mają nas zatem uczynić szczęśliwszymi.

Tak, bo nasz układ dopaminowy to, co jest teraz, porównuje z przyjemnymi chwilami z przeszłości. Na tym się opiera reklama. Na obietnicy, że choć jest ciężko, niedługo znowu będzie fajnie.

Przecież Boże Narodzenie to dla wielu duży stres.

Mimo to ludzie od zawsze dają się na te wesołe święta nabierać. To zrozumiałe, jak się zajrzy do historii. Weźmy chociażby polskich chłopów z XIX w.: na co dzień ciężka praca i głód. Święta to był jedyny czas w roku, kiedy można było się wznieść ponad kłopoty, najeść się i opić. Im trudniejsze ludzie mieli życie, tym bardziej entuzjastycznie świętowali.

Dzisiaj głód nie jest już tak powszechny, a i tak na święta się obżeramy. Została nam z dawnych czasów potrzeba najedzenia się na zapas?

Tak. Chociaż wiele wskazuje na to, że głód był zbawienny dla zdrowia.

Zbawienny?

Tak. Długowieczność wcale nie przyszła z rozwojem cywilizacji. Według badań w cywilizacji greckiej, w okolicach V-VI w. p.n.e. średnia życia wynosiła 71,6 roku. Tyle samo co pod koniec XX w., chociaż medycyna była na zupełnie innym poziomie. Jeśli ktoś umierał młodo, z reguły była to śmierć nagła, np. na wojnie. Taki Demokryt, według nagrobka, żył 109 lat. To wcale nie była rzadkość, wiele osób dożywało wtedy setki. Długowieczność spadła nagle w okolicach 100 r. p.n.e. wraz z rozwojem gospodarczym, który pozwolił ludziom na objadanie się.

Czyli matki i żony przygotowujące na wigilię 12 potraw tak naprawdę robią nam krzywdę?

Z punktu widzenia ewolucji nie ma się co im dziwić. Pod względem płci jesteśmy równi, ale różni. Nie tylko kulturowo, ale i biologicznie. Kobieta dużo więcej inwestuje w potomstwo. W końcu urodzenie dziecka to dla niej wielki wysiłek, ponad rok poświęca na ciążę i karmienie. Dlatego naturalne jest to, że kobiety dużo silniej dbają o dom i opiekują się dziećmi. Ewolucja tę rolę kobiet wzmocniła: geny kobiet, które dbały o dzieci, przetrwały. Nosicieli genu niskiej opiekuńczości ewolucja odsiała.

Uf! Od teraz brak zaangażowania w przedświąteczne sprzątanie i gotowanie mogę zrzucić na karb ewolucji.

Poniekąd tak, choć brzmi to prymitywnie. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety ewolucyjnie dążą do reprodukcyjnego sukcesu. Dla kobiety maksimum to ok. 20 dzieci, dla mężczyzny nawet powyżej 600. Dlatego kobietom, które ponoszą ogromny koszt urodzenia dziecka, najbardziej zależy na jakości partnera. Mężczyznom na liczbie partnerek. Od tego zależy jego sukces reprodukcyjny.

Strasznie źle to o nas, mężczyznach, świadczy.

To też jest ewolucja. Jeśli mamy stadko 20 samców i 20 samic, 17 samców może zginąć, a potencjał reprodukcyjny stada się nie zmieni. Pozostałych trzech może bowiem zapłodnić wszystkie samice. Ale już śmierć każdej samicy powoduje, że potencjał reprodukcyjny spada o 5 proc. Dlatego kiedy wilki atakują stado bizonów, samce idą na zewnątrz, a samice zostają w środku.

U ludzi to mężczyźni idą na wojnę.

Bo kobiety są zbyt cenne, żeby ginąć. Od nich zależy przetrwanie gatunku. Tylko dzięki kulturze mężczyznom się wydaje, że są tacy ważni. Na prawdę to płeć na rozkurz.

Wracając jednak do świąt, te wszystkie szalone przygotowania, obżarstwo, prezenty i szał konsumpcji odbywają się przecież w imię narodzin Jezusa.

Teoretycznie tak. Pamiętajmy jednak, że świętowanie w okresie przesilenia zimowego było typowe dla ludzi na długo przed chrześcijaństwem. U wielu ludów najważniejsze święta wypadają właśnie w tym okresie. Choć nie u wszystkich. W strefie zwrotnikowej w Afryce, gdzie zmiana związana z przesileniem zimowym jest nieodczuwalna, nikt się nim nie przejmował.

Sugeruje pan, że Boga ludzie sobie wymyślili?

Na to pytanie inaczej odpowie teolog, inaczej neurobiolog. Jedno jest pewne: ludzie wierzyli w zasadzie od zawsze. Religie monoteistyczne mają po 4-5 tys. lat, ale przez poprzednie 35 tys. lat istnienia człowieka ludzie też byli religijni. Zresztą nie tylko ludzie. Już nasz kuzyn neandertalczyk chował zmarłych w ziemi i budował groby.

Czyli wierzył?

Najwyraźniej. Przecież ciało zmarłego mógł porzucić albo zjeść. Skoro tego nie robił, to znaczy, że musiał mieć koncepcję życia pozaziemskiego, religii i jakiejś wyższej istoty.

Dla wierzących będzie to dowód, że Bóg istnieje. Dla ateistów – że to wszystko wymysł.

To nie są dowody, tylko przekonania. Religijność jest jednak dla ludzi bardzo korzystna. Choćby dlatego, że zapewnia spójność grupy, a to ułatwiało przetrwanie.

Jest w naszym mózgu miejsce odpowiedzialne za koncepcję Boga?

Jeśli nawet jest, to go nie znamy. Ja w to watpię. Tym bardziej że ludzie na całym świecie wyobrażają sobie bogów inaczej. Nawet umieramy inaczej. Kiedyś interesowałem się śmiercią kliniczną i przeżyciami „near-death experience” (NDE). U chrześcijan są one z reguły podobne: jest autoskopia, czyli wrażenie obserwowania własnego ciała z góry. Jest długi tunel, pojawiają się bliskie zmarłe osoby, które witają nas na jego końcu. Tak się złożyło, że jestem honorowym członkiem hinduskiego Indian Academy of Neurosciences. Zapytałem kiedyś przyjaciela stamtąd o to, jakie są opisy przeżyć związanych z NDE w Indiach. I okazuje się, że owszem, jest tam tunel, ale na jego końcu nikt nie czeka. Hindusi wierzą w reinkarnację, więc mama nie może mnie przywitać, bo już dawno jest jelonkiem, mrówką albo małym dzieckiem. To pokazuje, jak kultura wpływa na reakcje naszych mózgów. Nawet w tak mistycznym momencie jak śmierć.

Znowu pan sugeruje, że religia to wymysł.

Religia jest oczywiście tworem naszego umysłu, a więc wymysłem. Problem, czy ten twór umysłu opisuje coś realnego, czy nie. Odpowiedź jest kwestią wiary. Naukowiec może popełnić dwa rodzaje błędów: albo pochopnie uznać za istniejące coś, czego nie ma, albo uznać za nieistniejące coś, co istnieje. Dlatego naukowo nie mogę ani potwierdzić, ani zaprzeczyć, że Bóg istnieje. Wiara może mieć jednak dla nas zbawienne skutki. Weźmy choćby medytację.

Pomaga się wyciszyć, skupić.

Znacznie więcej. Powoduje zwiększenie liczby połączeń neuronowych w korze mózgowej. Już po ośmiu tygodniach medytacji widać przyrost grubości kory mózgowej, co sprawia, że myślimy sprawniej. U osoby medytującej zwiększa się też ukrwienie płatów czołowych odpowiedzialnych za rozumowanie. Jednocześnie zmniejsza się ukrwienie płatów skroniowych odpowiedzialnych za poczucie czasu, granic.

Wiara sprawia, że jesteśmy inteligentniejsi?

Tego wprost stwierdzić się nie da. Na pewno jednak z wiarą łatwiej znieść ból. We Włoszech przebadano zdrowe osoby deklarujące się albo jako zdecydowani ateiści, albo głęboko wierzący katolicy. Te osoby miały medytować przez kilka minut przed obrazkami: albo „Zwiastowania” Sassoferrata, albo „Damy z łasiczką” Leonarda da Vinci. Potem badano, jak reagują na porażenie ręki prądem. Okazało się, że katolicy medytujący nad Matką Boską znacznie słabiej odczuwali ból niż katolicy medytujący nad da Vinci. Ateiści czuli zaś taki sam ból, niezależnie od tego, nad czym medytowali.

Dlaczego?

Nie mam pojęcia. Ale swoim studentom medycyny mówię, że jeśli mają cierpiącego, wierzącego pacjenta, powinni go zmusić do jakiejś formy medytacji. Nie wiemy dlaczego, ale to działa.

Prof. Jerzy Vetulani - profesor nauk przyrodniczych, psychofarmakolog, neurobiolog, biochemik. Jeden z najbardziej oryginalnych polskich popularyzatorów nauki. Współtwórca krakowskiej Piwnicy pod Baranami. Międzynarodowe uznanie przyniosły mu badania nad mechanizmem działania leków antydepresyjnych oraz zespołu odstawiennego po morfinie.

Artykuł z numeru 51-52/2013. Najnowszy "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania: www.ewydanie.wprost.pl.

"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na  AppleStore GooglePlay