Paragrafem we frankowca. Banki bezkarne przez głęboko ukryty przepis

Paragrafem we frankowca. Banki bezkarne przez głęboko ukryty przepis

Dodano:   /  Zmieniono: 16
Frank szwajcarski fot. Gina Sanders/Fotolia.pl
Od 25 lat banki w Polsce są świętymi krowami. Wszystko przez jeden głęboko ukryty przepis, który czyni je bezkarnymi w udzielaniu kredytów.

Sąd może zmienić wysokość lub sposób spłaty świadczenia, jeżeli dojdzie do istotnej zmiany siły nabywczej pieniądza – w skrócie tak brzmi mała klauzula rebus sic stantibus. Jeden z filarów Kodeksu cywilnego. A w opinii wielu prawników – wybawienie dla frankowców. Według nich nietrudno udowodnić, że styczniowy wyskok franka istotnie zmienił kurs szwajcarskiej waluty. Powołując się na art. 3581 § 3 k.c. przed sądem, frankowcy mieliby szansę na obniżenie wartości kredytu. Mieliby, bo rzeczywistość jest inna. Przez ćwierć wieku banki w Polsce są chronione głęboko ukrytym przepisem, który wyłącza stosowanie małej klauzuli w przypadku umów kredytowych. Zapomniany artykuł jest schowany nie w samym kodeksie, lecz w ustawie go nowelizującej – tej z 28 lipca 1990 r. Chodzi o jej art. 13, który stanowi, że mała klauzula rebus sic stantibus nie ma zastosowania m.in. do kredytów bankowych.

Nie mają o nim pojęcia zwykli Polacy. Nie wiedzą o nim nawet niektórzy prawnicy. Dobrą pamięć mają za to banki. Podczas starć z klientami w sądach mogą ukrytym paragrafem szybko obezwładnić ich roszczenia. Nieważne, że zdaniem wielu prawników przepis nie jest zgodny z konstytucją, że stawia bank ponad klientem, że przez lata nikt nie włożył go do kodeksu ani że nikt nie próbował go uchylić. Przez 25 lat żaden z rządzących nie odważył się cokolwiek z nim zrobić, kupując sobie tym samym zaufanie banków.

PRZEPIS Z ZAŚWIATÓW

– Pamiętam, kiedy ten przepis był przyjmowany. To były wczesne lata 90. Okres znacznej inflacji. Siła nabywcza złotówki rzeczywiście gwałtownie się zmieniała – tłumaczy dr Marcin Olechowski z Instytutu Prawa Cywilnego UW. Efekt przejścia z gospodarki centralnie sterowanej na rynkową. W ciągu 12 miesięcy do końca lutego 1990 r. ceny w Polsce poszybowały o 1283 proc. – Wtedy ten przepis miał jeszcze jakiś sens, ale dlaczego od tamtej pory nikt go nie uchylił ani nie przeniósł do kodeksu? To jest rzeczywiście zadziwiające – mówi.

– Ma pan pewność, że to nie jest martwe prawo, że tego się nadal używa? Nie mogę w to uwierzyć! Ten przepis powinien zostać już dawno temu usunięty – to z kolei reakcja byłego wiceministra finansów prof. Witolda Modzelewskiego. Kilku prawników, z którymi rozmawialiśmy, też nie dawało się przekonać, że tak archaiczny i schowany poza kodeksem przepis wciąż obowiązuje. Niektórzy twierdzili, że na pewno już wygasł. Inni – że obowiązuje, ale wyłącznie w przypadku umów bankowych zawartych przed 1990 r. Wątpliwości rozwiewa Ministerstwo Sprawiedliwości. W odpowiedzi na nasze pytania potwierdza, że banki co do kredytów oraz depozytów są nadal wyłączone spod małej klauzuli. Dlaczego? „Wydaje się, że uzasadnieniem dla wprowadzenia tego rozwiązania była obawa, że dopuszczenie do waloryzacji zobowiązań wynikających z kredytów bankowych może doprowadzić do całkowitej destabilizacji systemu bankowego” – pisze do nas rzecznik resortu Patrycja Loose.

Radca prawny Michał Paprocki z warszawskiej kancelarii Chmaj i Wspólnicy nie pozostawia złudzeń. – Przepis powstał po to, żeby chronić w Polsce sektor bankowy. Jeżeli rzeczywiście chodziło tylko o zagrożenie dużą inflacją, to ten artykuł powinien to precyzyjnie określać. Tymczasem przepis wyłączający banki spod zastosowania małej klauzuli jest na tyle ogólny, że zabrania waloryzacji kredytów bankowych bez względu na okoliczności – mówi prawnik. Ukryty przepis znał, ale przyznaje, że jego umiejscowienie poza kodeksem to dla klientów banków uciążliwość. – Cieszę się, że ten temat jest przedmiotem dyskusji, bo zdesperowani kredytobiorcy mogą niepotrzebnie tracić czas w sądach – dodaje.

Jednak wielu prawników nie ma pojęcia o art. 13 ustawy z 1990 r. „Mec. Zouner [Paweł, prawnik specjalizujący się w prawie cywilnym – red.] widzi tylko nikłe światełko w tunelu, ale to może być pociąg. »Jedyną, choć, co należy zaznaczyć, w praktyce mało skuteczną drogą dochodzenia roszczeń cywilnoprawnych wynikających z umów kredytowych zawierających klauzule walutowe jest tzw. mała klauzula rebus sic stantibus«” – cytował na swoim blogu jego wypowiedź dziennikarz ekonomiczny Maciej Samcik. „Polscy kredytobiorcy mogą spróbować powołać się na tzw. małą klauzulę rebus sic stantibus. Nie jest to prosta droga. [...] Trzeba pamiętać, że takie sprawy wymagają pieniędzy na prawników, trwają nawet kilka lat, a ostatecznie to i tak sąd decyduje, kto ma rację” – mówił z kolei Wirtualnej Polsce Mikołaj Zdyb, radca prawny związany z firmą konsultingową KPMG.

Można się spodziewać, że sąd w takich wypadkach zadecyduje jedno – odeśle kredytobiorców z kwitkiem, bo przez ukryty przepis mała klauzula po prostu nie zadziała. – To prawniczy majstersztyk. Przepisu nikt nie szuka, a banki mogą się czuć spokojnie, mając kolejny bat na frankowców pod ręką – komentuje tę sytuację prawną jeden z moich rozmówców.

RÓWNI I RÓWNIEJSI

– Według Konstytucji RP prawo powinno być precyzyjne i zrozumiałe dla przeciętnego obywatela. Nie może być tak, że państwo wymaga od każdego z nas, żeby był prawnikiem. Kazać nam wertować ustawy w poszukiwaniu jednego wyjątku?! Brak tego przepisu w samym Kodeksie cywilnym świadczy tylko o wielkim bałaganie i niespójności polskiego prawa – uważa dr Mariusz Bidziński, specjalista od prawa konstytucyjnego. A to nie wszystko. Według niego możliwe jest, że w tym konkretnym przypadku pogwałcona została zasada równości wobec prawa. Nasuwa się bowiem pytanie, dlaczego akurat banki są zwolnione z waloryzacji świadczeń pieniężnych. – Jeśli jedni są bardziej uprzywilejowani od drugich, to musi to z czegoś wynikać. A w tym wypadku przez 25 lat nie podano żadnego argumentu, że ten przepis powinien nadal obowiązywać. Nikt nie wykazał, że banki są obecnie w gorszej sytuacji niż konsumenci, dlatego mają taryfę ulgową. Zresztą to byłoby absurdalne w kontekście tego, co obecnie przeżywają frankowcy – mówi dr Bidziński. A ukryty przepis nie dotyczy tylko nich, lecz wszystkich polskich kredytobiorców.

Gdyby złotówka, euro, dolar czy jakakolwiek inna waluta nagle zmieniły swoją siłę nabywczą, w starciu z bankami przed sądem Polacy byliby zatem bez szans. Ministerstwo Sprawiedliwości żadnego problemu nie widzi, bo nikt nie zgłaszał zastrzeżenia, że przepis jest niezgodny z Konstytucją RP. Powołuje się na wyrok Sądu Najwyższego z 1993 r., który orzekł, że banki spod klauzuli należy wyłączyć. Ale wtedy mieliśmy inną konstytucję, młodą gospodarkę, system bankowy dopiero się rozwijał. Od tamtej pory minęło ponad 20 lat, a banki ukrytym przepisem są chronione nadal. Kogo winić za zaistniałą sytuację? Dlaczego nikt nie uznał, żeby wprowadzić przepis do samego Kodeksu cywilnego? Dlaczego nikt go nie usunął z systemu prawnego? Nie stwierdzono jego niezgodności z Konstytucją RP? Na te pytania Ministerstwo Sprawiedliwości już nie odpowiedziało. Prawnicy winę zrzucają na bałagan w polskim prawie. Jego dysfunkcjonalnością jest inflacja przepisów, zbyt częste nowelizacje mające być z intencji ustawodawcy lekiem na poprzednie wadliwe regulacje, a prowadzące często do rozchwiania systemu i obezwładnienia słusznych roszczeń obywateli. Żeby zrozumieć zakres obowiązywania jednego artykułu, trzeba znać treść kilku innych ustaw – co więcej, trzeba wiedzieć, o które chodzi. Trudno uwierzyć, żeby przez tyle lat żaden legislator nie pomyślał o uporządkowaniu systemu prawa cywilnego w zakresie małej klauzuli rebus sic stantibus. A może państwo doskonale wiedziało o niepozornym art. 13 ustawy z 1990 r., ale nie chciało nic z nim robić, żeby nie drażnić banków?

Problemem próbowaliśmy zainteresować Trybunał Konstytucyjny, ale ten uruchamia procedurę na podstawie skargi kontytucyjnej po wyczerpaniu drogi sądowej. Polecono nam, żeby zwrócić się do rzecznika praw obywatelskich. W jego biurze przyznają, że wpływały do nich zażalenia na zapomniany przepis, ale nie było ich na tyle dużo, żeby problem analizować. – Jeżeli złoży pan wniosek jako obywatel, to zostanie on rozpatrzony i otrzyma pan oficjalne stanowisko – zapewnia mnie Biuro RPO. Pismo złożyliśmy w zeszłym tygodniu.

Pocieszające jest to, że w walce z bankami, poza małą klauzulą, frankowicze mają też inną broń. Mogą przede wszystkim szukać błędów w umowach, które zdaniem niektórych ekspertów w ogóle nie były umowami kredytu bankowego. – Kredyt we frankach niewiele różni się od definicji zakładu bukmacherskiego. Banki jak bukmacherzy świadczyły odpłatne usługi, gdzie wielkość wygranej zależy od zdarzenia losowego. W tym wypadku kursu franka, który każdy bank ustalał osobno, według własnego widzimisię – ocenia sytuację prof. Modzelewski. Takich kontrowersji prawnych we frankowych umowach jest więcej. Każda daje szansę na wygraną. O ile znów nie okaże się, że ktoś po cichu chroni banki. Tak jak zapomniany przepis sprzed 25 lat.

(Artykuł opublikowany w 6/2015 nr tygodnika Wprost)
Więcej ciekawych artykułów przeczytasz w najnowszym wydaniu "Wprost",
który jest dostępny w formie e-wydania na www.ewydanie.wprost.pl i w kioskach oraz salonach prasowych na terenie całego kraju.


"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na  AppleStore GooglePlay