Polska choroba rozrzutności

Polska choroba rozrzutności

Dodano:   /  Zmieniono: 
(fot. Arek Markowicz)
Kosztowne obietnice kandydatów na prezydenta to motyw przewodni ostatnich dni. Ale prawdziwa batalia o kiełbasę wyborczą rozegra się w wakacje podczas prac nad przyszłorocznym budżetem. Ze względu na zdjęcie procedury nadmiernego deficytu grozi nam eksplozja wydatków. To groźne, bo Polska permanentnie choruje na rozrzutność.
Minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz nie ukrywa radości. W przyszłym roku ma rozpocząć lansowany przez prezydenta Komorowskiego plan objęcia gwarancją zatrudnienia 100 tys. młodych osób. – Ogromną naszą odpowiedzialnością jest oferta dla młodych ludzi, by chcieli zostać w Polsce – tłumaczy. Wyraźnie zaznacza, że decyzja o rozpoczęciu programu wiąże się m.in. z uwolnieniem przez Brukselę Polski z procedury nadmiernego deficytu. W programie Kuby Wojewódzkiego prezydent Komorowski, pytany, dlaczego politycy składają obietnice dopiero gdy zbliżają się wybory, z rozbrajającą szczerością odpowiada: – Wcześniej nie było na to odpowiednich funduszy, ponieważ Polska walczyła z deficytem.

„Uwolnienie z procedury nadmiernego deficytu” stało się chyba najmodniejszym określeniem w Polsce. Odmieniane przez wszystkie przypadki, przebiło „gender” czy „in vitro”. Politykom wydaje się, że oto mogą obiecać wszystko, bo nagle dzięki tej magicznej formule – zamiast „Sezamie, otwórz się” – znalazły się pieniądze. Dotyczy to także opozycji. Poseł PiS Jacek Sasin w TVP: – To znaczy, że można teraz prowadzić bardziej aktywną politykę finansową.

ROSTOWSKI SPRAWDZA DANE

Wydaną właśnie rekomendację Komisji Europejskiej (KE) musi jeszcze zatwierdzić Rada UE, która spotka się 19 czerwca. To już jednak tylko formalność. Zgodnie z kryteriami z Maastricht kraje Unii nie powinny mieć deficytu finansów publicznych powyżej 3 proc. PKB i długu powyżej 60 proc. PKB. Komisja uznała, że w tym roku nasz deficyt wyniesie 2,8 proc. i ma trwałą tendencję malejącą. Byłby to koniec postępowania wobec Polski, które Bruksela wszczęła w czerwcu 2009 r., gdy po podliczeniu deficytu za poprzedni rok niespodziewanie okazało się, że wyniósł 3,9 proc.

(...)

O skali zmian rząd ma dyskutować w najbliższych tygodniach. Byłby to pierwszy od 2009 r. wzrost płac w administracji. Cel: kilkaset tysięcy głosów od rodzin urzędników. Nieoficjalnie mówi się, że na podwyżki mogliby też liczyć nauczyciele. Ci ostatnie podwyżki dostali w 2012 r., co obciążyłoby nie budżet centralny, a samorządy.

Z naszych informacji wynika, że rząd dopieści też emerytów i rencistów. Gdyby zastosował zwykły sposób podnoszenia ich świadczeń, ze względu na niską inflację wzrosłyby one w 2016 r. o około 1 proc. Dlatego rząd zastosuje zapewne wariant tegoroczny – podwyżka będzie zawierała formułę „nie mniej niż”. W tym roku wynosiła co najmniej 36 zł i kosztowało to budżet 3 mld zł. W przyszłym – może być więcej. Nieoficjalnie wiadomo, że poszczególni ministrowie czy szefowie urzędów wypytują w Ministerstwie Finansów, czy mogą teraz liczyć na popuszczenie pasa. Minister Szczurek nie potwierdza tego, ale przyznaje, że już w sierpniu przy okazji prac nad przyszłorocznym budżetem może być gorąco.

Więcej o "polskiej chorobie rozrzutności" przeczytasz w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost", który jest dostępny w formie e-wydania na www.ewydanie.wprost.pl i w kioskach oraz salonach prasowych na terenie całego kraju.

"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na  AppleStore GooglePlay