Wielki strach przed referendum

Wielki strach przed referendum

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wybory, Godło, Głosowanie, Ustawa, Pióro (fot. Pio Si/fotolia.pl) 
Polacy 6 września odpowiedzą w referendum m.in. na pytanie o wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych i likwidacji finansowania partii politycznych z budżetu państwa. W kampanii politycy nie mieli odwagi krytykować tego pomysłu, choć tak naprawdę wielu z nich panicznie boi się zmian. Kto najbardziej?

PARTYJNE CENTRALE

Zarówno zniesienie dotacji i subwencji z budżetu państwa, jak i jednomandatowe okręgi wyborcze to czarny sen dla partyjnych central. Tych, które opanowały i zdominowały naszą politykę. W tej chwili dysponują potężnymi pieniędzmi, dzięki którym nie muszą się liczyć z partyjnymi strukturami. W praktyce przywódcy zza warszawskiego biurka układają listy wyborcze tak, by „biorące” miejsca dostawali ich faworyci. Lokalni działacze niemający poparcia góry mogą co najwyżej dostać miejsca dalsze, przez co trudno im uzyskać poselski mandat. Konieczność zdobywania pieniędzy od sponsorów oraz regularnego pobierania składek od członków sprawiłaby, że z partyjnymi dołami znowu trzeba by się było liczyć. Z kolei małe okręgi wyborcze wymusiłyby wystawianie na listach kandydatów popularnych w terenie. A nie tzw. spadochroniarzy. Owszem, pozyskiwanie pieniędzy od sponsorów niesie ze sobą pewne ryzyko. Może doprowadzić do stworzenia lokalnych układów klientelistyczno-paternalistycznych, w ramach których biznesmeni będą sobie „kupować” polityków. Tym niebezpieczeństwem zresztą tłumaczono w 2001 r. konieczność wprowadzenia finansowania partii z budżetu. Problem w tym, że politycy i tak biorą dziś pieniądze od biznesu, tyle że pod stołem. Dowód? Ujawnione ostatnio taśmy byłej wicepremier Elżbiety Bieńkowskiej i szefa CBA Pawła Wojtunika. Na nagraniu Bieńkowska opowiada, że kandydaci na parlamentarzystów nie dostają od partii pieniędzy na finansowanie swoich kampanii wyborczych i szukają pomocy w biznesie. Stąd wielka pokusa posłów do kolegowania się z przedsiębiorcami. O rozliczeniach finansowych, które po wyborach partie przedstawiają PKW, Bieńkowska mówi: „To jest k… fikcja! […] Oni dają limit wydatków na papierze, ile możesz wydać. Gówno prawda. Masz na przykład limit 40-50 tys. zł. A baba z siódmego miejsca w Mysłowicach miała taki baner na cały wieżowiec. To jest wszystko fikcja. Ten im kupuje to, ten to. I oni się dlatego z tymi gnojami przyjaźnią”.

LEWICA

Choć formalnie na obcięciu finansowania partii z budżetu najwięcej stracą PO i PiS, tak naprawdę zmiany systemu najbardziej boją się mniejsze partie. Te największe sporo pieniędzy pozyskują od swoich parlamentarzystów i radnych, których mają całe mnóstwo. Większość z nich musi odprowadzać na partyjne konto część dochodów uzyskiwanych z racji pełnienia mandatu. W praktyce problem będą więc miały głównie partie lewicowe: SLD i Twój Ruch. PSL stworzyło sobie bowiem sprawny układ polityczno-biznesowy w terenie, dzięki któremu partia z głodu nie umrze.

PSEUDOEKSPERCI

Blady strach padł też na partyjnych pseudoekspertów żyjących z doradzania partiom politycznym. Przy większości partii działają bowiem think tanki, które mają być intelektualnym zapleczem dla polityków. Założenie było całkiem dobre – specjaliści z różnych dziedzin mieli przygotowywać projekty ustaw, ekspertyzy i opinie. W praktyce jednak think tanki stały się często mechanizmem dawania partyjnej kasy albo dla partyjnych działaczy, albo wręcz „kupowania” naukowców i dziennikarzy. Jest tajemnicą poliszynela, że wielu komentatorów występujących jako niezależni politolodzy pobiera pieniądze od ugrupowań politycznych. Dobrą ilustracją tego mechanizmu jest założony przez PO Instytut Obywatelski. Początkowo na jego czele postawiono osobę niezwiązaną bezpośrednio z polityką. Ale w lutym zastąpił go Bartłomiej Sienkiewicz, który po aferze taśmowej stracił posadę szefa MSW. Trzy lata wcześniej na łamach „Krytyki Liberalnej” Sienkiewicz naigrywał się z idei powoływania przez partie instytucji eksperckich. „W Polsce think tanki finansowane z pieniędzy partii politycznych to aberracja systemowa. […] Szybko staną się one częścią aparatu partyjnego lub jakiejś koterii, na tej samej zasadzie co cała reszta dóbr podporządkowanych partiom – lokali, finansów, gazet czy innych tego typu przedsięwzięć”. Zainicjowane przez Bronisława Komorowskiego referendum nie jest po myśli dużej części polityków. Zapewne będą oni chcieli zredukować jego ewentualne konsekwencje. Świadczyć o tym może choćby sprytnie sformułowane pytanie o partyjne pieniądze. Brzmi ono: „Czy jest Pani/Pan za utrzymaniem dotychczasowego sposobu finansowania partii politycznych z budżetu państwa?”. A więc nie „czy jesteś za likwidacją finansowania”, tylko „za utrzymaniem obecnego sposobu”. Oznacza to, że jeśli nawet obywatele opowiedzą się za zmianą, politycy będą mieli pełną dowolność, w jakim kierunku owe zmiany przeprowadzić. Teoretycznie będą nawet mogli zwiększyć dotacje, wszak zwiększenie byłoby także zmianą obecnego stanu rzeczy.

Więcej ciekawych tekstów przeczytasz w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost" , który jest dostępny w formie e-wydania na www.ewydanie.wprost.pl i w kioskach oraz salonach prasowych na terenie całego kraju.

"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na  AppleStore GooglePlay