Grupa trzymająca skecze

Grupa trzymająca skecze

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dla tabloidu czy Pudelka to, że Andrzej Chyra sika pod krzakiem, to jest news. A jak kabareciarz by się wysikał, to by była albo prowokacja, albo żart – mówią Marcin i Michał Wójcikowie oraz Waldemar Wilkołek z kabaretu Ani Mru Mru.
Jak się robi dobry skecz? M.W.: Łatwiej powiedzieć, jak powstaje beznadziejny. Szybko. Michał Wójcik (M.W.2): Nikt nie wie, jak to działa. Nigdy w życiu nie powiedzielibyśmy, że „Chińska restauracja” będzie przebojem, a tymczasem ludzie od kilkunastu lat pamiętają „kopytki”, których się u Chińczyka nie podaje, i „łeptowinę”, czyli wieprzowinę, którą się podaje.

No i „chińską zupę z Radomia”.

M.W.2: Jako typowe chińskie danie. I tak samo „Tofik” o ojcu i synu wampirze. Nie mówię, że to nieudany numer, ale oprócz śmiesznej postaci ja tam nie widzę nic, co by mogło wywołać taki entuzjazm, a to jest skecz, który funkcjonuje od lat.

No jednak zapamiętuje się, że garbaty wampirek jest przystojniakiem, a „George Clooney to brzydal”.

M.W.2: Tak jak Angelina Jolie.

Gdy ludzie oczekują od was czegoś zabawnego, to co mówicie?

M.W.: Że nie jesteśmy w pracy. W.W.: Typowa sytuacja wygląda tak, że jesteś w sklepie z dzieckiem, spieszysz się do domu, a tu cię facet łapie i chce, żebyś opowiedział kawał.

M.W.: Najgorsze, że ludzie oczekują od nas, żebyśmy byli non stop weseli, a jak widać przy tym stole, tak nie jest. Bo nikt nie umarł, przynajmniej na razie, a atmosfera jest grobowa. Najlepszym sposobem na sprowokowanie artysty kabaretowego jest niezauważanie go przez dziesięć minut. Natura sama to reguluje i zaczynamy żartować, żeby zwrócić na siebie uwagę, a jak ludzie oczekują dowcipu, to się wycofujemy.

A jak ludzie was próbują rozśmieszyć?

W.W.: Opowiadaniem kawałów. I każda tego typu rozmowa kończy się tą samą konkluzją: możecie go wykorzystać, chociaż to nie oni wymyślili. M.W.: Większości ludzi się wydaje, że umieją opowiadać dowcipy. I zawsze wygląda to podobnie: mam taki supernumer, że facet jechał furmanką, nie, przepraszam, traktorem, i to się ciągnie, a my to znamy, ale z grzeczności musimy wysłuchać. W branży krążą wszystkie nowe dowcipy, więc wszystkie już słyszeliśmy.

Podczas kilku tysięcy występów przez ponad 15 lat kariery musiało wam się zdarzyć coś naprawdę zaskakującego?

M.W.2: Raz dostałem z główki od widza.

Skecz mu się nie spodobał?

M.W.2: To był taki miejscowy wariat. Wzięliśmy go na scenę do skeczu. No i on to nie z agresji zrobił, tylko był tak zaaferowany, że ktoś go złapał za ramię, że się odwrócił i mi przyłożył. A jeszcze kiedyś w Dąbrowie Górniczej weszła na scenę pani z reklamówką i zaczęła mówić wiersze. W.W.: Była tak egzotyczna, że na początku byliśmy przekonani, że to żart naszych kolegów z kabaretu Dno, którzy tam mieszkają. Wszystko wyglądało na ukartowane, ale po minucie się okazało, że nie było. M.W.: Wtedy bardzo dobrze zareagował akustyk, bo wszedł na scenę, wziął ją pod rękę i powiedział: „Mamo, to nie tutaj”.

Co najbardziej śmieszy publiczność?

M.W.: Zależy którą. Jest kilka rodzajów publiczności: teatralna, która przychodzi na nasz kabaret jak na spektakl, mniej żywiołowo reaguje, ale zazwyczaj to się kończy standing ovation. Choć zdarzają się takie przypadki jak ostatni, że po spektaklu w Teatrze Wielkim w Poznaniu przyszła do naszej garderoby oburzona pani i powiedziała: „Nie spodziewałam się w takim miejscu takiej toalety słownej”. Co mnie trochę dziwi, bo współczesny teatr bluzgiem i nagością stoi, u klasyka Krzysztofa Warlikowskiego jak nie ma paru golasów, to jest naprawdę cud. Mamy też nasz target. Widzów, którzy znają nasze skecze i łapią wszystkie niuanse słowne. Jest też publiczność Michałowa. Ludzie, którzy przyszli obejrzeć Michała Wójcika. Ich mniej interesują skecze, oni chcą zobaczyć, jak Michał robi miny i pantomimy. On to wyczuwa i ciągnie cały spektakl na tych swoich różnych przewrotkach, robi Bustera Keatona, tak że w zasadzie można nie mówić nic. Specyficzna jest publiczność telewizyjna, zdarza się to w małych ośrodkach, gdzie rzadko się coś odbywa. Chcieliby się bawić, ale strasznie ich fascynuje, że widzą kogoś z telewizji z bliska i na żywo. Tak ich to fascynuje, że gorzej się bawią niż normalnie.

A co najbardziej śmieszy was?

M.W.: Żarty po bandzie, których nie można powiedzieć na scenie.


Cały wywiad z kabaretem Ani Mru Mru przeczytać można w najnowszym wydaniu tygodnika "Wprost", który od poniedziałku dostępny będzie w kioskach oraz salonach prasowych na terenie całego kraju.

"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na  AppleStore GooglePlay