Ojcowie chrzestni

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kto rządzi polską mafią
Pershing, Dziad czy Oczko, uważani za najważniejszych przywódców polskich zorganizowanych grup przestępczych, byli co najwyżej dowódcami "prywatnej policji", chłopcami do brudnej roboty i pilnowania cudzych interesów - uważają policjanci zwalczający przestępczość zorganizowaną oraz funkcjonariusze Urzędu Ochrony Państwa. Z przestępczych "inwestycji" trafiało do ich kieszeni jedynie 5-10 proc. zysków. Nie mogli kierować podziemną Polską, gdyż za mało wiedzieli, byli zbyt łatwo identyfikowani, przez lata o ich losie decydowali prowadzący ich lub inwigilujący funkcjonariusze milicji oraz służb specjalnych. Kim są prawdziwi szefowie polskiej mafii, przełożeni Pershinga, Dziada czy Oczka?
- Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba sięgnąć do początków tworzenia się zorganizowanych struktur przestępczych, czyli do przełomu lat 80. i 90. Do czasów żywiołowej gospodarki rynkowej, młodego kapitalizmu, a zarazem czasów rozpadu PZPR, czystek w milicji, SB i Ministerstwie Spraw Wewnętrznych - mówi były wysoki funkcjonariusz służb specjalnych III RP. Milicjanci i negatywnie zweryfikowani esbecy masowo przechodzili wówczas do biznesu. Przychodziło im to tym łatwiej, że w wielu firmach pracowali ich "podopieczni", że mieli "haki" na członków formujących się wtedy zarządów i rad nadzorczych. Trafiali przede wszystkim do przedsiębiorstw zajmujących się handlem paliwami i alkoholem. Opanowali firmy ochroniarskie, banki, spółki polonijne i przedsiębiorstwa handlu zagranicznego. Te ostatnie były w czasach PRL często przykrywką dla działań służb specjalnych.
Dopiero gdy firmy ustabilizowały swoją pozycję na rynku, zatrudnieni w nich funkcjonariusze milicji i służb specjalnych przypomnieli sobie o prowadzonych przez siebie przez lata tajnych współpracownikach i zaczęli korzystać z ich usług. Swoich byłych podopiecznych, często ludzi, którzy stali się niemal z dnia na dzień bogatymi i szanowanymi biznesmenami, nazywali "dyzmami". Podręcznikowym typem "dyzmy", człowieka znikąd, bez życiorysu, był na przykład K., kioskarz z Radomia, który w połowie lat 90. jako parlamentarzysta trafił do ważnej instytucji doradzającej ministrowi spraw wewnętrznych, dzięki czemu zyskał dostęp do najściślejszych tajemnic państwa. W kampanii wyborczej pomagały mu trzy radomskie rodziny - W., D. i S., od dawna obserwowane przez policjantów zwalczających przestępczość zorganizowaną. - Już w 1993 r. układy K. z grupami paramafijnymi były czytelne. Był on powiązany z warszawskimi gangami przemycającymi narkotyki i alkohol oraz wymuszającymi haracze - mówi oficer policji. Pan K. już jako parlamentarzysta poręczył za aresztowanego w związku z aferą alkoholową M. Dzięki niemu przestępca wyszedł na wolność. - Przerażające było to, że mimo iż powiązania posła ze światem przestępczym okazały się ewidentne, zabrakło reakcji ze strony władz państwa - dodaje oficer. Równie zastanawiające są kariery cinkciarzy, którzy w większości byli informatorami milicji i SB. Błyskotliwą karierę zrobił na przykład wpływowy obecnie biznesmen z wybrzeża - z handlarza walutą awansował na posła. Wsławił się tym, że podczas całej kadencji Sejmu ani razu nie stanął na mównicy. Informatorami milicji i służb specjalnych, którzy po transformacji ustrojowej weszli w układy ze swoimi byłymi oficerami prowadzącymi, byli też ludzie pokroju Oczka i Pershinga, mający dobre kontakty w świecie przestępczym. - Agentura wykonywała dla swoich byłych oficerów prowadzących brudną robotę. Taka jest geneza przestępczości zorganizowanej w Polsce - mówi były funkcjonariusz UOP. - Był to swoisty układ grzecznościowy, wspólnota interesów, w myśl zasady: "zarabiam, ale dam zarobić także tobie". Gangsterzy otrzymywali 2-3 proc. wartości konkretnej transakcji - tłumaczy policjant z wydziału do zwalczania przestępczości zorganizowanej.
Szyld państwowych central handlu bronią, obsadzonych w większości przez byłych esbeków, służył jako przykrywka dla nielegalnych transportów, ochranianych przez "ludzi z miasta", czyli tzw. żołnierzy - Pershinga, Dziada, Oczka, Nikosia. Jeden z takich transportów - rakiety przeciwpancerne i karabiny maszynowe wysyłane na Łotwę - ujawnił w tym roku UOP. Konwoje ochraniane przez przestępców kierowano przez Czechy i Niemcy w rejony konfliktów zbrojnych. Pieniądze z dostaw broni stanowiły kapitał założycielski wielu fortun legalnie działających obecnie biznesmenów. Obok handlu bronią dochodowym interesem był też przemyt narkotyków. Na początku lat 90. byli esbecy przecierali szlaki narkotykowe z Polski do Ameryki Południowej. Dwaj rozpracowani przez UOP byli milicjanci, korzystając z układu ze swoimi agentami, zorganizowali na Dolnym Śląsku siatkę handlarzy szmuglujących wysokiej jakości heroinę. - Z czasem wszystko wymknęło się spod kontroli państwa. Zarobione na nielegalnych transakcjach pieniądze pozwoliły na zgromadzenie kapitału rzędu kilkuset milionów dolarów - mówi były funkcjonariusz UOP. - Dysponując taką fortuną, można bez trudu przekonać urzędnika, by przeforsował taki, a nie inny zapis w rozporządzeniu zrozumiałym tylko dla specjalistów. Mając takie pieniądze, można mieć już rzeczywisty wpływ na gospodarkę i politykę.


Prawdziwi szefowie polskiej mafii są de facto finansistami. Nierzadko zapraszają do interesów całkiem legalnie działających przedsiębiorców

Dotychczas żadnemu ministerialnemu urzędnikowi czy ważnemu politykowi nie udowodniono współpracy z przestępcami. Zastanawiające są jednak decyzje wysokich urzędników państwowych dotyczące na przykład zniesienia na tydzień cła na zboże. To wystarczyło, by stojące na granicy wagony wypełnione zbożem z Uzbekistanu, należące do jednego ze znanych biznesmenów, wjechały do Polski. W innym wypadku na kilka tygodni zniesiono cła na stal okrętową, co było źródłem fortuny innego przedsiębiorcy. Zastanawiające są także luki prawne czy umożliwiające "przekręty" przepisy wykorzystywane w chwili ich powstania. Najgłośniejszym ujawnionym przez organy ścigania przykładem mafijnych już powiązań jest sprawa tzw. łódzkiej ośmiornicy, wielkiej, ogólnopolskiej organizacji, w której działali ręka w rękę pospolici kryminaliści, urzędnicy oraz pracownicy wymiaru sprawiedliwości. Jedno ministerialne rozporządzenie pozwoliło tej organizacji wyłudzić od skarbu państwa co najmniej 300 mln zł. Dowiedzieliśmy się, że niektórzy członkowie "łódzkiej ośmiornicy" w chwili aresztowania zabiegali o kontakt z politykiem z pierwszych stron gazet. - Dopóki nie powstanie jasny system finansowania partii, dopóki będą istniały "anonimowe" cegiełki, dopóty związek polityki i biznesu będzie patologiczny i kryminogenny - mówią policjanci. Nierzadko przestępcy stają się wręcz mężami opatrznościowymi miasta czy regionu, wspomagając przedszkola, fundacje charytatywne czy kluby sportowe. Wielu bryluje na salonach władzy. Nikoś, król mafii samochodowej, był na przykład honorowym obywatelem Gdańska. Inny gangster, ścigany międzynarodowym listem gończym, był sponsorem klubu piłkarskiego Pogoń Szczecin i wspierał fundację prowadzoną przez znanego posła.

Dopóki nie powstanie w Polsce jasny system finansowania partii, dopóty związek polityki i biznesu będzie patologiczny i kryminogenny


- W tej chwili zyski z przestępczości zorganizowanej są niewiarygodnie wysokie - mówi nasz informator. Dochodzi wręcz do tego, że legalne firmy nie mogą nadążyć z praniem brudnych pieniędzy. Decydujący głos mają w tej sytuacji osoby koordynujące zdobywanie kapitałów na konkretne, legalne transakcje. Prawdziwi szefowie polskiej mafii są zatem de facto finansistami, prowadzącymi rozległe interesy z legalnie działającymi przedsiębiorcami. Zastanawiające jest to, że choć ci ostatni działają dzięki coraz trudniejszym do zdobycia kredytom, nie dziwi ich, że kontrahenci kredytów nie biorą, a wielkie sumy mają pod reką.
- Z niepokojem obserwujemy sytuację na rynku nieruchomości - mówi oficer policji. - Osoby, które nie mogą udokumentować swoich dochodów, kupują za gotówkę w centrum Warszawy i innych dużych miastach Polski ziemię i nieruchomości znacznej wartości. Firma, o której niewiele wiadomo, buduje w stolicy wieżowiec za kilkaset milionów dolarów lub przejmuje prywatyzowane przedsiębiorstwa. Przestępców, którzy w dużym stopniu zalegalizowali już swoje interesy, dysponują wielkim majątkiem i szerokimi wpływami, policjanci z wydziałów do zwalczania przestępczości zorganizowanej nazywają "rekinami". Zdaniem policji, jest ich w Polsce przynajmniej kilku. Co ciekawe, prawie wszyscy powiązani byli niegdyś z jedną z central handlu zagranicznego.
Jeszcze kilka lat temu pieniądze tylko "generowano" i lokowano za granicą, na przykład w Liechtensteinie, obecnie spora ich część jest "inwestowana" w Polsce. Jak twierdzi jeden z doświadczonych policjantów, po okresie "pierwotnej akumulacji kapitału" wytworzył się u nas wyraźny podział na nieliczną grupę z nadmiarem lewego kapitału i grupę gotową na jego przyjęcie.
"Rekiny" korzystają więc z usług przestępców, którzy zakładają - na własne nazwisko lub na podstawione osoby - spółki, stowarzyszenia czy korporacje. Ich zadaniem jest "oczyszczenie" pieniędzy, ale podejmują one także działania mające przynieść maksymalny zysk. Dlatego często nadal zajmują się przemytem na wielką skalę. - "Rekiny" oraz ich "służby ekonomiczne" potrzebują ciągle takich ludzi jak Pershing. Prowadząc nielegalne transakcje, nie mogą przecież korzystać z policyjnej ochrony, choć oczywiście korumpują policjantów. Kryminaliści kierowani przez zaufanych bossów są więc dla "rekinów" prywatną policją. - Łącznikiem między przestępcami pokroju Pershinga a światem biznesu i polityki są często prawnicy, będący dla obu stron gwarantami zaufania. I to oni zazwyczaj wprowadzają przestępców na salony - mówi nasz informator. Typowi przestępcy kryminalni zapewniają spokój nielegalnemu, wielkiemu biznesowi, ochraniają transporty lewej gotówki, są potrzebni do zastraszania czy odzyskiwania długów. Pomagają w kłopotach - interweniują, gdy konkurencja uprowadzi członków mafijnych rodzin bądź ktoś nie zorientowany w układach ukradnie im cenny samochód. Zdaniem naszych informatorów, "rekiny" bardzo często korzystały z pomocy lub pośrednictwa Pershinga, który miał wpływy w wielu grupach przestępczych i cieszył się opinią honorowego i solidnego partnera. Pershing rzadko żądał za swoje usługi pieniędzy, bardziej interesowały go udziały w firmach i przedsięwzięciach. Gangsterzy zazwyczaj otrzymywali w nich 5-10 proc. udziałów. - Bossowie grup przestępczych zaczęli zdawać sobie sprawę, że metody siłowe prowadzą donikąd, że lepiej zarobić duże pieniądze, za którymi idą rzeczywiste wpływy. Szybko się uczą, służąc "rekinom" - komentuje jeden z naszych rozmówców.
- Polską mafią nie rządzi jeden człowiek. Gdyby tak było, nie doszłoby do zabójstw Pershinga, Nikosia, Szwarcenegera, Fiszmana i innych. Istniałaby grupa nietykalnych i ojciec chrzestny, który rządziłby wszystkimi. Ale rynek nie lubi monopolu. Także czarny rynek. Gra toczy się o olbrzymie pieniądze, które zarobić chcą wszyscy w tym interesie - sugeruje nadkomisarz Paweł Biedziak, rzecznik komendanta głównego policji. To system naczyń połączonych. Jedni drugim są potrzebni i wszyscy z sobą współpracują. Czasem "rekiny" inspirują konflikty między poszczególnymi gangami, by ich członkom nie przewróciło się w głowach, by dochodziło do "wymiany krwi", by wszyscy wiedzieli, kto naprawdę rządzi.


Więcej możesz przeczytać w 51/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.