Pismaki i klakierzy PO przypuszczają atak z Waszyngtonu

Pismaki i klakierzy PO przypuszczają atak z Waszyngtonu

Dodano:   /  Zmieniono: 
W artykule opublikowanym 25. listopada na stronie waszyngtońskiego serwisu (dez)informacyjnego „TheHill.com” zatytułowanym „Do Kongres USA: Pilnujcie Polski w rękach Kaczyńskiego” tzw. dr Maciej Bartkowski (z doktoratem z „Michnikologii Stosowanej” rozumianej jako nikczemna praktyka wywierania presji i wykorzystywania manipulacji) bezczelnie łamie przysięgę Hipokratesa „primum non nocere” (z łac. „po pierwsze nie szkodzić”), pisząc propagandowy tekst najeżony kłamstwami, półprawdami, rażącym i celowym pomijaniem faktów oraz klasycznym wybielaniem obrazu Platformy Obywatelskiej.
Opisywany artykuł powstał specjalnie dla skupionych na swych karierach aparatczyków z Waszyngtonu i z pewnością odbije się szerokim echem w tym zacnym gronie. Niezbyt czule nazywam to miasto „bagnem”, a z uwagi na charakter mojej pracy, w której badam przejrzystość działań amerykańskiego rządu, muszę tam bywać (o wiele za) często. Rządząca w Waszyngtonie nomenklatura to zwolennicy etatyzmu i socjaliści, których pełno ostatnio w Partii Demokratycznej (lub jak kto woli – amerykańskiej PO). Z dziennikarskiego punktu widzenia wielu z tych karierowiczów to ludzie pokroju Anne Applebaum. Dla nich fakty to rzecz względna, a doraźna korzyść polityczna – sprawa pierwszorzędna. Akurat gdy ten pokrętny tekst został opublikowany, pani Applebaum napisała o nim na Twitterze, z pewnością z nadzieją, że pomoże to w kształtowaniu narracji dotyczącej nowego polskiego rządu wśród swoich wieloletnich kolesiów z Waszyngtonu. Już samo to, że ta samozwańcza „dziennikarka” (która kłamie jak najęta) wsparła artykuł tweetem, stanowi kolejny dowód na to, że nie można ufać jego treści.

Dobrze, że nikt z amerykańskiej politycznej i filozoficznej prawicy (która na całe szczęście odbije Biały Dom za około rok) nie da się nabrać polskim lewicowym (nie żadnym centrowym) mediom „salonowym”. W końcu tu w Stanach mamy do czynienia z takim samym nonsensem. Te popłuczyny Bartkowskiego są pod względem warsztatu dziennikarskiego – mowa tu zarówno o rzekomym działaniu autora w dobrej wierze, jak i bezstronnym opisywaniu przez niego faktów – tak rzetelne, jak propagandowe teksty Edwarda Lucasa („The Economist”), Henry’ego Foya („The Financial Times”) i innych stronniczych i przychylnych władzy pismaków i lizusów, których wspomniałem ostatnio na antenie Telewizji Republika. Najlepszym tego przykładem jest sama „królowa bzdetów” pani Applebaum, której najbardziej niedorzeczny tekst (moim zdaniem, ale z pewnością każdy może wytypować własny) ukazał się na łamach brytyjskiego „The Telegraph” zaledwie kilka tygodni po tragedii smoleńskiej. Applebaum rozczulała się w nim nad uczciwością Rosjan i ich chęcią pomocy w „wyjaśnianiu” przyczyn katastrofy.
W części swojego propagandowego dziełka mówiącej o “urazie, jaką PiS żywi do najważniejszych polskich sądów“, Bartkowski pisze, że “Kaczyński oskarżył najwyższych sędziów Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego i Naczelnego Sądu Administracyjnego o “terroryzowanie sądów”, by te uznały wynik rzekomo sfałszowanych wyborów”. Tak właśnie autor skomentował sprawę najbardziej bezczelnie wykręconego wyniku wyborczego, z jakim zetknąłem się w krajach rozwiniętego świata w ostatnich latach.
Wspomniane oszustwo wyborcze dotyczy przede wszystkim głosów oddanych w zeszłym roku na PSL (marksistowską partię chłopską), które uzyskało wynik, matematycznie rzecz biorąc, prawie niemożliwy do osiągnięcia, ale wystarczający, by ludowcy mogli w Gdyni (gdzie jest trochę marksistów, ale nie ma chłopów) utworzyć koalicję z większościową PO. To pozwoliło Platformie, która niegdyś startowała do wyborów jako ugrupowanie liberalne (sic!), na zachowanie władzy po wyborach samorządowych.
Falę protestów, która przeszła przez opozycję wobec tego jawnie oszukańczego procesu liczenia głosów, szybko i agresywnie rozbito, gdy jeden z dziennikarzy został zatrzymany w siedzibie Państwowej Komisji Wyborczej. Wyprężywszy trochę muskuły i zignorowawszy zasadę praworządności, ówczesny prezydent Bronisław Komorowski (który w końcu stracił urząd po tegorocznych wyborach wskutek właśnie takich haniebnych działań – działań, które sprawiły, że w Polsce zapanowały jednostronne rządy jednej tylko partii, co w obecnej sytuacji tak bardzo oburza Bartkowskiego) oraz nieudolna, egoistyczna prezydent Warszawy zgodnie stwierdzili, że kwestionowanie (tego, co oczywiste, sfałszowanego) wyniku wyborczego zakrawa na zdradę. Oto i kolejna czarna plama na odpowiedzialności i przejrzystości w Polsce.
Przytaczany przez Bartkowskiego stosunek Kaczyńskiego i PiS do sądownictwa oraz działania podjęte ostatnio w celu osłabienia tej gałęzi władzy to argument chybiony, zważywszy w szczególności na rolę sądownictwa jako „hycla” PO w jej występkach jako złodziejsko-gangsterskiej elity. Sądy w Polsce są zepsute do szpiku kości, zachowały komunistyczne szczątkowe narządy i siedzą w kieszeni zarówno aktorów rozgrywającego się na naszych oczach polskiego teatru politycznego (czytaj PO), jak również – co stanowi większy powód do zmartwień – zakulisowych postaci pokroju śliskich typków, którzy zawsze kręcą się w pobliżu, niezależnie od tego, kto akurat rządzi w kraju (niech każdy sam sobie wyobrazi, kim są te szemrane typy; niestety żadna z wersji nie daje optymistycznego obrazu polskiej demokracji). Porządki w sądownictwie należało wprowadzić już kilka lat temu, za czym opowiadał się uczciwy polityk Jarosław Gowin, gdy stał na czele resortu sprawiedliwości. Ktoś może więc zapytać, czy nie obawiam się skutków zdjęcia kontroli nad ustawodawcą, skoro jej brak da rządzącym jeszcze większą władzę nad kwestiami natury legislacyjnej, sądowniczej i, co najważniejsze, konstytucyjnej. Jasne, że się obawiam! Ale o wiele większe obawy budzi we mnie perspektywa zostawienia w spokoju tych chorych systemów, które już dawno należało wyciąć jak raka. Najważniejsza sprawa, i PiS to rozumie, to lustracja, lustracja i jeszcze raz lustracja.
Bartkowski próbuje również podważyć rolę Kaczyńskiego jako integralnego doradcy i kreatora polityki nowego rządu. Historia Kaczyńskiego pokazuje, że był zawsze uczciwy i nieprzekupny, choć nie raz jego polityczne działania nie szły we właściwym kierunku. Niezależnie od tego, czy zgadzam się z jego polityką i filozofią, czy nie, to jednak sądzę, że robił zawsze to, co jego zdaniem było najlepsze dla Polski (a nie dla Brukseli lub jego własnej kieszeni, co stanowi o tak wielkiej różnicy między PiS a PO). Wiele razy udowadniał, że jest mądrym taktykiem, który potrafi zachować swoje ugrupowanie wbrew naporowi wszystkich instytucjonalnych sił korupcji PO i dzięki temu stanowił jedyny element kontroli nad tą korupcją. A dziś, na całe szczęście, przywiódł swoją partię do zdecydowanego zwycięstwa nad PO, co jest jak metaforyczny kołek wbijany w serce pasożytniczych wampirów pełzających pośród samolubnych i zepsutych elit. To „oczywista oczywistość”, że Kaczyńskiemu należy się uznanie, wiarygodność i wielka rola politycznego doradcy we wszystkich aspektach działania rządu, który przecież sam pomógł formować.
Jako doświadczony i nieustępliwy uczestnik walki z najbardziej diabelskimi systemami, z jakimi Polska musiała się borykać przez ostatnie dziesięciolecia, Kaczyński wyrósł na przywódcę kierującego się właściwą „makrofilozofią”, która poprowadzi Polskę w drodze do odwrócenia zła wyrządzonego przez poprzednie ustroje. Jego postawa zupełnej opozycji wobec komunizmu została, rzecz jasna, dobrze udokumentowana (w przeciwieństwie do życiorysów krytykujących go Adama Michnika i wielu osób ze świata mediów, polityki, środowiska akademickiego, itp., którzy służyli partii). Brak tolerancji dla korupcji ugruntował się u Kaczyńskiego, gdy ten zdał sobie sprawę, że to właśnie ona stanowi obecnie największą przeszkodę dla Polski na drodze do osiągnięcia silnej pozycji, niezależności i dobrobytu. Polityk ten udowodnił, że jest gotowy wyrzucić ze swojej partii osoby dopuszczające się nadużyć (dla przypomnienia – tak właśnie zrobił z Hofmanem i innymi bohaterami „afery samolotowej”). Owszem, w poprzednim rządzie PiS była korupcja i najpewniej będzie jeszcze w przyszłości (w końcu rząd to rząd), jednak w porównaniu do tego, co wyczyniała PO, korupcja à la PiS to tylko dziecięce wybryki.

Skoro w pobliżu sterów państwa staje Kaczyński, korupcja i prywatne finansowe korzyści biurokratów nie mogą być raison d’être rządu, jak było to w ostatnich latach, gdy ten sam ster władzy należał do PO. Orzeźwia mnie myśl, że gdy spadnie poziom korupcji, to „my naród” będziemy się mogli w końcu skarżyć na nieporadność i złą politykę rządu (np. na zwiększenie wydatków państwa czy rozbudowanie aparatu władzy, czego przykład mamy w postaci nowych stanowisk ministerialnych). Z jakimi stronnictwami PiS w rękach Kaczyńskiego powinien być gotowy, chętny i zdolny stanąć do ideowej walki? Przede wszystkim ze zwolennikami etatyzmu, skrajną lewicą i globalistami, którzy świadectwo z lojalności wobec państwa składają w Brukseli. Ci oderwani od świata mieszkańcy wieży z kości słoniowej brzydzą się nacjonalizmem na każdym poziomie jego patriotycznego wydźwięku, wierząc w bardziej scentralizowaną władzę, której ośrodkiem już nie jest kulturowo spójna relacja między narodem a państwem, ale paneuropejskie superpaństwo (gdzie rządzą im podobne jaśnie oświecone elity). W ich mniemaniu podejmowanie niezależnych i suwerennych decyzji nie powinno spoczywać na państwie, które funkcjonuje według decyzji podejmowanych przez takie organy jak UE i ONZ. Stworzony przez Kaczyńskiego PiS nie postrzega sprawowania władzy w państwie w ten sposób, i chwała im za to. Kaczyński wpoił swojej partii jeszcze jedną rzecz – zdroworozsądkowy brak zaufania (konserwatyści nauczyli się już, że historia lubi się powtarzać) do Rosji. Pamiętacie Gruzję? Tylko bracia Kaczyńscy głośno i otwarcie wystąpili przeciw rosyjskiemu rewanżyzmowi w 2008 r. (w tym świetle napisany niedługo po tragedii smoleńskiej tekst Applebaum, a raczej to lizanie butów Rosji na łamach „The Telegraph” , jest jeszcze bardziej ohydne).

Broniąc dalej słuszności stwierdzenia (które u Bartkowskiego wywołuje wstręt), że Kaczyński ma przemożny wpływ na nowy rząd sformowany z członków partii, której wciąż przewodzi (jakby już sam ten argument nie był wystarczający) zwracam uwagę, iż nie można zaprzeczyć temu, że Kaczyński został wybrany, by zasiadać w Sejmie jako przedstawiciel narodu (sam miałem zaszczyt oddać na niego głos w komisji w północnej części warszawskiego Śródmieścia w październiku b.r.). Powtórzę – Kaczyńskiego doradcą nie mianowano, ale wybrano w demokratycznych wyborach. Niestety we współczesnych rządach mianowanie to zbyt często obierana droga do władzy politycznej.
Gdy ktoś pełni daną funkcję z mianowania, nie dochodzi do uprawomocnienia zakresu służby na tym stanowisku przez społeczeństwo (tak było w przypadku Valerie Jarett, doradcy prezydenta Baracka Obamy o naturze Kaliguli). Inny przykład zupełnie niezrozumiałego mianowania na stanowiska stanowi większość wywodzących się z elit, pracowników służby dyplomatycznej najwyższego szczebla (zarówno w amerykańskim Departamencie Stanu jak i w polskim MSZ). To są właśnie karierowicze, którymi Applebaum i Sikorski (nomen omen również karierowicze, którzy sami mianowali się: ona – „dziennikarką”, on – „dyplomatą”, a obecnie oboje – „wykładowcami akademickimi” na Harvardzie , gdzie służą bufoniastemu kleptokratycznemu „mężowi stanu”) otaczają się, gdy są w Waszyngtonie. Wielu kolesiów tej najbardziej wstrętnej i aroganckiej pary w Polsce ramię w ramię z nią wygłasza swoje mowy w Radzie Atlantyckiej, Centrum Studiów nad Polityką Europejską oraz szczególnie w organizacji o iście orwellowsko brzmiącej nazwie Instytutu Sprawozdawczego Wojny i Pokoju (kolesiostwo nie musi przecież odnosić się jedynie do pieniędzy, ponieważ władza polityczna to również waluta, której kolesie pragną, nadużywają i którą chętnie gromadzą). Skoro Bartkowski cytuje Adama Michnika ostrzegającego przed „aksamitną dyktaturą” PiS tak, jakby redaktor był uczciwym i bezstronnym obserwatorem polskiej sceny politycznej (a nie wywodzącym się z establishmentu medialnego czołowym „pucybutem” odsuniętych niedawno od władzy szubrawców), to nietrudno się domyślić, że dr B. sam chętnie przemawiałby z katedr tych oszalałych na punkcie agendy think tanków.

Krótko mówiąc, tekst Bartkowski ego opublikowany na stronie serwisu TheHill.com to stronniczy szajs, który równie dobrze mógłby ukazać się na stronach dogorywającej Gazety Wyborczej Michnika (wspieranie tego dziennika z pieniędzy podatników i budżetu państwa zostanie niedługo ukrócone, w dużej mierze dzięki mądrości Kaczyńskiego i jego kompetencjom doradczym). Najsmakowitszym kąskiem tego pozbawionego sensu artykułu jest proponowane przez Bartkowskiego rozwiązanie wobec nadchodzącej wielkimi krokami pisowskiej autokracji, którą B. szkicuje – rozwiązanie, które błagalnym tonem chce wpoić amerykańskiemu Kongresowi: by warunkiem udzielenia Polsce jakiegokolwiek wsparcia militarnego z USA była „niezawisłość” sądów oraz by wszelkie delegacje Kongresu i spotkania amerykańskich polityków z ich polskimi odpowiednikami odbywały się koniecznie z udziałem liderów mniejszościowych partii opozycyjnych. Mimo iż w wyborach obywatele Polski pozbawili Platformę możliwości dalszego rządzenia, oddając jednocześnie pełnię władzy w ręce partii opozycyjnej wobec PO, to Bartkowski ciągle twierdzi, że jego kolesie zasługują na miejsce przy międzynarodowym geopolitycznym stole. Można nawet pomyśleć, że Bartkowski pochodzi z salonu intelektualnego, który w ogóle nie wierzy w wolne i demokratyczne wybory albo przynajmniej nie wierzy w nie wówczas, gdy obywatele przemawiają, a mimo to ci, których salon popiera, przegrywają z kretesem. Jednocześnie Bartkowski nie ma żadnego problemu z tym, by przeprosić za oszustwa wyborcze. Jego „artykułu” nie tylko nie należy brać na poważnie, ale również uznać, że każda zawarta w nim myśl jest pouczająca… tyle że w odwrotnym znaczeniu. Kłamstwa, krętactwo, celowe pomijanie faktów i  fantazje przemycone pod płaszczykiem rzetelnego dziennikarstwa (a czego innego mogliśmy się spodziewać po pismaku cytującym Michnika?) świadczą tylko, że jest to kompletne i zwykłe gówno, bullshit, merde, guano, które można jedynie wyśmiać i które uczciwi, niezależni w myśleniu ludzie, którzy nie chcą prowokować zgrai lewackich zombie, powinni odkłamać.

tłum: Arkadiusz Puławski
zdjęcia: materiały prasowe

Ostatnie wpisy

  • List otwarty Matthew Tyrmanda do redakcji "Washington Post"10 paź 2016, 23:26Wieczorem w miniony piątek w sekcji "The Post's View" opublikowaliście Państwo stanowisko redakcji, które zatytułowane zostało niezwykle ofensywnie i jednoznacznie. Mowa o tekście „Donald Trump is normalizing bigotry” ("Donald Trump oswaja...
  • Open letter response to The Washington Post by Matthew Tyrmand8 paź 2016, 11:31October 5, 2016 To the Editorial Board of the Washington Post: This past Friday evening you posted an editorial under "The Post's View" entitled "Donald Trump is normalizing bigotry." In this post you utilized my Breitbart column ("WaPo’s Anne...
  • Po pierwsze nie szkodzić18 lut 2016Niniejszy tekst jest nieedytowaną transkrypcją mowy, którą wygłosiłem podczas ceremonii nadania nagrody człowieka roku tygodnika Wprost, która miała miejsce 1. lutego 2016 roku w Warszawie. Laureatem nagrody został Jarosław Kaczyński. Odsyłam do...
  • First Do No Harm11 lut 2016What follows is the unedited speech transcript given at the 2016 Wprost Man of the Year Awards Ceremony held on February 1st, 2016 at the Warsaw Marriott. Jaroslaw Kaczynski was the recipient of the main award. Video at bottom (speech at 17 minute...
  • EU Begins Economic Warfare Against Poland With Politicized S&P Ratings Downgrade23 sty 2016On Friday January 15th, right ahead of the commencement of the Davos confab for global economic elites, Standard & Poors (S&P), the largest of the “big three” credit rating agencies, downgraded Poland as a sovereign credit from A- to...