Sitwokracja

Dodano:   /  Zmieniono: 
Chcesz rządzić gminą, miastem, powiatem? Wystarczy, że stworzysz sitwę lub staniesz się jej istotnym ogniwem...
 Sprawne i bezpieczne funkcjonowanie może zapewnić sitwie zaledwie obsada pięciu stanowisk: członka zarządu gminy, miasta lub starostwa (najlepiej jego szefa bądź zastępcy), przewodniczącego lub wiceprzewodniczącego rady, szefa komisji rewizyjnej, prokuratora rejonowego oraz komendanta lokalnej policji bądź jego zastępcy. Potem trzeba już tylko wyselekcjonować klientelę i określić minimalny koszt utrzymania jej poparcia dla sitwy. Kliki nie są tworem demokratycznej III RP. Większość powstała w PRL, a ich skład niewiele się od tamtych czasów zmienił. Ta niezmienność sprawia, że sitwy wydają się obywatelom nie do ruszenia.

Sitwa może zamienić w koszmar życie każdego, kto się jej sprzeciwi. Może odmówić wydania koncesji (na przykład na handel alkoholem) lub ją odebrać. Drogę, kanalizację czy wodociąg poprowadzi tak, by omijały posesję osoby zagrażającej układowi. Nie przyzna jej lub odbierze prawo do mieszkania komunalnego. Proste procedury, takie jak rejestracja pojazdu, przeciągać będzie tygodniami. Odmówi zgody na realizację inwestycji na terenie gminy. Zmieni plan zagospodarowania przestrzennego, tak by w okolicy można było realizować tylko określone inwestycje. Odmówi wydania pozwolenia na budowę. Utworzy w pobliżu posesji obywatela komunalne wysypisko śmieci, spalarnię odpadów lub oczyszczalnię ścieków.
"Sitwa to struktura mniejsza i sprawniejsza od oficjalnej administracji, bo skonsolidowana bardzo wyraźnymi osobistymi więziami. Tyle że nastawiona jest wyłącznie na załatwianie interesów własnych i klienteli. Sitwa nie zastępuje administracji, ona ją zjada" - zauważył politolog Samuel Huntington. Skuteczna sitwa nie może być jednak zbyt żarłoczna, bo zmobilizowałoby to obywateli do oporu. Najlepiej, gdy żyje z nimi w symbiozie.

Pogoda dla sitwy
Klika działa najefektywniej wtedy, gdy udaje się jej ubezwłasnowolnić media. Dlatego lokalna prasa jest pod jej ogromną presją. Dziennikarze często są zastraszani, a instytucje i firmy komunalne rezygnują z zamieszczania ogłoszeń w niepokornych gazetach. Funkcja kontrolna mediów jest w ten sposób mocno ograniczona. Marcina Pulita, dziennikarza "Echa Tarnowa" i Radia Kraków, w 2000 r. straszono sądem i wyrzuceniem z pracy. Pulit opublikował artykuł "Skandalista Józef Rojek" o burmistrzu Tarnowa. Córka burmistrza została zatrudniona w dziale zamówień publicznych w starostwie, a spółdzielnia, której współzałożycielem był Rojek, otrzymała działkę za 10 proc. wartości.
Kiedy w "Tygodniku Tucholskim" pojawił się artykuł krytyczny wobec burmistrza, ten spotkał się z autorem i poinformował go, że zarząd miasta wycofuje wszelkie ogłoszenia z gazety. Robertowi Grygielowi, reporterowi żnińskiego tygodnika "Pałuki", burmistrz Mogilna Ewaryst Iwiński publicznie groził zemstą za krytyczne teksty o jego pracy. Adama Kapłona, dziennikarza "Wiadomości Krajeńskich" z Sępólna, wyrzucono z gminnego mieszkania (zimą, wbrew ustawie), bo pisał krytycznie o lokalnych władzach, w tym o komendancie policji.
Próby zastraszania dziennikarzy piszących o sitwach zdarzają się też w dużych miastach. Michał Jakubczyk, w latach 1999-2000 szef zespołu informacji biura prasowego prezydenta Krakowa, polecił swojemu pracownikowi zbieranie krytycznych publikacji o samorządzie z "Dziennika Polskiego". Potem teksty te przekazano naczelnemu gazety z sugestią, że są stronnicze i z dziennikarzami powinno się "coś zrobić". Podobnie próbowano wpływać na szefa "Gazety Krakowskiej".

Referendum - nieskuteczna obrona przed sitwą
W gminach i miastach opanowanych przez sitwy nie można liczyć na racjonalne i szybkie decyzje administracyjne, spada jakość usług komunalnych i publicznych oraz jakość życia, a także trudno prowadzić jakąkolwiek działalność gospodarczą, tymczasem niewielu ludzi decyduje się walczyć z klikami. Ich przeciwnicy najczęściej organizują referenda. Po 1990 r. przeprowadzono ich około 300 (na 2500 gmin) w celu odwołania zarządu gminy czy miasta. Niestety, tylko w co dziesiątym głosowaniu udział wzięło ponad 30 proc. uprawnionych. Bez powodzenia obywatele próbowali się pozbyć m.in. władz Sandomierza, Wąchocka, Wałbrzycha i Jeleniej Góry.
Co trzecie referendum inicjowali lokalni przedsiębiorcy niezadowoleni z polityki gospodarczej władz i układów będących karykaturą wolnej konkurencji. W Pińczowie głosowanie zorganizował Zbigniew Nowak, łódzki biznesmen, który zainwestował w upadającą mleczarnię. Sekretarzowi gminy, trzem członkom zarządu oraz komendantowi straży miejskiej, którzy zrywali plakaty Nowaka i utrudniali kampanię, zarzucono złamanie przepisów o organizacji referendum, a kolegium ds. wykroczeń ukarało ich na tej podstawie grzywnami. W Szklarskiej Porębie do referendum zachęcali przedsiębiorcy z branży turystycznej. Zawiązali oni komitet obywatelski, który doprowadził do odwołania zarządu miasta. Przedsiębiorcy wsparli też organizatorów głosowania w Barczewie w województwie warmińsko-mazurskim.
Nierzadko w zwalczanie pomysłodawców referendów zagrożone władze angażowały organa ścigania. Zbierającym podpisy zarzucano ich fałszowanie (tak było w Gniewoszowie oraz w Świebodzicach na Dolnym Śląsku). W kilku wypadkach (na przykład w Nowej Brzeźnicy w województwie łódzkim czy w Sędziszowie w województwie podkarpackim) zajęły się nimi izby skarbowe. Nasyłano na nich kontrole sanitarne oraz inspekcję pracy, nękały ich patrole drogówki (jednego zatrzymano niemal 40 razy w ciągu miesiąca).

Mała mafia
Nieformalne układy zapewniają sitwie uprzywilejowaną pozycję na rynku: poprzez zlecenia, przetargi, umowy na usługi komunalne itp. Klika jest więc na swoim terenie małą mafią. Jest też quasi-przedsiębiorstwem z czasów PRL. Nie liczą się dla niej koszty, bo ponosi je samorząd. W sitwie działa mechanizm karuzeli stanowisk. Doskonale obrazuje to przykład Kłodzka. Budowę domów dla powodzian władze miasta powierzyły - bez przetargu - kieleckiej firmie Energobud. Współwłaścicielem Energobudu był Leszek Bogdański, były wiceprezes Horteksu. Rekomendację wystawił mu Ryszard Jastrzębski, były poseł PSL, ówczesny wiceburmistrz Kłodzka. Dziwnym zbiegiem okoliczności Ryszard Kwiecień, były szef komisji rewizyjnej i wiceprzewodniczący rady miejskiej, został potem dyrektorem kłodzkiego oddziału Energobudu. Z kolei Małgorzata Kwiatkowska, była burmistrz miasta, została dyrektorem Przedsiębiorstwa Budowy Maszyn i Konstrukcji w Ostrowcu Świętokrzyskim, którego współwłaścicielem był Bogdański.

Sitwokracja, czyli nepotyzm
W Kędzierzynie aż 26 urzędników administracji miejskiej i starostwa powiatowego było krewnymi radnych. W Tarnowie starosta redukował przerosty zatrudnienia, ale jednocześnie stworzył etaty dla córek prezydenta miasta Józefa Rojka: jedna została specjalistą ds. zamówień publicznych, druga otrzymała pracę w zarządzie dróg miejskich. Gdy ustawowo zabroniono radnym zasiadania w radach nadzorczych spółek komunalnych, w Przemyślu ich miejsca zajęły dorosłe pociechy. W ten sposób urządziły się dzieci wiceprzewodniczącej rady miasta Zdzisławy Ziemskiej, przewodniczącego komisji sportu Bronisława Klechy oraz szefa komisji mieszkaniowej Stanisława Wnorowskiego.
Jan Olbrycht, marszałek sejmiku województwa śląskiego (AWS), zatrudnił w urzędzie marszałkowskim 25-letniego krewnego, Arkadiusza Godlewskiego. Pełni on funkcję dyrektora gabinetu. W Częstochowie członkiem rady nadzorczej miejskich wodociągów został Romuald Kunicki, mąż radnej SLD. Członkiem rady nadzorczej Zakładu Gospodarki Odpadami został z kolei Zbigniew Janik, mąż Ewy Janik, posłanki SLD, byłej prezydent miasta. W ośmiu z dwudziestu krakowskich spółek komunalnych, w których udziały ma gmina, pracują krewni radnych rządzącej miastem AWS.

Sitwokracja, czyli antysamorządność
Obserwując bezkarność sitw, wielu obywateli traci wiarę w sens uczestnictwa w wyborach samorządowych. W pierwszych, w 1990 r., frekwencja wyniosła 42,3 proc. Cztery lata później spadła do 33,8 proc. Większy udział w ostatnich wyborach (45,4 proc. na szczeblu gmin, 47,76 proc. w powiatach i 45,35 proc. w wyborach do sejmików wojewódzkich) socjologowie tłumaczą reformą samorządową i nadzieją, że przyczyni się ona do rozbicia lokalnych układów. Na razie okazało się to pobożnym życzeniem. Wedle badań CBOS, jedynie co setny Polak uważa, iż samorządy funkcjonują znacznie lepiej niż przed reformą administracyjną, 68 proc. twierdzi natomiast, że gorzej albo że nic się nie zmieniło. - To oznacza, że lokalne sitwy się okopały: walczą z nimi tylko najbardziej zdesperowane jednostki, a reszta obywateli uznaje je za zło konieczne - tłumaczy prof. Ireneusz Białecki, socjolog.

Sitwa - porozumienie ponadpartyjne
Sitwy są elastyczne. Starają się, by wśród ich członków znaleźli się przedstawiciele wszystkich liczących się na danym terenie partii, bo wówczas mają wpływ i na ugrupowania rządzące, i opozycyjne. Czasami tworzą doraźne ponadpartyjne (przeważnie tylko na jedną kadencję) komitety wyborcze typu "samorządni dla...". Prof. Jadwiga Staniszkis, socjolog, twierdzi, że sitwy są m.in. skutkiem upartyjnienia samorządów. Jest jednak raczej odwrotnie: ugrupowania uczestniczące w grze sił w samorządach wszystkich szczebli raczej ograniczają zasięg sitw, wprowadzając do lokalnego życia publicznego dodatkowy mechanizm kontrolny ze strony partyjnych zwierzchników. W tym sensie upartyjnienie samorządów jest korzystne: lepiej, kiedy rządzi konkretna partia lub koalicja niż doraźnie powołany komitet.

Sitwa, czyli spadek po PRL
Bardzo często lokalne układy mają PRL-owski rodowód. Prezydent Leszna (miejscową sitwę opisali dziennikarze "Gazety Wyborczej") Tomasz Malepszy był I sekretarzem Komitetu Miejskiego PZPR. Kierownikiem w urzędzie miasta jest Piotr Lisiak, były oficer SB. Szarą eminencją jest natomiast Ryszard Hayn, poseł SLD, były pułkownik milicji. W Grudziądzu dwaj ostatni prezydenci miasta wywodzą się z aparatu PZPR.
- Pewne znaczenie dla okrzepnięcia sitw miała ustawa o spółdzielczości z 1991 r. Dała ona "działaczom" (głównie PSL) materialną podstawę do przechwycenia części lokalnej władzy - twierdzi prof. Staniszkis. Tak jak w czasach PRL koterie są osłaniane przez niektórych polityków szczebla centralnego, a nawet duchownych. W Sędziszowie Małopolskim w lokalne rozgrywki zaangażował się Zdzisław Pupa, poseł AWS. Popierany przez niego układ wspierał ksiądz Eugeniusz Miłoś. Druga klika znalazła wsparcie u proboszcza Stanisława Ryby. W Świebodzicach burmistrza Jana Wysoczańskiego (skazanego na dwa lata za handel kradzionymi autami) wspierał ksiądz ze Świdnicy. Paradoksalnie konkurujące z sobą sitwy to dla obywateli lepsza sytuacja niż monopol jednej. Wedle badań Instytutu Spraw Publicznych, takie układy najczęściej funkcjonują na zachodzie i północnym zachodzie Polski, gdzie po wojnie zmienili się prawie wszyscy mieszkańcy i gdzie nie ukształtowały się trwałe więzi społeczne.

Mienie komunalne - gospodarstwo pomocnicze sitwy
Kontrolerzy NIK są zdumieni, że lokalne układy w ogóle nie liczą się z przepisami ustawy antykorupcyjnej. W większości sprawdzanych urzędów łączenie działalności publicznej z prywatnym biznesem było normą. Ich kierownicy albo nigdy nie domagali się od pracowników składania oświadczeń majątkowych, albo ich nie analizowali. W Urzędzie Miasta i Gminy w Nowym Mieście nad Pilicą nieodebranie takich oświadczeń uzasadniono "powszechną znajomością osób" zobowiązanych do ich złożenia.
W efekcie majątek gminy czy miasta jest traktowany jak gospodarstwo pomocnicze sitwy. Marek Kińczyk, były prezydent Bytomia, wykorzystując majątek komunalny, robi interesy z Krystyną Jastal, prezesem miejscowego przedsiębiorstwa komunalnego, oraz z Mirosławem Michalskim, którego żona pracuje w bytomskim magistracie. Andrzej Szastok, były sekretarz zarządu Bytomia, w czasie pełnienia funkcji otworzył kawiarnię podłączoną nielegalnie do miejskiego oświetlenia.

Sitwokracja, czyli klientyzm
- W samorządach nie obowiązuje system demokratyczny, lecz patriarchalno-klientystyczny. Starosta czy wójt jest batiuszką, który może pomóc załatwić wiele spraw, rozdzielać komunalny majątek, zamówienia itp. - mówi prof. Białecki. Sitwy wciągają obywateli w układ klientystyczny, gdy wedle własnej woli dysponują środkami przeznaczonymi na rozwój lokalnej demokracji, funduszami pomocowymi. Mogą na przykład wspierać podupadające firmy. Tak działo się na przykład w Jeleniej Górze czy Wąchocku, co było jedną z przyczyn ogłoszenia referendów w tych miejscowościach.
- Za istnienie układów, klientyzmu i korupcji społeczeństwo płaci wielką cenę. Płaci zniechęceniem obywateli do publicznej aktywności. Ludzie, którzy stykają się z sitwami i widzą, że "na górze" są wciąż te same osoby, nie czują, iż Polska odniosła w ostatniej dekadzie sukces. Są przekonani, że nic się nie zmieniło, że układy są wieczne - tłumaczy prof. Michał Kulesza.

Młot na sitwę
- Sitwy trwają, bo słabo działa u nas system rozliczania zarządów miast czy gmin. Po skończonej kadencji składają one wprawdzie sprawozdania, ale afery nie są ujawniane - mówi Joanna Śmigielska, socjolog. - Regionalne izby obrachunkowe, które powinny kontrolować sposób wydawania pieniędzy przez samorządy, nie wywiązują się ze swojej funkcji, bo zatrudnieni w nich urzędnicy są na różne sposoby powiązani z samorządowcami - wyjaśnia prof. Jerzy Osiatyński (UW), wiceprzewodniczący sejmowej Komisji ds. Kontroli Państwowej.
Kliki mają tak mocną pozycję, bo mają czym zarządzać - dysponują przecież mieniem komunalnym dużej wartości. Stracą na znaczeniu, gdy majątek ten zostanie sprywatyzowany. Lecz nie do końca, zawsze przecież pozostaną przetargi, które można ustawiać. - Samorządy wydają też decyzje w sprawie różnych regulacji i koncesji, przez co sukces wielu przedsięwzięć jest uzależniony od woli urzędnika. Sprzyja to koteriom, które mogą manipulować przedsiębiorcami - mówi Janusz Lewandowski, polityk Platformy Obywatelskiej.
Sposobem na zwalczanie sitw jest niewątpliwie wprowadzenie bezpośrednich wyborów jak największej liczby urzędników: prezydentów, burmistrzów, wójtów, prokuratorów rejonowych, komendantów policji czy kuratorów oświaty. Taki model znakomicie sprawdza się w USA. Patologie można też zwalczać dzięki bezwzględnemu stosowaniu zasady jawności informacji o działaniach lokalnej władzy, a także o dochodach i statusie majątkowym ludzi pobierających publiczne pieniądze. W wielu krajach, na przykład skandynawskich, wszelka korespondencja wpływająca do urzędów i z nich wychodząca jest po prostu jawna. Pierwszy krok zrobiono w Szczecinie - dokumenty rady miasta są dostępne w Internecie.
- Choroby samorządu: nepotyzm, korupcja i sitwy, są typowe dla całego życia publicznego. Dlatego krytykując funkcjonowanie lokalnej demokracji, tak naprawdę krytykujemy siebie - konkluduje Barbara Imiołczyk (UW), przewodnicząca sejmowej Komisji Samorządu Terytorialnego i Polityki Regionalnej.

Więcej możesz przeczytać w 22/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.