Bo jak tu odzwyczaić się z roku na rok od tak ważnego i przez lata wielbionego święta. Siódmy listopada, dzień przewrotu bolszewickiego, był jednym z najważniejszych dni w Rosji radzieckiej. Dzieci nie szły do szkoły, a rodzice do pracy. Wszystkich łączyła radość, umiłowanie pokoju i braterstwa (mimo że ludzie Lenina dokonując przewrotu urządzili prawdziwą krwawą jatkę). I teraz siódmy listopada miałby być normalnym dniem roku?
Administracja Putina i tak świetnie poradziła sobie z wynalezieniem nowego święta. Chodziło o to, by zbytnio nie oddalić się od 7 listopada i utrafić w polityczne nastroje. Polacy od czasu "pomarańczowej rewolucji" byli bardzo dogodnym celem. Ale o dziwo nie przekonało to Rosjan. Otoczenie Putina chyba to także zauważyło i obchody święta przeniesiono z Moskwy do Niżnego Nowogrodu, a same uroczystości zaplanowano nadzwyczaj skromnie - nawet bez obecności Władimira Putina. Winny jest tu chyba sam prezydent. To za jego rządów młodych Rosjan zaczęto uczyć ponownie "poprawnej" wersji historii Rosji. A dominuje w niej przekonanie, że Lenin i Stalin, mimo błędów byli dobrymi przywódcami, a cały Związek państwem potężnym. To dlatego dziś tak trudno tę mentalność wykorzenić. Nawet jeśli posłużyć się przy tym Polakami.
Grzegorz Sadowski