Działają po cichutku, ale skutecznie

Działają po cichutku, ale skutecznie

Dodano:   /  Zmieniono: 
„Stolicą” Hindusów jest podwarszawski Raszyn. To największe skupisko ludzi tej narodowości w naszym kraju
Oficjalnie Hindusi nie zainwestowali w Polsce ani złotówki - tak przynajmniej wynika ze statystyk prowadzonych przez Ministerstwo Gospodarki i PAIiIZ. Nawet najbardziej spektakularna inwestycja - przejęcie przez Lakshmi Mittala Polskich Hut Stali - jest zapisana jako holenderska. W tym kraju zarejestrowana jest firma kupująca. W dodatku urzędy rejestrują jedynie te transakcje, w których albo pośredniczyły (np. PAIiIZ), albo w jakieś formie udzieliły im pomocy publicznej. Głośne ostatnio przejęcie przez indyjski koncern Videocon fabryki telewizorów Thomsona w podwarszawskim Piasecznie również może nie trafić do oficjalnych rejestrów, bo sprawa została załatwiona bezpośrednio między dwiema prywatnymi firmami.
Hindusi prowadzą u nas interesy niemal od początku transformacji. Pozakładali firmy, pobudowali domy, ściągnęli rodziny. Znakomita większość prowadzi przedsiębiorstwa handlowe, a jeśli coś produkuje, to raczej na Dalekim Wschodzie. Polska - jak deklarują, ich drugi dom - to głównie rynek zbytu i punkt wypadowy na Europę.
Są jednak wyjątki. Od 2000 r. Hindusi, najpierw wspólnie z Pol-Motem, a od roku samodzielnie, produkują w Mrągowie traktory. Formalnie Farmtrac Tractors Europe sp. z o.o. także nie jest inwestycją indyjską. Escorts Agri Machinery Inc. jest zarejestrowana w USA, ale jej właścicielem jest indyjska firma Escorts Ltd. Do tej pory w przedsięwzięcie zainwestowano ok. 1,5 mln dolarów. - To inwestycja długoterminowa związana z przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej - podkreśla prezes FTES Vinay Upadhyay.
Indyjskie traktory z Mrągowa jeżdżą po polach 10 krajów europejskich, w planach jest rozszerzenie rynku o kolejne 9 państw. - W 2004 r. zmontowaliśmy i sprzedaliśmy ok. 400 traktorów, osiągając zysk 1,4 mln złotych netto (przy obrotach 28,3 mln zł). W tym roku, w związku z załamaniem się rynku, przewidujemy sprzedaż ok. 300 sztuk w Polsce i nieznaczne straty - wyjaśnia Vinay Upadhyay. Jego zdaniem, są to jednak przejściowe trudności. - Polska będzie zwiększała dostawy żywności na rynki UE, co pociągnie za sobą również większe zapotrzebowanie na maszyny rolnicze - przewiduje prezes i specjalnie nie martwi się o przyszłość mrągowskiej fabryki i jej 50 pracowników.

Małe jest piękne
Indyjskie koncerny farmaceutyczne traktują Polskę jako bazę wypadową na teren Europy. Od dłuższego czasu zabiegają o zakup którejś z polskich fabryk leków. Na razie bez powodzenia. Dwie firmy - Lupin Ltd. i Torrent Pharma - próbowały także kupić udziały w jeleniogórskiej Jelfie. Na niczym spełzły dotychczasowe wysiłki koncernu Ranbaxy. - Nadal jesteśmy zainteresowani zainwestowaniem w Polsce i na ten cel jesteśmy gotowi przeznaczyć sporą sumę - miliard dolarów lub więcej - twierdzi Devendra Saini, dyrektor finansowy Ranbaxy w Polsce. Na razie jednak jego firma musi zadowolić się sprzedażą leków wyprodukowanych gdzie indziej.
Kolejną próbę podjął koncern Strides Arcolab, który od kilku miesięcy negocjuje z amerykańskim Valeantem kupno warszawskiej fabryki Solco. - Czy do transakcji dojdzie, nie wiadomo, ale rozmowy trwają - twierdzi ambasador Indii w Polsce Anil Wadhwa. Strony nie chcą się wypowiadać.
To wcale nie wielkie działające globalnie koncerny tworzą oblicze hinduskiego biznesu w Polsce. Decydujące znaczenie ma kilkadziesiąt - czy kilkaset, bo nikt ich nie policzył - średnich i małych firm handlowo-produkcyjnych skupionych w dwóch ośrodkach: warszawskim i łódzkim. „Stolicą” Hindusów w Polsce jest Raszyn, gdzie znajduje się jedyna w kraju hinduska świątynia. To największe u nas skupisko Hindusów.
Kiedy przejeżdża się przez Janki trasą z Warszawy do Krakowa, po obu stronach szosy rzucają się w oczy dziesiątki tablic reklamowych hurtowni. Większość oferuje tekstylia, ale są też artykuły AGD, zabawki, żywność i przyprawy. Należą przeważnie do hinduskich przedsiębiorców, którzy tu postanowili szukać szczęścia i na ogół je znaleźli.
Co ich przywiodło nad Wisłę? - Na przełomie lat 80. i 90. wielu Polaków wyprawiało się do Indii i Dubaju po tkaniny - opowiada Harish Lalwani, szef największej w Jankach firmy handlującej tekstyliami. - Kupowali dużo i spółka, dla której pracowałem, sporo na tym zarabiała. Po pewnym czasie uznałem, że trzeba zacząć działać na własny rachunek, i przyjechałem. Harish mieszka w Polsce od sześciu lat i zadomowił się u nas na dobre. Wybudował w Jankach okazałą siedzibę firmy, a nieco dalej kupił dom dla rodziny. Pod koniec października otworzył sklep z meblami indyjskimi. - W sumie zainwestowałem w Polsce kilka milionów dolarów, nie powiem ile dokładnie - uśmiecha się. Nie chce również mówić o wielkości zysków.
Suntex, spółka zarejestrowana w Polsce, ma dziesięć biur: pięć w Polsce, pozostałe na Białorusi i w Rosji. Stamtąd też pochodzi część odbiorców. W eleganckim, wykładanym kolorowymi marmurami salonie sprzedaży w Jankach rosyjski słychać równie często jak angielski i polski.
Harish Lalwani nie zamierza poprzestać na tkaninach i meblach. - Trzeba dywersyfikować działalność - podkreśla.
- W kolejnych latach prawdopodobnie rozszerzę ofertę o artykuły skórzane, bo ich ceny na Dalekim Wschodzie są bardzo konkurencyjne w stosunku do europejskich. - Ale moją kolejną inwestycją będzie hotel w Warszawie. Niezbyt drogi, trzy- albo czterogwiazdkowy. Wciąż jest luka na rynku - uważa biznesmen.
Hindusi zdają się lubić nieruchomości. Jeżeli to tylko możliwe, wolą kupić lub wybudować budynki, niż wynajmować pomieszczenia. Tak też postąpił Rajesh Bojwani, właściciel i szef firmy Eurobatt, oferującej baterie i drobny sprzęt AGD. W Polsce jest już prawie dziewięć lat, przedtem handlował z Polakami, mieszkając w Wiedniu. Przystąpienie Austrii do UE utrudniło jednak polskim kontrahentom kontakty i wówczas zdecydował się na przeprowadzkę.
- Polska była bardzo chłonnym rynkiem
- wspomina. - Sprzedawaliśmy nie tylko baterie, ale również wielkie ilości drobnego sprzętu kuchennego, walkmany, kalkulatory, długopisy - mówi Bojwani.
Trzy lata temu Rajesh postanowił się skoncentrować na bateriach, które firma produkuje w Szanghaju. W planach ma zajęcie kilku procent polskiego rynku. Niedawno zawarł umowę z Pocztą Polską - jego baterie będzie można kupić w każdym urzędzie, w tej sprawie rozmawia też z sieciami salonów prasowych, supermarketów i stacji benzynowych.
Nie bez powodu w nazwie spółki jest „euro”: Rajesh zamierza także podbić rynki europejskie i w tym celu zdobył wszelkie możliwe atesty. - Ale tutaj zawsze będzie główna siedziba firmy i jej zaplecze logistyczne. Jesteśmy dumni z tego, że jesteśmy polską firmą - podkreśla Rajesh Bojwani. Swoje, a w zasadzie rodzinne inwestycje w Polsce ocenia na sporo ponad milion dolarów. - Ale mam nadzieję, że to tylko początek - zastrzega.
Trzy pokolenia Bojwanich to najliczniejsza, trzynastoosobowa, hinduska rodzina w Polsce. Brat Rajesha jest współwłaścicielem spółki, siostra prowadzi restaurację w centrum Warszawy. - Autentyczna indyjska restauracja zawsze była marzeniem naszego ojca - wspomina Asha Bojwani (albo Manisha, bo po ślubie Hinduski otrzymują nowe imię).
- Otworzyliśmy ją cztery lata temu i możemy się pochwalić sporym gronem stałych klientów, w tym również znanych postaci ze świata polityki i show-biznesu - mówi. India Curry dostarcza również do biur zestawy obiadowe i prowadzi działalność cateringową. - Obsługujemy wiele ambasad, a najczęściej korzystają z naszych usług Amerykanie i Brytyjczycy - dodaje. Również bal z okazji Diwali - hinduskiego Nowego Roku, który przypada 1 listopada - obsługiwała restauracja Ashy.
Sukces India Curry zaowocował decyzją o rozszerzeniu działalności. - Otworzymy restaurację szybkiej obsługi w Złotych Tarasach - już zawarliśmy umowę. I prawdopodobnie jeszcze jedną, również w centrum Warszawy - zapowiada Asha. - Marzy mi się również klub i dyskoteka z muzyką hinduską, to z pewnością będzie popularne miejsce - dodaje.
Syn Ashy chodzi do liceum w International American School na warszawskim Ursynowie, założonego i prowadzonego, oczywiście, przez Hindusa - Ishaqa Hussainiego. - Jesteśmy jedną z najstarszych zagranicznych szkół w Polsce i jedyną, która ma pełną akredytację polskiego Ministerstwa Edukacji, czyli uprawienia do przeprowadzania egzaminów maturalnych - mówi z dumą dr Hussaini. Szkoła ma również akredytacje amerykańskich i europejskich instytucji edukacyjnych, jej świadectwo otwiera zatem drzwi do praktycznie wszystkich uczelni na świecie - podkreśla dyrektor Hussaini. W IAS uczy się dwustu kilkudziesięciu uczniów - od grup przedszkolnych począwszy, na klasach maturalnych kończąc. Budynki szkoły stały się za ciasne, dlatego szef chce wybudować nową siedzibę - w Konstancinie - i zamierza przeznaczyć na inwestycję kilka milionów dolarów. Niestety, formalności się przeciągają.
- Biurokracja to jedna z głównych przeszkód w rozwoju kontaktów gospodarczych - potwierdza ambasador Anil Wadhwa. - Do tego dochodzą jeszcze kłopoty wizowe i niestety nadal słaba znajomość angielskiego wśród urzędników - ubolewa.
W efekcie dwustronne stosunki ekonomiczne pozostają na niskim poziomie (ok. 400 mln dol. rocznego obrotu, z trzykrotną przewagą importu), a bezpośrednie inwestycje indyjskiego kapitału można policzyć na palcach jednej ręki. - W najbliższych latach to się z pewnością zmieni - ambasador nie traci optymizmu. - Na wiosnę przyjedzie na przykład do Polski grupa indyjskich filmowców, aby zbadać możliwości ulokowania tu części produkcji mówi ambasador. - Ważne, aby Polacy dostrzegli potencjał Indii i zechcieli z niego skorzystać - zauważa.
- Mówiąc półżartem, biznes najlepiej rozwija się tam, gdzie istnieją bezpośrednie połączenia lotnicze - dorzuca J.J. Singh, przewodniczący Stowarzyszenia Indyjskiego w Polsce (IAP), dyrektor i współwłaściciel biura podróży WECO Travel. - Niestety, z Warszawy do Nowego Delhi trzeba latać z przesiadkami i często brakuje miejsc. - LOT-owi nie opłaca się uruchomić połączenia, a samoloty z Kijowa latają nabite, i to wcale nie tylko Ukraińcami - dziwi się Singh (notabene były pracownik biura LOT-u w Delhi, gdzie poznał swą polską żonę).
To jest jednak przeszkoda do pokonania, jeżeli zmieni się generalne nastawienie Polski do współpracy z Azją. - Jesteście skoncentrowani na krajach zachodnich, podczas kiedy najszybszy wzrost dokonuje się właśnie w innej części świata, w Azji - twierdzi zarówno ambasador Anil Wadhwa, jak i inni mieszkający w Polsce Hindusi. Niedostrzeganie Indii, Chin i pozostałych krajów Dalekiego Wschodu byłoby strategicznym błędem - przestrzegają. I są pewni, że mają rację. W końcu są specjalistami od chwytania okazji.


Hindusi - urodzeni biznesmeni
  • szybko reagują na zmieniające się potrzeby rynku
  • optymiści, zdolni do podejmowania ryzyka
  • nastawieni na ciężką pracę, cierpliwi
  • dobrze zorganizowani jako wspólnota, solidarni wobec siebie, wykorzystują kontakty rodzinne na całym świecie
  • lojalnie przestrzegają norm kraju, w którym prowadzą interesy

    Hinduski model biznesu
  • preferowana forma prowadzenia działalności - spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, rejestrowana w Polsce
  • profil - handlowa (import towarów konsumpcyjnych)
  • własność jednoosobowa lub rodzinna
  • zatrudnienie - 5-50 osób
  • rentowność 2-3 proc.