„Stolicą” Hindusów jest podwarszawski Raszyn. To największe skupisko ludzi tej narodowości w naszym kraju
Oficjalnie Hindusi nie zainwestowali w Polsce ani złotówki - tak przynajmniej wynika ze statystyk prowadzonych przez Ministerstwo Gospodarki i PAIiIZ. Nawet najbardziej spektakularna inwestycja - przejęcie przez Lakshmi Mittala Polskich Hut Stali - jest zapisana jako holenderska. W tym kraju zarejestrowana jest firma kupująca. W dodatku urzędy rejestrują jedynie te transakcje, w których albo pośredniczyły (np. PAIiIZ), albo w jakieś formie udzieliły im pomocy publicznej. Głośne ostatnio przejęcie przez indyjski koncern Videocon fabryki telewizorów Thomsona w podwarszawskim Piasecznie również może nie trafić do oficjalnych rejestrów, bo sprawa została załatwiona bezpośrednio między dwiema prywatnymi firmami.
Hindusi prowadzą u nas interesy niemal od początku transformacji. Pozakładali firmy, pobudowali domy, ściągnęli rodziny. Znakomita większość prowadzi przedsiębiorstwa handlowe, a jeśli coś produkuje, to raczej na Dalekim Wschodzie. Polska - jak deklarują, ich drugi dom - to głównie rynek zbytu i punkt wypadowy na Europę.
Są jednak wyjątki. Od 2000 r. Hindusi, najpierw wspólnie z Pol-Motem, a od roku samodzielnie, produkują w Mrągowie traktory. Formalnie Farmtrac Tractors Europe sp. z o.o. także nie jest inwestycją indyjską. Escorts Agri Machinery Inc. jest zarejestrowana w USA, ale jej właścicielem jest indyjska firma Escorts Ltd. Do tej pory w przedsięwzięcie zainwestowano ok. 1,5 mln dolarów. - To inwestycja długoterminowa związana z przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej - podkreśla prezes FTES Vinay Upadhyay.
Indyjskie traktory z Mrągowa jeżdżą po polach 10 krajów europejskich, w planach jest rozszerzenie rynku o kolejne 9 państw. - W 2004 r. zmontowaliśmy i sprzedaliśmy ok. 400 traktorów, osiągając zysk 1,4 mln złotych netto (przy obrotach 28,3 mln zł). W tym roku, w związku z załamaniem się rynku, przewidujemy sprzedaż ok. 300 sztuk w Polsce i nieznaczne straty - wyjaśnia Vinay Upadhyay. Jego zdaniem, są to jednak przejściowe trudności. - Polska będzie zwiększała dostawy żywności na rynki UE, co pociągnie za sobą również większe zapotrzebowanie na maszyny rolnicze - przewiduje prezes i specjalnie nie martwi się o przyszłość mrągowskiej fabryki i jej 50 pracowników.
Małe jest piękne
Indyjskie koncerny farmaceutyczne traktują Polskę jako bazę wypadową na teren Europy. Od dłuższego czasu zabiegają o zakup którejś z polskich fabryk leków. Na razie bez powodzenia. Dwie firmy - Lupin Ltd. i Torrent Pharma - próbowały także kupić udziały w jeleniogórskiej Jelfie. Na niczym spełzły dotychczasowe wysiłki koncernu Ranbaxy. - Nadal jesteśmy zainteresowani zainwestowaniem w Polsce i na ten cel jesteśmy gotowi przeznaczyć sporą sumę - miliard dolarów lub więcej - twierdzi Devendra Saini, dyrektor finansowy Ranbaxy w Polsce. Na razie jednak jego firma musi zadowolić się sprzedażą leków wyprodukowanych gdzie indziej.
Kolejną próbę podjął koncern Strides Arcolab, który od kilku miesięcy negocjuje z amerykańskim Valeantem kupno warszawskiej fabryki Solco. - Czy do transakcji dojdzie, nie wiadomo, ale rozmowy trwają - twierdzi ambasador Indii w Polsce Anil Wadhwa. Strony nie chcą się wypowiadać.
To wcale nie wielkie działające globalnie koncerny tworzą oblicze hinduskiego biznesu w Polsce. Decydujące znaczenie ma kilkadziesiąt - czy kilkaset, bo nikt ich nie policzył - średnich i małych firm handlowo-produkcyjnych skupionych w dwóch ośrodkach: warszawskim i łódzkim. „Stolicą” Hindusów w Polsce jest Raszyn, gdzie znajduje się jedyna w kraju hinduska świątynia. To największe u nas skupisko Hindusów.
Kiedy przejeżdża się przez Janki trasą z Warszawy do Krakowa, po obu stronach szosy rzucają się w oczy dziesiątki tablic reklamowych hurtowni. Większość oferuje tekstylia, ale są też artykuły AGD, zabawki, żywność i przyprawy. Należą przeważnie do hinduskich przedsiębiorców, którzy tu postanowili szukać szczęścia i na ogół je znaleźli.
Co ich przywiodło nad Wisłę? - Na przełomie lat 80. i 90. wielu Polaków wyprawiało się do Indii i Dubaju po tkaniny - opowiada Harish Lalwani, szef największej w Jankach firmy handlującej tekstyliami. - Kupowali dużo i spółka, dla której pracowałem, sporo na tym zarabiała. Po pewnym czasie uznałem, że trzeba zacząć działać na własny rachunek, i przyjechałem. Harish mieszka w Polsce od sześciu lat i zadomowił się u nas na dobre. Wybudował w Jankach okazałą siedzibę firmy, a nieco dalej kupił dom dla rodziny. Pod koniec października otworzył sklep z meblami indyjskimi. - W sumie zainwestowałem w Polsce kilka milionów dolarów, nie powiem ile dokładnie - uśmiecha się. Nie chce również mówić o wielkości zysków.
Suntex, spółka zarejestrowana w Polsce, ma dziesięć biur: pięć w Polsce, pozostałe na Białorusi i w Rosji. Stamtąd też pochodzi część odbiorców. W eleganckim, wykładanym kolorowymi marmurami salonie sprzedaży w Jankach rosyjski słychać równie często jak angielski i polski.
Harish Lalwani nie zamierza poprzestać na tkaninach i meblach. - Trzeba dywersyfikować działalność - podkreśla.
- W kolejnych latach prawdopodobnie rozszerzę ofertę o artykuły skórzane, bo ich ceny na Dalekim Wschodzie są bardzo konkurencyjne w stosunku do europejskich. - Ale moją kolejną inwestycją będzie hotel w Warszawie. Niezbyt drogi, trzy- albo czterogwiazdkowy. Wciąż jest luka na rynku - uważa biznesmen.
Hindusi zdają się lubić nieruchomości. Jeżeli to tylko możliwe, wolą kupić lub wybudować budynki, niż wynajmować pomieszczenia. Tak też postąpił Rajesh Bojwani, właściciel i szef firmy Eurobatt, oferującej baterie i drobny sprzęt AGD. W Polsce jest już prawie dziewięć lat, przedtem handlował z Polakami, mieszkając w Wiedniu. Przystąpienie Austrii do UE utrudniło jednak polskim kontrahentom kontakty i wówczas zdecydował się na przeprowadzkę.
- Polska była bardzo chłonnym rynkiem
- wspomina. - Sprzedawaliśmy nie tylko baterie, ale również wielkie ilości drobnego sprzętu kuchennego, walkmany, kalkulatory, długopisy - mówi Bojwani.
Trzy lata temu Rajesh postanowił się skoncentrować na bateriach, które firma produkuje w Szanghaju. W planach ma zajęcie kilku procent polskiego rynku. Niedawno zawarł umowę z Pocztą Polską - jego baterie będzie można kupić w każdym urzędzie, w tej sprawie rozmawia też z sieciami salonów prasowych, supermarketów i stacji benzynowych.
Nie bez powodu w nazwie spółki jest „euro”: Rajesh zamierza także podbić rynki europejskie i w tym celu zdobył wszelkie możliwe atesty. - Ale tutaj zawsze będzie główna siedziba firmy i jej zaplecze logistyczne. Jesteśmy dumni z tego, że jesteśmy polską firmą - podkreśla Rajesh Bojwani. Swoje, a w zasadzie rodzinne inwestycje w Polsce ocenia na sporo ponad milion dolarów. - Ale mam nadzieję, że to tylko początek - zastrzega.
Trzy pokolenia Bojwanich to najliczniejsza, trzynastoosobowa, hinduska rodzina w Polsce. Brat Rajesha jest współwłaścicielem spółki, siostra prowadzi restaurację w centrum Warszawy. - Autentyczna indyjska restauracja zawsze była marzeniem naszego ojca - wspomina Asha Bojwani (albo Manisha, bo po ślubie Hinduski otrzymują nowe imię).
- Otworzyliśmy ją cztery lata temu i możemy się pochwalić sporym gronem stałych klientów, w tym również znanych postaci ze świata polityki i show-biznesu - mówi. India Curry dostarcza również do biur zestawy obiadowe i prowadzi działalność cateringową. - Obsługujemy wiele ambasad, a najczęściej korzystają z naszych usług Amerykanie i Brytyjczycy - dodaje. Również bal z okazji Diwali - hinduskiego Nowego Roku, który przypada 1 listopada - obsługiwała restauracja Ashy.
Sukces India Curry zaowocował decyzją o rozszerzeniu działalności. - Otworzymy restaurację szybkiej obsługi w Złotych Tarasach - już zawarliśmy umowę. I prawdopodobnie jeszcze jedną, również w centrum Warszawy - zapowiada Asha. - Marzy mi się również klub i dyskoteka z muzyką hinduską, to z pewnością będzie popularne miejsce - dodaje.
Syn Ashy chodzi do liceum w International American School na warszawskim Ursynowie, założonego i prowadzonego, oczywiście, przez Hindusa - Ishaqa Hussainiego. - Jesteśmy jedną z najstarszych zagranicznych szkół w Polsce i jedyną, która ma pełną akredytację polskiego Ministerstwa Edukacji, czyli uprawienia do przeprowadzania egzaminów maturalnych - mówi z dumą dr Hussaini. Szkoła ma również akredytacje amerykańskich i europejskich instytucji edukacyjnych, jej świadectwo otwiera zatem drzwi do praktycznie wszystkich uczelni na świecie - podkreśla dyrektor Hussaini. W IAS uczy się dwustu kilkudziesięciu uczniów - od grup przedszkolnych począwszy, na klasach maturalnych kończąc. Budynki szkoły stały się za ciasne, dlatego szef chce wybudować nową siedzibę - w Konstancinie - i zamierza przeznaczyć na inwestycję kilka milionów dolarów. Niestety, formalności się przeciągają.
- Biurokracja to jedna z głównych przeszkód w rozwoju kontaktów gospodarczych - potwierdza ambasador Anil Wadhwa. - Do tego dochodzą jeszcze kłopoty wizowe i niestety nadal słaba znajomość angielskiego wśród urzędników - ubolewa.
W efekcie dwustronne stosunki ekonomiczne pozostają na niskim poziomie (ok. 400 mln dol. rocznego obrotu, z trzykrotną przewagą importu), a bezpośrednie inwestycje indyjskiego kapitału można policzyć na palcach jednej ręki. - W najbliższych latach to się z pewnością zmieni - ambasador nie traci optymizmu. - Na wiosnę przyjedzie na przykład do Polski grupa indyjskich filmowców, aby zbadać możliwości ulokowania tu części produkcji mówi ambasador. - Ważne, aby Polacy dostrzegli potencjał Indii i zechcieli z niego skorzystać - zauważa.
- Mówiąc półżartem, biznes najlepiej rozwija się tam, gdzie istnieją bezpośrednie połączenia lotnicze - dorzuca J.J. Singh, przewodniczący Stowarzyszenia Indyjskiego w Polsce (IAP), dyrektor i współwłaściciel biura podróży WECO Travel. - Niestety, z Warszawy do Nowego Delhi trzeba latać z przesiadkami i często brakuje miejsc. - LOT-owi nie opłaca się uruchomić połączenia, a samoloty z Kijowa latają nabite, i to wcale nie tylko Ukraińcami - dziwi się Singh (notabene były pracownik biura LOT-u w Delhi, gdzie poznał swą polską żonę).
To jest jednak przeszkoda do pokonania, jeżeli zmieni się generalne nastawienie Polski do współpracy z Azją. - Jesteście skoncentrowani na krajach zachodnich, podczas kiedy najszybszy wzrost dokonuje się właśnie w innej części świata, w Azji - twierdzi zarówno ambasador Anil Wadhwa, jak i inni mieszkający w Polsce Hindusi. Niedostrzeganie Indii, Chin i pozostałych krajów Dalekiego Wschodu byłoby strategicznym błędem - przestrzegają. I są pewni, że mają rację. W końcu są specjalistami od chwytania okazji.
Hindusi - urodzeni biznesmeni
szybko reagują na zmieniające się potrzeby rynku
optymiści, zdolni do podejmowania ryzyka
nastawieni na ciężką pracę, cierpliwi
dobrze zorganizowani jako wspólnota, solidarni wobec siebie, wykorzystują kontakty rodzinne na całym świecie
lojalnie przestrzegają norm kraju, w którym prowadzą interesy
Hinduski model biznesu
preferowana forma prowadzenia działalności - spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, rejestrowana w Polsce
profil - handlowa (import towarów konsumpcyjnych)
własność jednoosobowa lub rodzinna
zatrudnienie - 5-50 osób
rentowność 2-3 proc.
Hindusi prowadzą u nas interesy niemal od początku transformacji. Pozakładali firmy, pobudowali domy, ściągnęli rodziny. Znakomita większość prowadzi przedsiębiorstwa handlowe, a jeśli coś produkuje, to raczej na Dalekim Wschodzie. Polska - jak deklarują, ich drugi dom - to głównie rynek zbytu i punkt wypadowy na Europę.
Są jednak wyjątki. Od 2000 r. Hindusi, najpierw wspólnie z Pol-Motem, a od roku samodzielnie, produkują w Mrągowie traktory. Formalnie Farmtrac Tractors Europe sp. z o.o. także nie jest inwestycją indyjską. Escorts Agri Machinery Inc. jest zarejestrowana w USA, ale jej właścicielem jest indyjska firma Escorts Ltd. Do tej pory w przedsięwzięcie zainwestowano ok. 1,5 mln dolarów. - To inwestycja długoterminowa związana z przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej - podkreśla prezes FTES Vinay Upadhyay.
Indyjskie traktory z Mrągowa jeżdżą po polach 10 krajów europejskich, w planach jest rozszerzenie rynku o kolejne 9 państw. - W 2004 r. zmontowaliśmy i sprzedaliśmy ok. 400 traktorów, osiągając zysk 1,4 mln złotych netto (przy obrotach 28,3 mln zł). W tym roku, w związku z załamaniem się rynku, przewidujemy sprzedaż ok. 300 sztuk w Polsce i nieznaczne straty - wyjaśnia Vinay Upadhyay. Jego zdaniem, są to jednak przejściowe trudności. - Polska będzie zwiększała dostawy żywności na rynki UE, co pociągnie za sobą również większe zapotrzebowanie na maszyny rolnicze - przewiduje prezes i specjalnie nie martwi się o przyszłość mrągowskiej fabryki i jej 50 pracowników.
Małe jest piękne
Indyjskie koncerny farmaceutyczne traktują Polskę jako bazę wypadową na teren Europy. Od dłuższego czasu zabiegają o zakup którejś z polskich fabryk leków. Na razie bez powodzenia. Dwie firmy - Lupin Ltd. i Torrent Pharma - próbowały także kupić udziały w jeleniogórskiej Jelfie. Na niczym spełzły dotychczasowe wysiłki koncernu Ranbaxy. - Nadal jesteśmy zainteresowani zainwestowaniem w Polsce i na ten cel jesteśmy gotowi przeznaczyć sporą sumę - miliard dolarów lub więcej - twierdzi Devendra Saini, dyrektor finansowy Ranbaxy w Polsce. Na razie jednak jego firma musi zadowolić się sprzedażą leków wyprodukowanych gdzie indziej.
Kolejną próbę podjął koncern Strides Arcolab, który od kilku miesięcy negocjuje z amerykańskim Valeantem kupno warszawskiej fabryki Solco. - Czy do transakcji dojdzie, nie wiadomo, ale rozmowy trwają - twierdzi ambasador Indii w Polsce Anil Wadhwa. Strony nie chcą się wypowiadać.
To wcale nie wielkie działające globalnie koncerny tworzą oblicze hinduskiego biznesu w Polsce. Decydujące znaczenie ma kilkadziesiąt - czy kilkaset, bo nikt ich nie policzył - średnich i małych firm handlowo-produkcyjnych skupionych w dwóch ośrodkach: warszawskim i łódzkim. „Stolicą” Hindusów w Polsce jest Raszyn, gdzie znajduje się jedyna w kraju hinduska świątynia. To największe u nas skupisko Hindusów.
Kiedy przejeżdża się przez Janki trasą z Warszawy do Krakowa, po obu stronach szosy rzucają się w oczy dziesiątki tablic reklamowych hurtowni. Większość oferuje tekstylia, ale są też artykuły AGD, zabawki, żywność i przyprawy. Należą przeważnie do hinduskich przedsiębiorców, którzy tu postanowili szukać szczęścia i na ogół je znaleźli.
Co ich przywiodło nad Wisłę? - Na przełomie lat 80. i 90. wielu Polaków wyprawiało się do Indii i Dubaju po tkaniny - opowiada Harish Lalwani, szef największej w Jankach firmy handlującej tekstyliami. - Kupowali dużo i spółka, dla której pracowałem, sporo na tym zarabiała. Po pewnym czasie uznałem, że trzeba zacząć działać na własny rachunek, i przyjechałem. Harish mieszka w Polsce od sześciu lat i zadomowił się u nas na dobre. Wybudował w Jankach okazałą siedzibę firmy, a nieco dalej kupił dom dla rodziny. Pod koniec października otworzył sklep z meblami indyjskimi. - W sumie zainwestowałem w Polsce kilka milionów dolarów, nie powiem ile dokładnie - uśmiecha się. Nie chce również mówić o wielkości zysków.
Suntex, spółka zarejestrowana w Polsce, ma dziesięć biur: pięć w Polsce, pozostałe na Białorusi i w Rosji. Stamtąd też pochodzi część odbiorców. W eleganckim, wykładanym kolorowymi marmurami salonie sprzedaży w Jankach rosyjski słychać równie często jak angielski i polski.
Harish Lalwani nie zamierza poprzestać na tkaninach i meblach. - Trzeba dywersyfikować działalność - podkreśla.
- W kolejnych latach prawdopodobnie rozszerzę ofertę o artykuły skórzane, bo ich ceny na Dalekim Wschodzie są bardzo konkurencyjne w stosunku do europejskich. - Ale moją kolejną inwestycją będzie hotel w Warszawie. Niezbyt drogi, trzy- albo czterogwiazdkowy. Wciąż jest luka na rynku - uważa biznesmen.
Hindusi zdają się lubić nieruchomości. Jeżeli to tylko możliwe, wolą kupić lub wybudować budynki, niż wynajmować pomieszczenia. Tak też postąpił Rajesh Bojwani, właściciel i szef firmy Eurobatt, oferującej baterie i drobny sprzęt AGD. W Polsce jest już prawie dziewięć lat, przedtem handlował z Polakami, mieszkając w Wiedniu. Przystąpienie Austrii do UE utrudniło jednak polskim kontrahentom kontakty i wówczas zdecydował się na przeprowadzkę.
- Polska była bardzo chłonnym rynkiem
- wspomina. - Sprzedawaliśmy nie tylko baterie, ale również wielkie ilości drobnego sprzętu kuchennego, walkmany, kalkulatory, długopisy - mówi Bojwani.
Trzy lata temu Rajesh postanowił się skoncentrować na bateriach, które firma produkuje w Szanghaju. W planach ma zajęcie kilku procent polskiego rynku. Niedawno zawarł umowę z Pocztą Polską - jego baterie będzie można kupić w każdym urzędzie, w tej sprawie rozmawia też z sieciami salonów prasowych, supermarketów i stacji benzynowych.
Nie bez powodu w nazwie spółki jest „euro”: Rajesh zamierza także podbić rynki europejskie i w tym celu zdobył wszelkie możliwe atesty. - Ale tutaj zawsze będzie główna siedziba firmy i jej zaplecze logistyczne. Jesteśmy dumni z tego, że jesteśmy polską firmą - podkreśla Rajesh Bojwani. Swoje, a w zasadzie rodzinne inwestycje w Polsce ocenia na sporo ponad milion dolarów. - Ale mam nadzieję, że to tylko początek - zastrzega.
Trzy pokolenia Bojwanich to najliczniejsza, trzynastoosobowa, hinduska rodzina w Polsce. Brat Rajesha jest współwłaścicielem spółki, siostra prowadzi restaurację w centrum Warszawy. - Autentyczna indyjska restauracja zawsze była marzeniem naszego ojca - wspomina Asha Bojwani (albo Manisha, bo po ślubie Hinduski otrzymują nowe imię).
- Otworzyliśmy ją cztery lata temu i możemy się pochwalić sporym gronem stałych klientów, w tym również znanych postaci ze świata polityki i show-biznesu - mówi. India Curry dostarcza również do biur zestawy obiadowe i prowadzi działalność cateringową. - Obsługujemy wiele ambasad, a najczęściej korzystają z naszych usług Amerykanie i Brytyjczycy - dodaje. Również bal z okazji Diwali - hinduskiego Nowego Roku, który przypada 1 listopada - obsługiwała restauracja Ashy.
Sukces India Curry zaowocował decyzją o rozszerzeniu działalności. - Otworzymy restaurację szybkiej obsługi w Złotych Tarasach - już zawarliśmy umowę. I prawdopodobnie jeszcze jedną, również w centrum Warszawy - zapowiada Asha. - Marzy mi się również klub i dyskoteka z muzyką hinduską, to z pewnością będzie popularne miejsce - dodaje.
Syn Ashy chodzi do liceum w International American School na warszawskim Ursynowie, założonego i prowadzonego, oczywiście, przez Hindusa - Ishaqa Hussainiego. - Jesteśmy jedną z najstarszych zagranicznych szkół w Polsce i jedyną, która ma pełną akredytację polskiego Ministerstwa Edukacji, czyli uprawienia do przeprowadzania egzaminów maturalnych - mówi z dumą dr Hussaini. Szkoła ma również akredytacje amerykańskich i europejskich instytucji edukacyjnych, jej świadectwo otwiera zatem drzwi do praktycznie wszystkich uczelni na świecie - podkreśla dyrektor Hussaini. W IAS uczy się dwustu kilkudziesięciu uczniów - od grup przedszkolnych począwszy, na klasach maturalnych kończąc. Budynki szkoły stały się za ciasne, dlatego szef chce wybudować nową siedzibę - w Konstancinie - i zamierza przeznaczyć na inwestycję kilka milionów dolarów. Niestety, formalności się przeciągają.
- Biurokracja to jedna z głównych przeszkód w rozwoju kontaktów gospodarczych - potwierdza ambasador Anil Wadhwa. - Do tego dochodzą jeszcze kłopoty wizowe i niestety nadal słaba znajomość angielskiego wśród urzędników - ubolewa.
W efekcie dwustronne stosunki ekonomiczne pozostają na niskim poziomie (ok. 400 mln dol. rocznego obrotu, z trzykrotną przewagą importu), a bezpośrednie inwestycje indyjskiego kapitału można policzyć na palcach jednej ręki. - W najbliższych latach to się z pewnością zmieni - ambasador nie traci optymizmu. - Na wiosnę przyjedzie na przykład do Polski grupa indyjskich filmowców, aby zbadać możliwości ulokowania tu części produkcji mówi ambasador. - Ważne, aby Polacy dostrzegli potencjał Indii i zechcieli z niego skorzystać - zauważa.
- Mówiąc półżartem, biznes najlepiej rozwija się tam, gdzie istnieją bezpośrednie połączenia lotnicze - dorzuca J.J. Singh, przewodniczący Stowarzyszenia Indyjskiego w Polsce (IAP), dyrektor i współwłaściciel biura podróży WECO Travel. - Niestety, z Warszawy do Nowego Delhi trzeba latać z przesiadkami i często brakuje miejsc. - LOT-owi nie opłaca się uruchomić połączenia, a samoloty z Kijowa latają nabite, i to wcale nie tylko Ukraińcami - dziwi się Singh (notabene były pracownik biura LOT-u w Delhi, gdzie poznał swą polską żonę).
To jest jednak przeszkoda do pokonania, jeżeli zmieni się generalne nastawienie Polski do współpracy z Azją. - Jesteście skoncentrowani na krajach zachodnich, podczas kiedy najszybszy wzrost dokonuje się właśnie w innej części świata, w Azji - twierdzi zarówno ambasador Anil Wadhwa, jak i inni mieszkający w Polsce Hindusi. Niedostrzeganie Indii, Chin i pozostałych krajów Dalekiego Wschodu byłoby strategicznym błędem - przestrzegają. I są pewni, że mają rację. W końcu są specjalistami od chwytania okazji.
Hindusi - urodzeni biznesmeni
Hinduski model biznesu