Pomniki Honeckera

Dodano:   /  Zmieniono: 
Co ósme mieszkanie w byłej NRD stoi puste.
Między nadbałtyckim Rostokiem a saksońskim Dreznem lokatorzy wielkopłytowych osiedli i starych kamienic porzucili ponad milion lokali. Gdyby je połączyć, powstałoby miasto duchów wielkości zjednoczonego Berlina. Wśród urbanistów trwa dyskusja, co robić z betonowymi pomnikami epoki Ericha Honeckera. Najczęstszy postulat brzmi: Wyburzyć!
Lokatorzy 21-piętrowego wieżowca u zbiegu ulic Frankfurter Allee 135 i Möllendorferstrasse w Berlinie-Lichtenbergu wiedzą, jaki los czeka ich budynek. Jedna trzecia mieszkań jest już pusta. Pozostali tylko kontraktowi robotnicy, którzy wyjadą po wykonaniu zleceń, i tak zwani późni przesiedleńcy. Na wizytówkach przeważają rosyj-skie nazwiska w niemieckiej pisowni. Kazachska rodzina Urbachów zajmuje kilka mieszkań na jednym piętrze: ojciec ma swoje, syn z żoną i córka mieszkają osobno. Imigranci są zadowoleni. Owszem, można zobaczyć karalucha, klatki schodowe nie są najpiękniejsze, windy pamiętają wczesnego Honeckera, a betonowe płyty przed budynkiem obrasta trawa, ale "trzeba było widzieć, jak żyliśmy wcześniej" - mówią. Zadowolone jest też miasto, które płaci mniej za czynsze przesiedleńców mieszkających w wielkopłytowych mrówkowcach. Narzekają przede wszystkim sąsiedzi, architekci i planiści, próbujący zapobiec wyludnieniu.
Na miejscu wieżowca przy Frankfurter Allee 135 ma stanąć nowoczesny kompleks biurowy. Spółka budowlana HoWoGe przedstawiła swoją wizję: centrum administracyjno-mieszkalne za 300 mln DM ma zmienić charakter okolicy i powstrzymać ucieczkę mieszkańców do innych dzielnic. Berlińscy senatorzy nie chcą wielkich wyburzeń. Najpierw zabrano się do remontów, kosmetyki elewacji i wzbogacenia infrastruktury. Szybko się jednak okazało, że na betonowych osiedlach nie ma po co budować nowych obiektów usługowych, kulturalnych czy ośrodków pomocy doraźnej, ponieważ lokatorów jest coraz mniej. Z upływem czasu zmieniają się wymagania Ossis, którym nie wystarcza enerdowski standard. W 273 tys. mieszkań z wielkiej płyty żyje ponad połowa wschodnich berlińczyków. Co piąty lokal znajduje się w dzielnicy Marzahn. W Hohenschönhausen i Lichtenbergu jest ich niemal 50 tys., a w Hellersdorfie - 45 tys. Od czasu zjednoczenia Niemiec za 9 mld DM wyremontowano w stolicy 70 proc. bloków, mimo to 10-12 proc. mieszkań stoi pustych. Za wzór stawia się Hellersdorf, gdzie wyremontowano budynki i wybudowano centrum. Ale nawet tutaj nie ma chętnych na co dziesiąty lokal.
Na remonty domów z wielkiej płyty w nowych landach wyłożono od roku 1990 aż 100 mld DM. Brudnoszare wieżowce otrzymały nowe elewacje, dobudowano wiatrołapy i balkony, zaaranżowano małą architekturę, ale i tak większość lokatorów marzy o przeprowadzce. Betonowe osiedla przekształcają się w enklawy biedoty lub pustoszeją. W celu ratowania sytuacji były minister budownictwa Reinhard Klimmt, który niedawno stracił stanowisko z powodu afery finansowej, powołał siedemnastoosobową Komisję do spraw Pustostanów. W jej skład weszli architekci, ekonomiści, planiści i socjolodzy. Eksperci doszli do wniosku, że "marskość wielkopłytowych osiedli" postępuje oraz że uniwersalnego sposobu na leczenie tej choroby nie ma. Szef komisji Heinrich Lehman-Grube uważa rozbiórki za nieuniknione.
W NRD osiedla powsta-wały zazwyczaj na peryferiach miast lub w sąsiedztwie kombinatów przemysłowych. Po likwidacji nierentownych przedsiębiorstw wiele osiedli straciło rację bytu. W miastach, aby pokryć koszty utrzymania jednego pustego lokalu, trzeba wynająć cztery. Wydatki rosną proporcjonalnie do odległości od centrów. Zagospodarowanie bloków dodatkowo utrudnia czynnik demograficzny: od 1990 r. zaludnienie wschodnich Niemiec zmalało o 7 proc.; za dwadzieścia lat ubędzie kolejny milion mieszkańców. Z powodu cięć w funduszach komunalnych w wielu nowych landach zdecydowano się na radykalne rozwiązanie: w ciągu dziesięciu lat z terenu
byłej NRD zniknie 400 tys. mieszkań z wielkiej płyty.
Na rozbiórkę podatnicy będą musieli wyłożyć aż 3 mld DM, lecz znacznie więcej pochłonęłyby modernizacje wyludnionych osiedli. Samo ich utrzymanie kosztuje miliard marek rocznie. Według wstępnej oceny, buldożery rozwiążą problem około 20 proc. opustoszałych blokowisk. Najwięcej wyburzeń będzie w Saksonii, gdzie zniknie co trzecie mieszkanie z fabryki domów. W Leinefelde (Turyngia) pod rozbiórkę przeznaczono domy przy Büchnerstrasse, ale to dopiero początek. Gazobetonowe bloki stanowią tu aż 90 proc. zabudowy. Mieszkańcy Leinefelde emigrują w poszukiwaniu pracy do zachodniej Hesji. Ich miejsce zajmują przesiedleńcy z Rosji, co jest przyczyną antagonizmów i stanowi bodziec do przeprowadzek kolejnych osób. Podobna sytuacja panuje na wielu osiedlach z NRD, powstałych wokół dawnych ośrodków przemysłowych. Eisenhüttenstadt, Hoyerswerda, Guben, Weißwasser, Wolfen, Schwedt... - przykłady można mnożyć. Rolf Schwanitz, rzecznik rządu do spraw nowych landów, spodziewa się, że sytuację zmieni dopiero rozszerzenie Unii Europejskiej. Dziennik "Berliner Zeitung" radzi wręcz, by nie spieszyć się z rozbiórką betonowych klocków, gdyż "tanie mieszkania zajmą pozbawieni perspektyw polscy robotnicy rolni" i inni imigranci zasilający niemiecki rynek pracy.
Trzeba dokładnie obejrzeć każdą markę wydaną na ratowanie osiedli z wielkiej płyty - uważa prof. Joachim Weichmann z Magdeburga, członek rządowej komisji ekspertów. Jego zdaniem, najlepszą inwestycją będzie ulokowanie pieniędzy w śródmiejską zabudowę Lipska, Drezna czy Görlitz - wyburzenie jest w wielu wypadkach jedynym ratunkiem oraz "zmyciem grzechów" złego planowania, niewłaściwej lokalizacji i gwałtu popełnionego na ludzkiej psychice.

Więcej możesz przeczytać w 49/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.