"Masa" informacji

"Masa" informacji

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zeznania świadka koronnego Jarosława S. wstrząsną światem polityki, biznesu i wymiaru sprawiedliwości. Milion dolarów gotowa jest zapłacić polska mafia za głowę Jarosława S., pseudonim Masa, świadka koronnego zeznającego przeciwko pruszkowskiemu gangowi. Na jego uciszeniu zależy nie tylko pospolitym gangsterom, ale także współpracującym z Pruszkowem politykom, skorumpowanym urzędnikom państwowym, przedstawicielom wymiaru sprawiedliwości, prokuratury i policji oraz powiązanym ze światem przestępczym biznesmenom.
 

Jarosław S. jest bowiem jednym z najlepiej poinformowanych bossów pruszkowskiego gangu, stanowi śmiertelne zagrożenie dla polskiej mafii. Dlatego jest najpilniej poszukiwanym i najlepiej pilnowanym obywatelem III RP.

Podwójny kamuflaż
Wśród znajomych Masy krążą plotki, że on sam nic sobie z tego nie robi. Twierdzi, że Pruszków nie ma już wystarczających pieniędzy, by się do niego dobrać, bo na wolności zostały praktycznie tylko "golasy". Nie czuje się też zagrożony: uważa, że "gdyby cała policja była tak zorganizowana, jak chroniąca go ekipa, w Polsce w ogóle nie byłoby gangsterów". Dowodem perfekcyjnej organizacji ochrony Jarosława S. były niedawne wydarzenia w Olsztynie. Miejscowi dziennikarze dowiedzieli się, że policja przygotowuje pułapkę na jednego z żołnierzy Pruszkowa. Zdziwili się jednak, gdy na dachu oraz wokół budynku prokuratury zobaczyli antyterrorystów. Potem wybuchły granaty dymne, a za chwilę oddział antyterrorystyczny zniknął. W rzeczywistości nie chodziło o ujęcie pospolitego gangstera, lecz o stworzenie zasłony dymnej dla przywiezionego do prokuratury na konfrontację Jarosława S. Miał on rozpoznać Piotra W., aresztowanego oficera Centralnego Biura Śledczego, i złożyć zeznania na temat jego związków z Pruszkowem.
Masę dowieziono do Olsztyna, stosując wymyślne procedury w celu sprawdzenia, czy za przewożącym go pojazdem "nie ciągnie się ogon". Dzieje się tak zaw-sze, gdy jest on dowożony na przesłuchania. O miejscu spotkania prokurator dowiaduje się już w drodze (dojazd organizuje część grupy ochraniającej Masę), nie wie natomiast ani gdzie Jarosław S. przebywa, ani jakim nazwiskiem się aktualnie posługuje. Wedle stosowanych nie tylko w Polsce procedur, świadek koronny i jego rodzina przed procesem przebywają w zakonspirowanych mieszkaniach lub domach. Najłatwiej ich ukryć w dużej aglomeracji, w bloku. Sąsiedzi nie mają pojęcia, że nowy lokator jest świadkiem koronnym, nie orientują się, że jest chroniony. Jego dzieci mogą chodzić do normalnej szkoły, żona do pracy.
To, jaką świadek koronny dysponuje swobodą, zależy od układu zawartego z prokuraturą. Od układu zależy też, z kim świadek może się kontaktować, gdzie się może poruszać. Do porozumiewania się z wybranymi osobami służą telefony komórkowe (jeden aparat do jednego kontaktu), a rozmowy są monitorowane przez ochraniającą grupę. Czasem świadkowi pozwala się nawet na poruszanie się własnym autem (nowym, nie znanym przestępcom z macierzystego gangu), ale w towarzystwie ochrony. Samochód nigdy nie parkuje przed budynkiem, w którym mieszka świadek. Człowiek taki nie żyje więc w absolutnej izolacji, dzięki czemu nie jest narażony na silne stresy, jest bardziej skłonny do współpracy.
W sprawie pruszkowskiej nie występuje zresztą tylko jeden świadek koronny. Inni potrzebni są do weryfikacji zeznań Masy. A są one naprawdę sensacyjne. Jarosław S. miał podać na przykład nazwy partii i nazwiska skarbników, którzy przychodzili do niego, Andrzeja Kolikowskiego (Pershinga) i braci Danielaków (Wańki i Malizny) po pieniądze na kampanię. Wymienia adwokatów kontaktujących świat biznesu i polityki z Pruszkowem. Mówi, ile brali za pośrednictwo. Zdradził tożsamość urzędnika kancelarii prezydenta, któremu adwokat Słowika wręczył podobno pieniądze za załatwienie ułaskawienia. Opowiada o parlamentarzystach, którym Pruszków fundował wakacje w Meksyku, Tajlandii, RPA bądź na Bahamach. O politykach, którym mafia podarowała drogie samochody, udzieliła bezzwrotnych pożyczek na zakup mieszkań i domów. O tym, kto załatwiał mu pobyty w rządowym ośrodku w Łańsku i z kim się tam spotykał. O bankach pośredniczących w praniu brudnych pieniędzy. Przedstawił listę przeszło trzydziestu legalnych firm kontrolowanych przez mafię oraz dziesiątków przejętych przez nią nieruchomości, restauracji, sklepów, lokali rozrywkowych. Jeśli te i inne zeznania się potwierdzą, czeka nas prawdziwe trzęsienie ziemi, przede wszystkim w kręgach elit polityki, biznesu i wymiaru sprawiedliwości.

Jak Masa stał się bossem Pruszkowa
39-letni Jarosław S. dorastał w Pruszkowie. W latach 70. zdobywał szlify w bandzie Barabasza, pioniera grupy pruszkowskiej. Od dzieciństwa przyjaźnił się z Wojciechem K., pseudonim Kiełbasa (kilka lat temu zginął w gangsterskich porachunkach). Obaj jako kilkunastoletni chłopcy pomagali Barabaszowi we włamaniach i kradzieżach. - Wojtek był drobny i szczupły, potrafił się przedostać do mieszkania przez wąską szczelinę lub nie domknięte okno. Potem wszystko plądrował i wynosił łupy. Masa był na to za gruby - wspomina dawny kolega Jarosława S.
W latach 80. Masa pracował jako kierowca, później był ochroniarzem kilku drobnych kombinatorów, którzy w latach 90. stali się biznesmenami - m.in. Wojciecha P., potentata w branży budowlanej. Mafia starała się potem załatwić Wojciechowi P. posadę wiceministra budownictwa. Jarosław S. już wówczas słynął nie tylko z muskularności i postury (ponad 180 cm wzrostu i 130 kg wagi), ale także z nieprawdopodobnej siły. Wygrywał nawet z Andrzejem Gołotą. - To Kiełbasa podpuszczał go do takich wyczynów. Potrafił sprowokować Masę do walki, która teoretycznie powinna się dla niego skończyć klęską. Całe życie Wojtek prowadził go za rękę. Gdzie on, tam był i Jarek. Dołączył do gangu Rympałka, bo Kiełbasa już do niego należał - dodaje bliski Jarosławowi S. pruszkowski żołnierz.
Zanim jednak Masa związał się z Markiem C. (ps. Rympałek), kontrolował pierwsze stołeczne kantory, wiele klubów i restauracji w Warszawie, ściągał haracze i przejmował transporty z kontrabandą. W latach 90. zaczął pracować dla "zarządu" Pruszkowa, czyli Pershinga, Malizny i Wańki, Ryszarda S., Jana P. (ps. Parasol), Andrzeja Z. (ps. Słowik) oraz Zygmunta R. (ps. Bolo) (nazywano ich "starymi pruszkowskimi"). Masa i towarzyszący mu Wojciech K. byli dla gangu cennym nabytkiem. Błyskawicznie pomnażali pieniądze grupy: tylko na pierwszych dwóch przejętych przez nich tirach z papierosami Pruszków zarobił około miliona dolarów. Transporty z Niemiec szły taśmowo, a większość wpadała w ręce Jarosława S. i Kiełbasy. Doprowadziło to do ruiny wielu przemytników. - Swoim tupetem Masa rozwścieczył ludzi organizujących kontrabandę z Hamburga. Na wyeliminowanie "duetu z Pruszkowa" właściciele przemycanych towarów przeznaczyli duże pieniądze. Powierzyli je Wiesławowi N. (ps. Wariat), bratu Henryka N. - zwanego Dziadem - z konkurencyjnego gangu wołomińskiego. Wtedy rozpętała się pierwsza krwawa wojna między Pruszkowem a Wołominem - opowiada jeden ze stołecznych policjantów.

Wróg zarządu
Szeregi gangu osłabiły masowe egzekucje, a także aresztowanie - pod zarzutem napadów rozbójniczych - Rympałka i jego żołnierzy. - Wtedy "starzy pruszkowscy" wezwali Masę do siebie i oddali mu teren opuszczony przez Rympałka - opowiada żołnierz gangu znający kulisy spotkania. - Wydali szczegółowe dyspozycje, jakie branże miał w ich imieniu kontrolować. Masa nie chciał się podobno zajmować narkotykami. Wszystkimi dochodami z interesów Pruszkowa musiał się dzielić ze "starymi". Obowiązywała żelazna zasada: "Czy się stoi, czy się leży - zarządowi się należy". Jarosław S. nie podporządkował się jednak do końca. Robił własne interesy, a pieniędzmi z nich nie zamierzał się dzielić. To nie spodobało się "zarządowi".
Najpierw pod domem teściów Masy w Pruszkowie wybuchła bomba (Jarosław S. zajmował z żoną i dwójką dzieci pokój w ich mieszkaniu). W 1997 r. zasadzkę na niesfornego gangstera urządzono przed hotelem Marriott w Warszawie. Masa w ostatniej chwili został ostrzeżony. Zamach miał zlecić "zarząd" Pruszkowa. Potem podobne ostrzeżenia docierały do niego jeszcze kilkakrotnie.
Masa ostatecznie wyprowadził się z Pruszkowa. W 1997 r. zamieszkał w Komorowie. Dom rodziny S. zwraca uwagę zielono-pomarańczową elewacją. - Dom urządził gustownie, bez złotych klamek, ale z wyraźnym zamiłowaniem do kosztownych drobiazgów - opowiada zaprzyjaźniona z rodziną S. sąsiadka.
- 40-metrowy salon kąpielowy, trzy ekskluzywne łazienki, jacuzzi, siedmiometrowy filar-fontanna, akwarium o pojemności 2,7 tys. l, schody z marmuru i zielone granity. To wszystko robi wrażenie. No i basen na tyłach z regulowaną szybkością przepływu wody, dzięki czemu można pływać pod prąd, pozostając w miejscu. Majątek Masy szacowano wtedy na 2-3 mln USD. Okoliczni mieszkańcy domyślali się, kim jest gospodarz kolorowego domu. - Zawsze miał wokół siebie ochroniarzy, podobno jednych z najlepszych w Polsce. Pełno tu było drogich samochodów z groźnie wyglądającymi facetami siedzącymi w środku. Ale nie dochodziło do burd. Nikt nie zakłócał spokoju. Dzieciaki zawsze grzeczne, a pani domu miała hojną rękę. Wpłacała na poczcie spore sumy dla powodzian, zasilała konta dzieci oczekujących na przeszczep szpiku kostnego lub nerek - twierdzi mężczyzna z pobliskiego szeregowca. Miejscowi piwosze pamiętają, że szeroki gest miał także Jarosław S. Sponsorował festyny dla dzieci, a kilku bezrobotnym kupił rowery górskie, żeby "chłopaki nie musiały wciąż po browar biegać".
Od kilku miesięcy w kolorowym domu nikt nie mieszka, chociaż każdej nocy wokół posesji palą się lampy, a rezydencja jest pod czujnym okiem ochrony. Wszyscy mieszkańcy Komorowa wiedzą, co się stało. - Facet z mafią walczy. Ukrywa się teraz, żeby go nie zabili za współpracę z policją. Jak się jeden z sąsiadów o tym dowiedział, to od razu sprzedał swój segment. Tłumaczył, że woli oddać mieszkanie po okazyjnej cenie, niż wylecieć w powietrze przez jakąś mafijną bombę - usłyszeliśmy od innego sąsiada Masy.

Ścigany i skruszony
Jarosława S. aresztowano w grudniu 1999 r., krótko po śmierci Pershinga. Postawiono mu zarzut wymuszenia rozbójniczego. Masa spodziewał się, że policja po niego przyjdzie. Nabrał podejrzeń po niespodziewanej wizycie w jego domu wspomnianego już Piotra W., oficera Centralnego Biura Śledczego, któremu od dłuższego czasu przekazywał informacje o przestępstwach popełnianych przez "zarząd" Pruszkowa. Policjant wyraźnie dawał mu do zrozumienia, że "coś się na niego szykuje". Jarosław S. wyjechał do Korbielowa. To tam po kilku dniach dopadli go antyterroryści.
- Niewykluczone, że policja uratowała mu życie, bo po wyeliminowaniu Pershinga na celowniku mafii miał się znaleźć właśnie on. Zabójcy mieliby co prawda znacznie trudniejsze zadanie niż w wypadku Pershinga, który poruszał się bez ochrony, ale pewnie i Masa w końcu dostałby kulę - mówi prawnik wprowadzony w interesy pruszkowskiej grupy. "Zarząd" Pruszkowa zakładał także inny wariant pozbycia się Jarosława S. "Kupowano" świadków, którzy mieli zeznawać przeciwko niemu. Poszedłby na lata za kratki za nie swoje grzechy. Rozpowszechniano informacje, że to Masa przed kilkoma laty zastrzelił swojego przyjaciela Wojciecha K. ps. Kiełbasa. Zorientowani wiedzieli, że to bzdura, bo strzelał Rympałek, namówiony do tego przez braci Danielaków.
Notowania Jarosława S. w mafii pogarszały przecieki docierające do "zarządu", że to właśnie on powiedział policji, kto i na czyje polecenie strzelał do Pershinga. Zdemaskować miał także zabójców z restauracji Gamma oraz sprawców strzelaniny przy Makro Cash & Carry.
- Masa sprawiał wrażenie, że nie dostrzega zagrożenia. Przez sześć miesięcy siedział w areszcie, ale prokuratura właściwie nic na niego nie miała. Mecenas z Krakowa zapewniał, że Jarek lada moment będzie w Komorowie. Kaucja w wysokości 100 tys. zł została wpłacona. W czerwcu czekaliśmy na sygnał, żeby pojechać po niego do zakładu w Wadowicach. Ale termin wyjścia wciąż się przesuwał. Jak grom z jasnego nieba spadła na nas wiadomość, że z Wadowic do Komorowa przywiozła go policja. Prasa podała, że ułożył się z prokuraturą i będzie koronnym - wspomina ochroniarz Jarosława S.
Masa spędził w Komorowie tylko cztery dni. Potem zniknął, a wraz z nim jego rodzina. - Prawnik powiedział nam, że objęto ich programem ochrony świadków - wyjaśnia krewny Jarosława S. - Jarek przekazał nam wiadomość, że jego byli koledzy grozili dzieciom, że "wkrótce będą leżeć obok ojca". Nachodzili i zastraszali jego żonę, okradli go z pieniędzy, oszukali w interesach. A tego nie mógł tolerować. Dlatego zgodził się zostać koronnym. Na tym kontakty z nim się urwały - dodaje. Od tego momentu Masa został objęty programem ochrony świadka koronnego. Stał się najważniejszym i najcenniejszym źródłem wiedzy o mafii, a wkrótce może się stać jej grabarzem. Pod warunkiem że mafia nie ma dostępu do służb, które chronią Jarosława S. Pod warunkiem że nic mu się nie stanie i będzie mógł złożyć zeznania przed sądem.
- Prawdziwe niebezpieczeństwo nie grozi mu ze strony byłych kompanów, lecz ludzi ze świecznika, którzy mogą najwięcej stracić. Cała nadzieja w tym, że procedury ochrony okażą się odporne na ich pieniądze i wpływy - mówi oficer Centralnego Biura Śledczego.

Więcej możesz przeczytać w 11/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.