Minister, musiał przez trzy lata żyć w aurze podejrzanego

Minister, musiał przez trzy lata żyć w aurze podejrzanego

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jacek Socha
Jacek Socha Źródło: Wikipedia / Autor: Andrzej Barabasz
W przekonaniu prokuratury, każda prywatyzacja to jeden wielki przekręt. Jeśli oskarżonego stać na prywatnych biegłych musi, się zmierzyć z organami ścigania.

Minister Skarbu Jacek Socha został oskarżony o to, że w 2003 roku, jako minister Skarbu Państwa podjął decyzję o sprzedaży akcji spółki Elektrociepłowni (ZEC) w Łodzi. Doświadczony w sporządzaniu tego rodzaju analiz Polish Instytute of Management (PIM) wartość firmy oszacował na kwotę 1.175.685.800. zł. Przetarg wygrała spółka Dalkia Polska, która zaproponowała za 85 procent akcji ZEC 900.022.000 zł. W umowie nabywca zobowiązał się do zainwestowania w przedsiębiorstwo w ciągu 4 lat co najmniej 272.105. 000 złotych. Był sierpień roku 2005.

2008 roku, po kontroli NIK, prokuratura zawiadomiła CBA o popełnieniu przez byłego ministra Sochę przestępstwa na szkodę interesu publicznego. Konkretnie miało to polegać na niezaktualizowaniu oszacowania wartości spółki ZEC i odstąpieniu od pierwotnego warunku planów inwestycyjnych dla Zakładów.

Podstawą aktu oskarżenia była opinia biegłego Romana M., który stwierdził, że w 2005 roku akcje ZEC-u sprzedano po zaniżonej cenie, ze szkodą dla Skarbu Państwa. Biegły ocenił te straty na 482 mln zł. Natomiast wydłużenie Dalkii terminu wykonania pewnych inwestycji zagwarantowanych w umowie naraziło Skarb Państwa na stratę prawie 904 mln złotych.

Na etapie śledztwa Jacek Socha i jego obrońca mec. Magdalena Bentkowska postarali się kontrować opinie biegłego M. Przedstawili w prokuraturze prywatne ekspertyzy uznanych rzeczoznawców. Prof. Grzegorz Domański, specjalizujący się w prawie handlowym oraz prywatyzacji stwierdził, że minister Skarbu dochował należytej staranności, dwukrotnie uzyskując potwierdzenie wcześniejszej rekomendacji cenowej. Ustawa prywatyzacyjna nie zawiera zakazu zbywania akcji Skarbu Państwa poniżej ceny, wynikającej z oszacowania wartości przedsiębiorstwa, gdy wynika ona z aktualnej sytuacji rynkowej.

Oskarżony przedstawił też w prokuraturze kolejną prywatną opinię - Pawła Cygańskiego członka Amerykańskiego Stowarzyszenia Biegłych ds. wycen w Polsce. - Szacowanie wartości ZEC przez Romana M. jest błędne, niewiarygodne i nierzetelne - orzekł w swej pracy ten specjalista z 15-letnim doświadczeniem w transakcjach fuzji i przejęć przedsiębiorstw. - Biegły M. nie odróżnia prywatyzacji kapitałowej, gdzie zbywa się akcje, od zbywania majątku spółki. Sprzedaż akcji ZEC po cenie określonej w umowie z sierpnia 2005 roku była w istocie ratunkiem dla tego przedsiębiorstwa.

Mec. Bentkowska wykazała, że wiedza powołanego przez prokuraturę biegłego M. nie została potwierdzona żadnymi certyfikatami. Dlaczego zatem ta opinia stała się podstawą aktu oskarżenia? Mirosław Długosz widział tylko jedno wytłumaczenie: kryło się ono w przekonaniu prokuratury, że każda prywatyzacja to jeden wielki przekręt. Dosłownie tak się wyraził przesłuchujący go funkcjonariusz CBA.

Opinie, uzyskane przez obrońcę podejrzanego, a także jednoznaczne w swej wymowie zeznania wszystkich 25 świadków przesłuchiwanych w toku postępowania przygotowawczego sprawiły, że w połowie 2011 roku Prokuratura Okręgowa w Warszawie umorzyła śledztwo. Skończyło się więc dobrze, ale były minister, musiał przez trzy lata żyć w aurze podejrzanego.

Nie wiadomo, jak potoczyłyby się losy Jacka Sochy, gdyby nie poszukał dobrego adwokata i nie stać go było na honoraria za ekspertyzy prywatnych biegłych z najwyższej półki. Jego przypadek jest bowiem typowy dla zilustrowania, że prokuratura w sprawach gospodarczych stosuje czasem praktykę przeczącą zasadom postępowania przygotowawczego.

Polega to na odwróceniu logiki w kolejności działania: najpierw przedstawia się zarzuty, a następnie weryfikuje przy pomocy biegłych, czy doszło do naruszeniem przepisów prawa, bądź zasad obrotu gospodarczego. Rozum podpowiada, że porządek czynności winien być odwrotny. Bo w przeciwnym wypadku może dojść do rejterady publicznego oskarżyciela z sali rozpraw.

Wycofania przez prokuraturę aktu oskarżenia doczekał się też Niestety, Wiosną 2001 roku Grzegorz Wieczerzak były prezes PZU Życie został zatrzymany pod zarzutem sprzeniewierzenia w związku z pełnioną funkcją ponad 170 milionów złotych. Miał wyprowadzić pieniądze z firmy pożyczając je trzem innym. Zasada: Zamknąć w areszcie i liczyć na to, że paragraf się znajdzie, w tym przypadku nie zadziałała. Po trzech latach aresztu Wieczerzak wyszedł na wolność, gdyż biegli, na których opiniach opierał się akt oskarżenia, nie byli w stanie dowieść przed sądem swoich racji. Prokuratura Apelacyjna jednak nie ustąpiła. Sprawa wróciła na wokandę.

W czasie procesu biegła rewident, która szacowała straty PZU Życie na podstawie pożyczek udzielonych przez oskarżonego prezesa przyznała się, że dane do swej opinii zebrała ze stron internetowych jednej z gazet. Ale pomieszały się jej liczby, na skutek czego zawyżyła korzyści firm o 14,4 mln zł. Kolejna biegła pomyliła zyski z bonów skarbowych z lokatami bankowymi. Po długich i mozolnych obliczeniach w czasie rozprawy (sędzia pożyczył biegłej kalkulator) straty PZU Życie stopniały o kolejne 20 mln zł...

Linia obrony byłego prezesa PZU Życie od początku postawienia mu zarzutów była niezmienna. Wieczerzak twierdził, iż owe rzekomo niekorzystne pożyczki to pretekst; został ofiarą działań, wymierzonych w niego przez rządzącą ekipę AWS, która chciała oddać PZU Życie portugalskiemu konsorcjum Eureko. On się temu sprzeciwiał. W jego działaniach jako prezesa firmy od ubezpieczeń nie było żadnej prywaty; jedynie można mówić o ryzyku menedżerskim.

Po dziesięciu latach mocowania się z organami śledczymi były prezes PZU Życie został uwolniony od prokuratorskiego zarzutu.

W drugiej połowie maja 2014 roku Wieczerzak znów zasiadł na sądowej ławie, ale już jako poszkodowany. Domagał się od państwa 28 milionów złotych odszkodowania. Sprawa się toczy.

Więcej szczęścia, bo nie trafił do tzw. aresztu wydobywczego, miał były minister Skarbu Państwa Wiesław Kaczmarek,oskarżony w 2007 roku o działanie w zorganizowanej grupie przestępczej. Konkretnie, prokuratura zarzuciła temu członkowi rządu spowodowanie 47 mln zł straty na warszawskich Torach Wyścigów Konnych w następstwie sprzedaży prywatnemu inwestorowi 140 ha gruntu w tym punkcie Warszawy. Podstawą aktu oskarżenia były przede wszystkim sporządzone za ok. 200 tys. zł opinie biegłego sądowego. Toczący się trzy lat proces (40 rozpraw) zakończył się w 2011 roku wycofaniem aktu oskarżenia. Prokurator musiał przyznać, że były minister, a także jego urzędnicy nie działali na szkodę interesu publicznego, lecz podejmowali decyzje, które miały służyć restrukturyzacji „Wyścigów” w sytuacji klinczu prawnego, jak to sformułował sędzia.

Cztery lata nerwów i upokorzeń, to niewiele w porównaniu z sytuacją Władysława Jamrożego, który został uniewinniony po 10 latach. Były kolejny prezes PZU SA miał proces o narażenie PZU SA na prawie 11 mln zł strat przy kupowaniu działek, na których planowano postawić tzw. centra likwidacji szkód. Nieruchomości kupowała spółka-córka centrali, PZU Dewelopment. Według prokuratury zbyt drogo.

Podczas procesu porównano wyceny biegłych pracujących dla prokuratury, a potem innych, powołanych przez sąd. Różnice okazały się drastyczne. Sąd za wiarygodne przyjął wyliczenia ekspertów, z którymi zgadzała się obrona. Na koniec prokurator sam złożył wniosek o uniewinnienie oskarżonego.