Przez świat przetoczyło się polityczne trzęsienie ziemi. To zdjęcie tego dowodzi

Przez świat przetoczyło się polityczne trzęsienie ziemi. To zdjęcie tego dowodzi

Dodano:   /  Zmieniono: 
David Cameron, Barack Obama, Angela Merkel, Francois Hollande i Matteo Renzi
David Cameron, Barack Obama, Angela Merkel, Francois Hollande i Matteo Renzi Źródło: Pete Souza / Official White House Photo
Jedno ze zdjęć wykonanych w kwietniu podczas szczytu G5 w Hanowerze z pewnością przejdzie do historii. Pokazuje bowiem, jak wielkie zmiany w ostatnim czasie zaszły w światowej polityce.

David Cameron, Barack Obama, Angela Merkel, Francois Hollande i Matteo Renzi wiosną zostali sfotografowani podczas dyskusji na tarasie. Brytyjczycy wciąż wahali się wówczas, czy pozostać w UE, a sondaże wciąż dawały Cameronowi duże szanse na zwycięstwo forsowanej przez niego opcji "In". Matteo Renzi zapewne również nie miał jeszcze podstaw, by sądzić, że zbierają się nad nim czarne chmury. Barack Obama wprawdzie zdawał sobie sprawę, że jego kariera w Białym Domu dobiega końca, jednak nie spodziewał się, że po nim władzę przejmie ekscentryczny bogacz Donald Trump, a nie namaszczona przez Demokratów Hillary Clinton. Francois Hollande musiał mieć świadomość niewielkiego poparcia, jakim darzyli go Francuzi, jednak nie sądził pewnie, że skłoni go ono do bezprecedensowej rezygnacji z reelekcji. Trzy miesiące po spotkaniu G5 jego krajem wstrząsnął kolejny brutalny zamach terrorystyczny, a zdarzenia z Nicei pokazały, że wypowiedziana przez prezydenta wojna z terroryzmem nie przekłada się na skuteczność służb. Angela Merkel, obarczona ciężarem forsowanej przez siebie otwartej polityki unijnej wobec uchodźców nie mogła podejrzewać, że za kilka miesięcy w związku ze zwycięstwem Trumpa wielu zobaczy w niej przeciwwagę dla populistycznej polityki i "obrończynię" Zachodu. To ona jako jedyna wciąż ma szansę na utrzymanie władzy.

Polityczne tsunami

Po kilku miesiącach sytuacja uwiecznionych na fotografii polityków uległa drastycznej zmianie. Zaangażowanie premierów Włoch i Wielkiej Brytanii w referenda w ich krajach nie tylko przerwało ich polityczne kariery, ale też poważnie wpłynęło na losy Starego Kontynentu. Okazało się, że zarówno mieszkańcy Wysp, jak i Włosi, zagłosowali bowiem wbrew forsowanym przez premierów opcjom. I tak 23 czerwca Brytyjczycy postanowili, że lepiej im będzie bez Unii Europejskiej, niż w obrębie jej struktur. Dzień później do dymisji podał się David Cameron. Premier, który zarządził ryzykowne referendum nie tylko poniósł osobistą porażkę, ale też zachwiał posadami UE.

Czytaj też:
Były premier boso i na murku. "W jednej chwili jesteś premierem, w następnej jesz frytki"

Na referendum poległ także Matteo Renzi. Okazało się, że znacznej większości Włochów nie przypadły do gustu proponowane przez niego zmiany konstytucyjne. Jeszcze przed głosowaniem premier zapowiadał, że w razie braku poparcia dla jego reform, zrzeknie się urzędu. Tak też zrobił, jednak prezydent zwrócił się do niego z prośbą, by ze swoją rezygnacją poczekał do czasu uchwalenia budżetu. Tym niemniej koniec kariery Renziego jako premiera wydaje się przesądzony, a na jego porażce zyskał populistyczny Ruch Pięciu Gwiazd.

Czytaj też:
Prezydent Włoch prosi Renziego o wstrzymanie dymisji

Gorzką pigułkę porażki przełknąć musiał także Barack Obama. W kwietniu wszystkie sondaże wskazywały, że jego fotel w Białym Domu obejmie wskazywana przez niego na następczynię Hillary Clinton. Niespodziewanie dla wielu okazało się jednak, że dla przedstawicielki amerykańskiego establishmentu szklany sufit okazał się nie do przebicia, a poparcie większości elektorów zdobył Donald Trump, któremu z ideami Demokratów nie jest po drodze.

Francois Hollande mimo słabnącego poparcia wśród Francuzów, szykowany był jako naturalny kandydat socjalistów w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. Obwiniany przez wielu za niezbyt skuteczną walkę z terroryzmem we wstrząsanym kolejnymi krwawymi zamachami kraju, Hollande postanowił jednak zrezygnować, nim na dobre rozpoczęła się walka o schedę po nim. To z kolei wywołało kolejne gwałtowne zmiany. 5 grudnia stanowiska premiera zrzekł się Manuel Valls, który zamiast Hollande'a stanie do walki o prezydenturę m.in. z coraz mocniejszym Francoisem Fillonem.

W niełatwej sytuacji znajduje się także Angela Merkel. Forsowana przez nią polityka migracyjna cieszy się coraz mniejszym poparciem, zaś w jej ojczyźnie coraz większym poparciem cieszy się jawnie antymuzułmańska i antyimigrancka AfD. Mimo tego kanclerz Niemiec zapowiedziała, że będzie ubiegać się o reelekcję na czwartą już kadencję. Studzi jednak zapał tych, którzy widzą w niej "przywódczynię wolnego świata". Trudności na arenie europejskiej oraz krajowej każą jej nazywać podobne insynuacje "absurdem". – Żaden człowiek, żaden człowiek jako jednostka, nawet przy maksymalnym poziomie doświadczenia, nie może odwrócić biegu spraw w Niemczech, w Europie, na świecie – przyznała ostatnio kanclerz.

Czytaj też:
„Zbawczyni”, „przywódczyni”, „obrończyni”? Merkel: To absurd

Źródło: WPROST.pl