Rezydent "Pruszkowa"

Rezydent "Pruszkowa"

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jak Aleksander Gawronik współtworzył polską mafię

Chciał być bossem, choć przewidziano dla niego tylko rolę dyzmy, czyli człowieka, któremu pozwala się robić karierę, ale cały czas się nim steruje. - Szefem Aleksander Gawronik nie został, choć musiało mu się wydawać, że jest już tego bliski, szczególnie w latach 1990-1992. Na przełomie lat 80. i 90. był jednak tylko dyzmą: to nie on wymyślał kolejne przedsięwzięcia gospodarcze - był jedynie wykonawcą pomysłów wysokich oficerów SB, którzy zorientowali się, że ich rządy się kończą, ale mają jeszcze dość władzy i wiedzy, żeby stworzyć sobie gospodarcze zaplecze - tłumaczy wysoki funkcjonariusz Urzędu Ochrony Państwa, który ciemne interesy Gawronika rozpracowywał przez ostatnie pięć lat. Gawronik uwierzył, że może być szefem, bo miał za sobą krótki okres służby w wydziale śledczym poznańskiej służby bezpieczeństwa. Na początku lat 90. był dla policjantów "nieosiągalny", bo chroniły go służby specjalne.

Biznesmen z nadania SB, czyli kariera sterowana
W karierze Gawronika na przełomie lat 80. i 90. nic nie było przypadkowe. O zmianach w prawie dewizowym, umo-żliwiających założenie pierwszej w Polsce sieci kantorów, wiedział dlatego, że mu o tym powiedziano. I nie po to, by się sam wzbogacił, ale żeby skorzystała na tym "firma", czyli wysocy oficerowie Służby Bezpieczeństwa. - Dla SB handel walutą to nie była żadna nowość. Większość cinkciarzy była przecież jej informatorami i tajnymi współpracownikami. Po co mieli wstawiać agentów do tego interesu, skoro miał już być legalny i mogli go od początku kontrolować jako założyciele sieci kantorów? - pyta retorycznie oficer poznańskiej delegatury UOP.
Zanim jednak interes ruszył, Gawronikowi przygotowano "legendę", by przestał się kojarzyć z SB: oddał legitymację partyjną, zajął się drobnym handlem, skupował marki, nabywał za nie w Niemczech towar, sprzedawał, znowu kupował marki. Gdy "legenda" zaczęła funkcjonować, został zaproszony do siedziby SB przy Rakowieckiej w Warszawie. Był rok 1989. Później wszystko potoczyło się według planu: w gabinecie Urzędu Rady Ministrów spotkał się z Ireneuszem Sekułą, wicepremierem w rządzie Mieczysława Rakowskiego. SB poinformowała Sekułę o swoich planach wobec Gawronika. Miał założyć pierwszą sieć kantorów, zdominować rynek i ułatwić służbom specjalnym kontrolę tego typu operacji. Na następnym spotkaniu, tym razem w rządowym hotelu Parkowa, z Gawronikiem oprócz Sekuły rozmawiali późniejszy minister finansów Jerzy Napiórkowski, prezes NBP Marian Pakuła oraz jeden z zastępców szefa SB. Równo o północy 16 marca 1989 r. na zachodniej granicy zaczęły działać kantory. W 1990 r. punkty wymiany walut założone przez Gawronika miały bilion starych złotych obrotu. Tylko drobna część zysków trafiła do kieszeni Gawronika. Pieniędzmi musiał się on bowiem podzielić ze swoimi mocodawcami z SB.

Nowy etap, czyli powrót do starych znajomości
Pod koniec 1991 r. Gawronik postanowił się usamodzielnić. Poprosił o wyrejestrowanie go jako współpracownika służb specjalnych (teraz już Urzędu Ochrony Państwa). Oficjalnie tak się stało, lecz od tego momentu jego interesy - bez parasola ochronnego służb - szły coraz gorzej. Po pomoc zwrócił się do Sekuły oraz byłych oficerów SB (negatywnie zweryfikowanych w 1990 r.), z którymi przygotowywał plan otwarcia kantorów. Działali oni już jednak w zupełnie innym świecie - kierowali polskim podziemiem, które miało już charakter mafii. Dzięki ich rekomendacji poznał Bogusława Bagsika, szefa Art-B. Po ucieczce Bagsika i Gąsiorowskiego za granicę Gawronik został tymczasowym prezesem spółki. Jego krótkie urzędowanie w Art-B skończyło się oskarżeniem o przywłaszczenie dzieł sztuki będących własnością Art-B, wartych 760 tys. zł. Gawronika aresztowano. Wyszedł za kaucją (300 tys. zł), którą wpłacił poznański biznesmen Krzysztof Niezgoda. Zamiast zwrotu kaucji coraz gorzej radzący sobie w biznesie Gawronik przepisał na Niezgodę sieć kantorów.

Z dyzmy na prezesa zarządu "Pruszkowa"
Toczące się postępowanie prokuratorskie, plajta kolejnych przedsięwzięć oraz byli wysocy oficerowie SB skłoniły Gawronika do rozpoczęcia kariery politycznej. W 1993 r. został senatorem i dzięki immunitetowi nie stanął przed sądem za zagarnięcie mienia Art-B. Na początku 1994 r. byli esbeccy patroni poznali Gawronika z bossami gangu pruszkowskiego, swoimi bliskimi współpracownikami - Andrzejem Kolikowskim (pseudonim Pershing), Leszkiem Danielakiem (pseudonim Wańka), Andrzejem Zielińskim (pseudonim Słowik) i Jarosławem Sokołowskim (pseudonim Masa). Od tego momentu Gawronik stał się rezydentem "Pruszkowa".
Gawronik uznał, że senatorowi nie przystoi bycie tylko dyzmą. Według Masy, zaproponował członkom zarządu "Pruszkowa", że zostanie ich prezesem. Oferta nie została przyjęta, ale Gawronik był skazany na współpracę z "Pruszkowem", gdyż jego byli partnerzy biznesowi z Poznania nie chcieli mu już powierzać pieniędzy na kolejne "genialne" interesy. Jedynym inwestorem został gang, lecz Pershing i Wańka chcieli mieć wpływ na te przedsięwzięcia. Chcieli również korzystać z tego, że Gawronik był senatorem. Pershing poznał też wtedy Gawronika - w obecności byłego generała SB - z kilkoma parlamentarzystami, z którymi również prowadził interesy (wedle zeznań Masy, było to czterech posłów i jeden senator).

Podwójna gra
Nie dziwi więc, że to Pershing był głównym inwestorem w kolejnym przedsięwzięciu Gawronika (tym razem już byłego senatora), czyli sieci firm zajmujących się zwrotem na granicy podatku VAT cudzoziemcom. Na uruchomienie interesu Pershing wyłożył 200 tys. marek, Masa i Słowik przekazali zaś po 100 tys. marek. Kiedy w grudniu 1999 r. w Zakopanem zamordowano Pershinga, szefowie "Pruszkowa", Słowik i Zygmunt Raźniak (pseudonim Bolo), zażądali od Gawronika zwrotu pieniędzy, grożąc mu przestrzeleniem kolan. Wkrótce mercedes Raźniaka wyleciał w powietrze. Gawronik był jednak skazany na porozumienie z nowymi szefami gangu. Do ugody doszło latem zeszłego roku - Gawronik obiecał oddać pieniądze i dopuścić bossów "Pruszkowa" do swoich nowych przedsięwzięć, głównie handlu alkoholem.
Cały czas bał się jednak, że "Pruszków" może chcieć go zlikwidować. Dlatego sam zwrócił się do Urzędu Ochrony Państwa z propozycją współpracy. Nie podał jednak żadnych istotnych informacji. Wręcz przeciwnie, próbował wprowadzać w błąd pracowników UOP. Oferta nie została więc przyjęta. Podobną propozycję złożył potem funkcjonariuszom Centralnego Biura Śledczego. Tym razem umowę zawarto. W biurze Gawronika zamontowano kamerę i podsłuch, nagrywane też były jego rozmowy. Wkrótce okazało się, że były senator zgodził się na współpracę tylko po, by odwieść "Pruszków" od zemsty za nie spłacone zobowiązania, i cały czas prowadził podwójną grę. Więcej nawet, przekazywał gangsterom informacje zasłyszane od współpracujących z nim funkcjonariuszy i wspierał finansowo ukrywającego się za granicą Zielińskiego. Wedle zeznań Masy, Gawronik miał też pomóc w ucieczce z więzienia Ryszardowi Niemczykowi, jednemu z zabójców Pershinga.

(Nie)dyskrecjonalna współpraca
Po zatrzymaniu Gawronika Marek Biernacki, minister spraw wewnętrznych i administracji, zapowiedział dalsze aresztowania tzw. białych kołnierzyków, czyli prawdziwych przywódców polskiej mafii, wywodzących się ze świata służb specjalnych, polityki i biznesu. - Dotychczas nie było dostatecznych, procesowych dowodów współpracy polityków, biznesmenów i gangsterów. Świadczy to o tym, że jest ona dyskrecjonalna. Obecnie, dzięki instytucji świadka koronnego, może być udowodniona - uważa Stanisław Iwanicki, przewodniczący sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka.

Więcej możesz przeczytać w 20/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.