Na zdrowie!

Tym razem to nie toast, tylko kilka sposobów, jak usprawnić i pozyskać środki na publiczną opiekę zdrowotną. Sposoby jakie autor doświadczył sam lub w najbliższym, rodzinnym otoczeniu. Jest to głos laika. Głodówka lekarzy rezydentów wywołała dyskusję polityków i ekspertów. Ty niemniej wiem swoje, bo spotkały mnie historie wręcz zadziwiające.

Jeden z warszawskich szpitali o dobrej reputacji. Zgłaszam się ze skierowaniem ojca na operację urologiczną wystawianą przez inny również państwowy szpital. Po dłuższym oczekiwaniu do rejestracji, starsza pani przeglądając dokumenty stwierdza słusznie, że to nie ja jestem pacjentem, gdyż nie wyglądam na 86 lat. Wyjaśniam, że mój ojciec przeszedł niedawno zawał i nie może wychodzi z domu. Po dłuższej dyskusji, że nie chce zostawić oryginału skierowania tylko kopię i domagam się potwierdzenia otrzymania, sprawa wydaje się załatwiona.

Faktycznie, już po kilku tygodniach przychodzi zaproszenie do szpitala. Odwiedzam ojca codziennie. Zachwycony cateringiem, czyli posiłkami w styropianowych tackach dostarczanych przez zewnętrzną firmą. Ojciec pewnie za te posiłki mógłby zapłacić, często stołował się w restauracjach. Dobrze zarobkował, mimo wieku był czynnym adwokatem. Ale nikt tego nie oczekiwał. Drugiego dnia pobytu podpytuję, co mówił lekarz, kiedy operacja? Nic nie mówił lekarz – słyszę ale jedzenie naprawdę dobre, nie to w tamtym szpitalu co leżałem na zawał serca.

Trzeciego dnia kolejna dobra informacja, tym razem już związania z medycyną. – Operacji nie może być bo lekarz powiedział, że niedawno miałem zawał więc skoro sprawa nie jest pilna, to trzeba odczekać – referuje ojciec i mówi: – Jutro wracam do domu, załatw prywatną karetkę, bo tu odmówili.

W skierowaniu z dołączoną dokumentacją medyczną, było o zawale serca. Po prostu przez kilka tygodni nikt na to nie spojrzał i wysłał zaproszenie do szpitala, później trzy dni też lekarz nie spojrzał. Fajnie, że był dobry catering ale ile cała ta zabawa kosztowała budżet państwa? I kto nie został przyjęty do szpitala z uwagi na brak miejsc. Może nie dożył…..

Inny warszawski szpital. Lekarka na korytarzu wręcza mi prywatną wizytówkę sugerując wyraźnie; mama po opuszczeniu szpitala powinna być pod moją opieką w prywatnym gabinecie. Propozycję przyjmuję, jako wzajemnie korzystną. Kilka wizyt i panie się zaprzyjaźniły, gdyż obie były miłośnikami... kotów. Życzliwa pani doktor wyjaśnia: po co te ciągłe wizyty. Panie Jurku, niech mama robi co miesiąc badania krwi a pan na maila mi prześlę. Telefonicznie powiem, jak dawkować leki. Recepty odbierze pan w recepcji. I zawsze jestem pod telefonem. No właśnie, czy prostych, rutynowych spraw nie można załatwiać mailem i telefonem.

Od prawie 40 lat nie miałem kontaktu z państwową służbą zdrowia w sprawie swoich dolegliwości, mimo odprowadzania składki zdrowotnej. Brak zaufania. Nie jestem okazem zdrowia ale pozyskuje sympatię prywatnych lekarzy. Fizjoterapeuta od tenisistów: Jurek prześlij mi te USG łokcia na maila, to powiem co robić, może okłady z lodu wystarczą. Internista w renomowanej klinice: panie Jerzy, przecież sam może pan zmierzyć ciśnienie, receptę zostawię na recepcji. Jakie może to wszystko być proste….

Konkluzja z pojedynczych ale na pewno powszechnych przypadków.

1. Telemedycyna, i nie chodzi o skomplikowane systemy przekazywania danych z urządzeń zamontowanych na/w pacjencie, do placówki medycznej, tylko zwykły mail, skan, telefon. Prosta redukcja kosztów.

2. Catering. Pacjent przebywający w szpitalu niech chociaż częściowo płaci za pożywienie i ma coś do wyboru. Przecież, gdyby w nim nie był, za żywność by płacił.

3. Joanna Mucha z PO popadła we własnej partii w niełaskę, gdy w wywiadzie powiedziała, iż starsi ludzi często niepotrzebnie chodzą do lekarza (hipochondria, sposób na kontakt z kimś, dla samotnych itp.). Pani poseł powiedziała niepopularną prawdę. W Czechach, symboliczna opłata w przeliczeniu ok 5 złotych i 10 złotych za wystawienie recepty, spowodowała znaczący spadek zbędnych „darmowych” wizyt.

4. Kontrowersyjne. Zablokowanie w Internecie porad i forów medycznych. Znajomy lekarz opowiedział mi, że kiedyś pacjent darzył go zaufaniem. Teraz, przychodzi po nocy spędzonej w sieci, sam stawia diagnozę i domaga się konkretnej terapii używając zapisanych na kartce także łacińskich terminów. Dyskutuje, poucza, odsyła do jakiś tekstów…

Tyle ze strony laika, nie mającego pojęcia o ekonomice służby zdrowia. Ale mającego własne obserwacje, które poparł faktami. A więc, wypijmy – na zdrowie. Na polityków nie ma co liczyć. Zwłaszcza tych od zdrowia.

Ostatnie wpisy