35 lat tygodnika „Wprost”. Jak wyglądały początki?

35 lat tygodnika „Wprost”. Jak wyglądały początki?

WPROST logo
5 grudnia to dla redakcji „Wprost” data wyjątkowa. W tym roku szczególnie, z racji na okrągłe, 35 urodziny tygodnika. Z tej okazji przypominamy, jak wyglądały początki najbardziej opiniotwórczego tygodnika w Polsce.
„Nie chcemy składać deklaracji bez pokrycia. Naszą postawę, nasze dążenia i ambicje będzie dokumentował każdy kolejny numer pisma. Jedno możemy obiecać naszym Czytelnikom: może to nam się czasem nie udawać, ale zawsze będziemy się starać pisać wprost” – napisała redakcja w pierwszym numerze nowego tygodnika, który ukazał się 5 grudnia 1982 r.

Od początku czytelnicy nie kryli emocji. „Wprost” nie przypominał żadnych znanych w Polsce pism. Wyróżniał się zarówno formatem (wzorowanym na amerykańskim tygodniku „Time”), jak i treścią (podejmowane bezkompromisowo lokalne sprawy były równie ważne jak krajowe).

Czytelnicy byli zachwyceni – że w końcu ktoś pisze konkretnie, że bez lania wody, „że może ten artykuł coś zmieni”. Od początku „Wprost” miał odwagę, by poruszać tematy trudne. Pisał o AIDS, sektach religijnych, problemach na prowincji, a także pokazywał prywatne, również polonijne przedsiębiorstwa w pozytywnym świetle, co w połowie lat 80. nie było takie oczywiste. Odwoływał się przy tym do słynnej wielkopolskiej przedsiębiorczości. „Wprost” do 1989 r. był bowiem poznańskim pismem regionalnym, choć od początku tygodnik nie krył, że ambicje ma dużo większe. Już w 1985 r. pojawił się cykl „Polscy milionerzy”, preludium do późniejszej listy 100 najbogatszych „Wprost”. Późniejszy naczelny Piotr Gabryel docierał w nim do pogardzanych w innych mediach „królów majonezów i chrzanów”, do producentów wędlin z Ostrowca Świętokrzyskiego, do hodowców róż. I pokazywał już nie ich „cwaniactwo”, ale ciężką pracę, determinację i talent. Dopytywał, jakie szkoły skończyli, skąd brali pomysły na biznes, z jakimi problemami musieli się mierzyć. Opisywał też luksusowe domy z basenem i z tenisowym kortem, „nowe polonezy” i objazdowe wakacje we Włoszech. Redakcja trzymała rękę na pulsie w zakresie nowych technologii. Gdy pojawiło się w Polsce wideo, podkreślała, że to nie tylko „zabawka roku 1984”. I cytowała Mariusza Waltera, wówczas dyrektora firmy polonijnej Konsuprod: „Uważam, że przed video nie uciekniemy”.

Autor tekstu dodawał: „Dla przeciętnego Polaka video to tylko seans filmowy w zapchanej salce. To kilka tytułów obejrzanych pospiesznie i ukradkiem u przyjaciół (chodziło zapewne o filmy erotyczne – red.). Jest jednak i druga strona medalu. Niepozorna kaseta i mała przenośna kamera dają nowe możliwości filmowania”. „Wprost” pokazywał też nowe zawody, na przykład „menedżerów” piosenkarzy. W wywiadzie zatytułowanym „Oddałem życie do Lombardu” opowiadał o tym Piotr Niewiarowski, menedżer zespołu Małgorzaty Ostrowskiej. „W praktyce robię dokładnie wszystko to, co w zachodnim show bisnesie” (sic!) – zapewniał czytelników. I nie widział nic złego w tym, że on oraz artyści zarabiają więcej niż robotnik z fabryki Cegielskiego. Ale i kultura polska, także ta mniej oficjalna, miała szansę zaistnieć na łamach tygodnika. O zbuntowanych autorach: Stachurze, Bursie, Hłasce, Wojaczku, opowiadał w wywiadzie opublikowanym w 1985 r. młody, ale już uznany, krytyk literacki Leszek Bugajski. Dziś jest on… sekretarzem redakcji „Wprost”!

Źródło: Wprost