W pogoni za porno

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy prawo zakazujące pornografii tak daleko musi wkraczać w nasze prawo do wolności? Tak bardzo je gwałcić? Wolność pozostanie potrzebą każdego z nas i dla niej czasem warto nawet dostać w łeb
Polskim parlamentarzystom nie udało się zdefiniować pornografii, ale za to udało się jej zakazać. Poseł Stefan Niesiołowski powiedział nawet w jednym z telewizyjnych wywiadów (a poseł ów stał się medialną gwiazdą, jeśli idzie o temat pornografii), że definicja taka jest niepotrzebna, bo przecież każdy przeciętnie inteligentny człowiek wie, o co chodzi. Ja jednak wcale nie jestem taki pewien.
W mojej rodzinie pewna osoba starszej daty zwykła rzucać w kąt nowe numery miesięcznika dla młodych panien "Cosmopolitan", wykrzykując: "Tu są same świństwa! To jest po prostu pornografia! ". Nie jestem pewien, czy poseł Niesiołowski takie pisma miał na myśli, głosując za zakazaniem nie zdefiniowanej pornografii.
Ja sam odczuwam zakłopotanie, bo wiem, jak często pornografią nazywana jest przez gruboskórnych laików sztuka. Próbował o tym przekonywać w programie Moniki Olejnik "Kropka nad i" Franciszek Starowieyski, ale wywołało to tylko kolejne fale pogardy i obrzydzenia na twarzy przysłuchującego się temu posła Niesiołowskiego. Argumenty o tym, że przy ocenie porno trzeba wziąć pod uwagę kwestie smaku i gustu, a nie tylko zasady moralne, trafiały w kompletną próżnię.
Czy zatem porno może być sztuką? Jeszcze jak! Sam doceniam jego różnorodność i finezję. Porno ma wszak swoich klasyków, mistrzów, poetów. Jest stare jak ludzkość, bo wzięte z kotłujących się w każdym z nas namiętności. Ideologie i religie stwarzały przez wieki różne przykrywki i blokady dla owych namiętności, ale nigdy ich nie tłumiły. Im agresywniej udowadniano, że coś jest świństwem, wstydem, upokorzeniem dla ludzkiej natury, tym silniej to coś w nas szalało. Nawet w tych "najświętszych", którzy za nic i nikomu by się do tego nie przyznali. Chociaż nasi parlamentarzyści nie są - zdaje się - najświętsi, skoro pracownicy warszawskich sex-shopów zgodnie stwierdzali w telewizyjnej sondzie, że wielu posłów jest ich stałymi klientami. Gdzie teraz będą kupowali rekwizyty zakazanych marzeń?
To jest ważne pytanie: gdzie, od kogo, przy jakiej okazji? Pamiętam mój pierwszy kontakt z pornografią. Było to w TVP przy ulicy Woronicza na zamkniętym pokazie dla... pracowników. Organizatorem była - zdaje się - telewizyjna "Solidarność", która w ramach wyrównywania praw pracowniczych prezentowała w stołówce filmy porno skonfiskowane w gabinecie obalonego prezesa TVP Macieja Szczepańskiego. Zebraliśmy się wieczorem w dużej sali. Na środku stał wysoki stolik, na nim telewizor i wideo. Film należał do absolutnej klasyki: "Głębokie gardło". Linda Lovelace (później autorka kilku książek o pornografii) popisowo uprawiała w nim francuską miłość z owłosionym przystojniakiem, udowadniając, że ograniczenia budowy damskiego gardła dają się pokonać, gdy trzeba.
Cóż to był za seans! Tłum mężczyzn wpatrzonych w telewizyjny ekran. Szklane pożądanie i kręcenie głowami z niedowierzaniem: to przecież niemożliwe, niewykonalne, niesamowite. Technicy, operatorzy, redaktorzy, scenografowie, związkowcy, urzędnicy, kucharze. Połączeni w jedno jak nigdy wcześniej i nigdy już później, nawet za sprawą tejże "Solidarności". Rozeszliśmy się, komentując, że prezes Szczepański ze znawstwem dobierał swoją kolekcję. Potem sam już mogłem ją sobie tworzyć dzięki telewizji satelitarnej. W moim bloku byłem jednym z pierwszych, którzy w roku 1990 zamontowali na dachu wielki talerz anteny. Z siłownikiem umożliwiającym mi samodzielne poruszanie się po orbicie i wyszukiwanie satelitów nadających programy. Robiłem to szczególnie chętnie w weekendowe wieczory i noce. Jeśli idzie o erotykę
(a nawet gustowną pornografię) niezastąpiony był wówczas skandynawski Filmnet. Pamiętam dobrze tę noc (chyba było już dobrze po drugiej), gdy w naprawdę krytycznym momencie filmu obraz zniknął z ekranu, pojawił się za to na nim migający napis "Error". Byłem wściekły. Co to może być? Co się dzieje? Musiałem sprawdzić.
Niewiele myśląc, wyskoczyłem w piżamie na dach dziesięciopiętrowego wieżowca i... zobaczyłem dwóch młodych ludzi demontujących moją antenę. Złodzieje! Rzuciłem się na nich, krzycząc zarazem, żeby obudzić sąsiadów. Do dziś nie wiem, czy ktoś usłyszał mój krzyk. Ocknąłem się jakiś czas później z obolałą głową, zaczepiony o rynnę na dachu. Anteny już nie było (a właściwie tylko konwertora, polaryzatora i siłownika, sam talerz pogardliwie zostawiono), złodziei nie było i obudzonych (jak miałem nadzieję) sąsiadów też nie było. Wtedy to właśnie pierwszy raz dostałem w łeb za obronę pornografii. Z punktu widzenia posła Niesiołowskiego bilans moich kontaktów z pornografią powinien wyglądać pewnie tak: "Solidarność" była zła, bo udostępniła mi pornografię, czyli zdemoralizowała mnie raz na zawsze. Złodzieje byli dobrzy, bo próbowali mnie przed nią uratować. Mój punkt widzenia jest jednak inny: "Solidarność" doceniam, złodziei nienawidzę. Przy okazji zastanawiam się, czy naprawdę prawo zakazujące pornografii tak daleko musi wkraczać w nasze prawo do wolności. Tak bardzo je gwałcić? Wolność, nawet jeśli nie wszyscy ją tak samo definiują (podobnie jak pornografię), pozostanie potrzebą każdego z nas i dla niej czasem warto nawet dostać w łeb. W pogoni za porno czeka nas teraz znacznie więcej przygód...

Więcej możesz przeczytać w 12/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.