Ksiądz Jankowski – wszyscy wiedzieli

Ksiądz Jankowski – wszyscy wiedzieli

Ks. Jankowski w Stoczni Gdańskiej, sierpień 1980
Ks. Jankowski w Stoczni Gdańskiej, sierpień 1980 Źródło:Wikimedia Commons / Antoni Buczek /CC BY-SA 3.0 pl
Żył jak gwiazda, jak bogacz, to wystarczyło, żeby reagować, nie trzeba było czekać na twarde dowody pedofilii. Jednak Henryk Jankowski przez całe życie pozostawał jawnie bezkarny.

Wszyscy wiedzieli – to pierwsza myśl pojawiająca się podczas czytania wstrząsającego reportażu Bożeny Aksamit z Dużego Formatu o księdzu Henryku Jankowskim, kapelanie Solidarności, który, jak czytamy w tekście, gwałcił dzieci.To pytanie jest jednak bardziej skomplikowane – kto wiedział i o czym. Najważniejsze – o czym wiedział biskup Edmund Nowicki, który przenosił

księdza z parafii do parafii. Czy robił to, bo wiedział, że Jankowski napastuje dzieci? Jak wyliczył portal OKO.press Jankowski zmienił parafię cztery razy, a do św. Brygidy trafił, kiedy była ona w ruinie, jakby za karę. A przeniesienie do innej parafii to klasyczna reakcja kościelnych władz na pedofilię księdza. W diecezji gdańskiej taka praktyka mogła mieć miejsce, znałam księdza, w czasach, gdy biskupem był Lech Kaczmarek, który na lekcjach religii sadzał sobie na kolanach dziewczynki i wkładał im rękę pod bluzkę, albo klękał przy dziewczynce, brał ją za rękę i patrzył jej głęboko w oczy. Wiedzieliśmy, że w długich rzędach ławek nie można siadać z brzegu, ani z przodu, żeby ksiądz nie mógł do nas dosięgnąć. Pewnego dnia zniknął, został przeniesiony do wiejskiej parafii pod Gdańskiem. Czy właśnie dlatego?

O czym wiedział biskup Tadeusz Gocłowski? Wiemy z pewnością, że niepokoił go stosunek księdza do młodych mężczyzn, bo sam mu to napisał w liście. Dlaczego nic więc z tym nie zrobił?

O czym wiedzieli inni, dawniej opozycjoniści, podziemni działacze, potem politycy, dziennikarze, przedsiębiorcy, którzy bywali na plebanii, czy też widywali księdza na publicznych uroczystościach. Z całą pewnością wszyscy widzieli, że ksiądz lubi się otaczać opalonymi ministrantami w dobrych ciuchach. Chłopcy jeździli z nim po mieście jak straż przyboczna, byli wciąż obecni na plebanii. Więcej o tym, co tam się działo dowiedzieliśmy się, kiedy jeden z nich oskarżył Jankowskiego w 2003 r. o pedofilię. Ludzie, którzy bywali na plebanii zaczęli wtedy opowiadać o dwuznacznej atmosferze, o tym, że młodzi chłopcy piją tam alkohol, biorą narkotyki.

Wydawać by się mogło, że w porównaniu z tym, co opowiedziała Bożenie Aksamit kobieta, ofiara księdza z czasów, gdy pracował on w parafii św. Barbary to niewiele. Ta kobieta była regularnie obłapiana, ksiądz dotykał jej, jak mówi, penisem, onanizował się przy niej. Jej koleżanka, ciężarna, zgwałcona przez Jankowskiego wyskoczyła z okna. Jednak to, co działo się zupełnie jawnie na plebanii w kościele św. Brygidy to nie było niewiele. Przeciwnie, to był bardzo ważny sygnał, że należy powiedzieć: Stop, dalej tak być nie może.

Lech Wałęsa, który utrzymywał z Jankowskim co najmniej poprawne kontakty do jego śmieci mówi dziś: - Dla mnie jest to szok. Coś tam zawsze dochodziło do nas, ale nic tak tragicznego, nic tak wielkiego. W związku z tym fatalnie się czuję. Nikt nie uwierzy, że nie wiedziałem, ale naprawdę nie wiedziałem.

To „nic tak tragicznego” i „nic wielkiego” było traktowane jako koloryt księdza. A powinno być powodem do zdecydowanego działania. Wszyscy wiedzieli, że ksiądz jest narcyzem. Znajomy, dawny działacz NZS z Wrocławia, opowiadał mi, jak w latach 80. pojechał z kolegami z organizacji po wsparcie duchowe i organizacyjne do Gdańska, traktując plebanię przy św. Brygidzie, jak punkt kontaktowy opozycji, a ksiądz uraczył ich zdjęciami ze swoją podobizną i autografem. To normalne, taki już był.

Wszyscy wiedzieli, że lubi się pokazać. W latach 90. dziennikarze opowiadali o wystawnych kolacjach u Jankowskiego. Szczególnie anegdotyczna była ta z okazji Popielca, postna, a więc nie było na niej mięsa, tylko łosoś i owoce morza, czyli rarytasy, które w pierwszej połowie lat 90. większość ludzi znała tylko z amerykańskich filmów. Cóż, po prostu kolejny element kolorytu księdza.

Tych elementów było za dużo, żeby je lekceważyć. One same były zbyt ważne, żeby zbywać je kpiną, albo nawet oburzeniem, za którym nic nie idzie. One wystarczały do tego, żeby księdza odsunąć od jego stylu życia. Żeby dać mu wybrać, kim chce być, bo to, co robił nie pasowało do duchownego. Może wtedy nie miałby poczucia władzy nad dziećmi. Wszyscy pozwolili Jankowskiemu na życie poza zasadami i regułami, nawet, jeśli nie wiedzieli o jego czynach najcięższego kalibru. Pozostawał bezkarny i silny. Jankowski powinien był być rozliczany już z tego, że gorszył, nie czekając na wyniki pracy prokuratury, która badała doniesienie ministranta.

Ilu mamy teraz księży, którzy jawnie łamią zasady? Nie trzeba daleko szukać, w tym samym Gdańsku biskupem jest Sławomir Leszek Głódź znany z zamiłowania do bizantyjskich uczt, jawnego nadużywania drogich alkoholi i z rażącej przepychem siedziby, którą buduje sobie na emeryturę w rodzinnej wsi. A dążący do władzy i pieniędzy ojciec Tadeusz Rydzyk? Czy tak powinien zachowywać się duchowny? Dlaczego ci księża mogą jawnie żyć w sposób, który stoi w sprzeczności nie tylko z chrześcijańską duchowością, ale ze zwykłą, świecką moralnością?

Zło zaczyna się od drobiazgów, od zwykłych rzeczy, a jeśli nie trafi na przeszkodę, rozlewa się dalej. Nie trzeba twardych dowodów na okrutną pedofilię, żeby działać. Jeżeli ksiądz zachowuje się jak gwiazda, jak bogacz, jak polityk, to znaczy, że nie zachowuje się, jak ksiądz, a więc nie powinien nim być. Jeśli natomiast Kościół daje mu ochronę w jego niespójnym życiu, daje mu bezkarność. I to był właśnie mechanizm, który pozwolił Jankowskiemu gwałcić i molestować dzieci – brak reakcji na niespójność pełnionych ról, która doprowadziła do bezkarności.

Czytaj też:
Kolejna ofiara ks. Jankowskiego. „Włożył mi rękę pod sukieneczkę i ściskał moje pośladki, kiedy miałam 6 lat”

Źródło: Wprost