11 mld zł dosypano do kopalni, a energia drożeje

11 mld zł dosypano do kopalni, a energia drożeje

Grudzień 2018, termometr za oknem pokazuje 9 stopni Celsjusza. To całe ocieplenie klimatu zaczyna być widoczne gołym okiem. Wyjątkowo wysoka, jak na tę porę roku, temperatura spowodowała, że w listopadzie na Węgrzech kwitły wiosenne kwiaty i dojrzewały owoce. Rolnicy zbierali truskawki. W Polsce problemu nie ma, VIP-y na szczycie klimatycznym w Katowicach są witani przez orkiestrę górniczą.

Premier Morawiecki dyplomatycznie stwierdza, że zależność polskiej energetyki od węgla będzie malała. Ale już była premier Beata Szydło w rodzimych Brzeszczach deklaruje, że węgiel to przyszłość, zaś prezydent Duda gwarantuje, że nie pozwoli, żeby ktoś zabił polskie górnictwo. Na razie, to górnictwo zabija nas. Lekceważony latami smog skraca życie i powoduje bezpośrednie skutki śmiertelne. To już nie mity czy fanaberie ekologów, tylko twarde fakty zbadane przez naukowców i lekarzy. W Warszawie, smog skraca życie średnio o 29 miesięcy czyli blisko 2.5 roku. Wystarczy zresztą wyjrzeć przez okno, gdzie często prawie nic nie widać, wyjść na spacer i poczuć drapanie w gardle.

Za te szkody płacimy zdrowiem, ale też wielkimi pieniędzmi. Coraz droższe koszty wydobycia i restrykcje środowiskowe spowodują, że w przyszłym roku ceny energii dla przedsiębiorstw mogą poszybować w górę nawet o 60-70%. Ministerstwo Energii obiecuje dopłaty dla mieszkańców i stara się wpłynąć na naszych gigantów energetycznych. Niestety nasze spółki energetyczne są na giełdzie, zarządy nie odpowiadają jedynie przed Skarbem Państwa, ale także przed prywatnymi udziałowcami. Nie mogą sprzedawać energii taniej niż kosztuje ich jej wytworzenie. Firmy energetyczne to nie fundacje charytatywne.

Jak obniżyć koszty wytwarzania energii? Od zawsze słyszę o inwestycji w energetykę atomową. Pierwsze decyzje dotyczące budowy elektrowni jądrowej zapadły już podobno w połowie lat 50 poprzedniego wieku. Najpierw planowano budowę eksperymentalnej elektrowni nad Narwią i Bugiem. W 1982 roku ruszyła nawet budowa Elektrowni Jądrowej w Żarnowcu. W 1990 roku budowę wstrzymano, oficjalnie m.in. przez protesty ekologów po kataklizmie w Czarnobylu. Co ciekawe jakość budowy budziła zachwyt zachodnich ekspertów, a sama elektrownia w momencie likwidacji była już w 50% ukończona. Kolejne rządy zapowiadały elektrownie jądrowe, miały powstać w 2020, 2025, czy 2027 roku. Obecny rząd swoją zapowiada na 2033 rok. Termin pewnie też nie realny, szczególnie że budowa elektrowni trwa minimum 10 lat, a wciąż nie znamy nawet możliwych lokalizacji.

Tymczasem w kwietniu 2019 zostanie uruchomiona Białoruska Elektrownia Jądrowa, położona zaledwie 50 km od Wilna. Litewskie władze uważają, że budowana przez Rosjan białoruska elektrownia atomowa nie będzie bezpiecznym obiektem. Dlatego od początku protestują przeciwko tej inwestycji. Znając naszych ekologów czy niechęć mieszkańców mniejszych miejscowości nawet do tak prozaicznych inwestycji jak nadajniki sieci komórkowych – czekają nas pasjonujące protesty w przyszłości. A politycy protestów się boją więc kontrowersyjnych decyzji wolą nie podejmować.

Co innego? Drogie w realizacji turbiny na Morzu Bałtyckim. Na wiatraki na lądzie nie ma już praktycznie szans. Jak w listopadzie alarmował NIK - Polska może nie osiągnąć do 2020 roku 15-procentowego udziału odnawialnych źródeł energii w miksie energetycznym, który wynika z unijnego pakietu klimatyczno-energetycznego. Jeśli nasz kraj nie będzie w stanie wytworzyć odpowiedniej ilości energii ze źródeł alternatywnych, konieczny będzie import nadwyżek z innych krajów. A to może kosztować budżet państwa nawet 8 mld złotych. Duży w tym udział miała ustawa o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych, zwana też „ustawą antywiatrakową”, która weszła w życie w połowie lipca 2016 roku. Jej zapisy mówią m.in., że odległość do najbliższych zabudowań nie może być mniejsza niż dziesięciokrotność wysokości wiatraka wraz z łopatami. Efekt? Nie ma miejsca na nowe wiatraki. Chyba, że na poligonach.

Ostatnio na spotkaniu zorganizowanym przez Instytut Staszica, były minister Skarbu Państwa -Włodzimierz Karpiński zauważył, że w najnowszym projekcie „Polityki energetycznej Polski do 2040 roku” zabrakło nacisku na energetykę rozproszoną. Postawiono głównie na węgiel, atom i wiatraki na Bałtyku. A to właśnie biogazownie, małe elektrownie wodne, farmy fotowoltaiczne czy blokowane przepisami wiatraki mogłyby być odpowiedzią na rosnące ceny energii, na które tak bardzo narzekają samorządy. Co ciekawe okazuje się, że za obecnej kadencji została przeforsowana pomoc publiczna dla sektora górniczego w kwocie 11 mld zł. Sprawdziłem – za tę kwotę można wybudować farmę fotowoltaiczną wielkości warszawskiej dzielnicy Bemowo – 25 km2 czyli obszaru, jaki zajmuje np. Kołobrzeg. Zamiast zapowiadać nierealne projekty - może warto dofinansować ekologiczne inwestycje energetyczne samorządów. Byłoby taniej, bardziej ekologicznie i bezpieczniej. Nasze dzieci na pewno byłyby nam wdzięczne.

Ostatnie wpisy