Wszyscy jesteśmy dziećmi Morawieckiego

Wszyscy jesteśmy dziećmi Morawieckiego

Mateusz Morawiecki
Mateusz MorawieckiŹródło:Facebook / TEDI
Masz 9 lat, chodzisz do szkoły, zacząłeś funkcjonować w grupie rówieśniczej, od początku masz pod górę, bo twój tata jest premierem.

Może jeszcze niezbyt często zaglądasz do sieci, ale jednak z jej czeluści docierają do ciebie informacje. Nawet jeśli rodzice cię przed nimi chronią, to informacje „od życzliwych” przesiąkają przez ochronny parasol roztoczony nad tobą. Przecież nawet dzieci ze szkoły podstawowej wiedzą, jak słowem zadać bolesny cios, przekazać hejt zasłyszany przy obiedzie, albo znaleziony w internecie krzywdzący komentarz. Wiedzą to dzieci, choć w procesie edukacji powinny przecież dochodzić do wniosku, za sprawą mądrych dorosłych, że takich ciosów nie można wymierzać.

I tak, któregoś dnia, na okładce jednej z gazet, widzisz (lub inni ci o nim mówią) swoje zdjęcie i bijące po oczach czerwone hasło, że jesteś ADOPTOWANY. Jak się wtedy czujesz? Niezależnie od okoliczności, tego, czy wiedziałeś o fakcie adopcji, czy może nie. Tornado szaleje w twojej głowie, zadajesz rodzicom pytania. O to, dlaczego ktoś naruszył twoje prawo do prywatności i intymności i pokazał twarz twoją, i twojej siostrzyczki, trąbiąc przy okazji światu, że wasz tata nie jest waszym biologicznym ojcem?

Do piątkowego poranka myślałam, że w polskich mediach, debacie publicznej, wciąż istnieją jakieś granice, tematy-świętości, których się nie podejmuje, by przez przypadek żadne dziecko nie oberwało rykoszetem. Ale w piątek zobaczyłam okładkę jednej z gazet, która cytuje fragmenty jednej z książek, w której to były współpracownik premiera Mateusza Morawieckiego nie szczędzi prywatnych szczegółów z życia polityka. I właśnie wtedy zaczęłam zastanawiać się, co czuje 9-letni Ignaś, lub jego młodsza siostra Madzia, których wizerunek zna dziś cała Polska.

Wytykanie dzieciom, że są adoptowane, to ich stygmatyzowanie. Dawanie przyzwolenia na to, by łatka „adopcji” do nich przylgnęła na dobre, a ich przeszłość stanowiła temat rozmów m.in. na szkolnych korytarzach. Niezależnie od tego, czy są to korytarze publicznej szkoły, czy prywatnej podstawówki dla dzieci elit. Bo, proszę mi wierzyć, choć temat adopcji powoli jest społecznie oswajany, to wiele lat minie, zanim ADOPTOWANY nie będzie NAZNACZONY.

Kiedy zatem eksperci od wszystkiego znów zaczną w publicystycznych debatach zastanawiać się, jak wychowywać kolejne pokolenia, by oszczędzić im wykańczającego łapania oddechów ucinanych przez falę hejtu, nietolerancji, dyskryminacji, szufladkowania i stygmatyzacji, przypomnijcie sobie proszę dzieci Morawieckiego. I zastanówcie nad tym, co tak naprawdę zrobili im dorośli.

Źródło: Wprost