Mało znany kandydat pokonuje byłego premiera kraju. Czy to początek końca rządów tureckiego sułtana?

Mało znany kandydat pokonuje byłego premiera kraju. Czy to początek końca rządów tureckiego sułtana?

Recep Tayyip Erdogan
Recep Tayyip Erdogan Źródło: Newspix.pl / ABACA
Potężny cios dla wszechwładzy w Turcji. Mało znany kandydat świeckiej partii pokonuje byłego premiera kraju.

Nie pomogły prawne sztuczki ani zmasowane poparcie partii rządzącej. Były premier Turcji i prawa ręka prezydenta Erdogana, Binali Yildrim nie zostanie merem Stambułu. Zwycięzcą wyborów jest mało dotąd szerzej znany poza Stambułem Ekrem Imamoglu, członek świeckiej Republikańskiej Partii Ludowej. Znawcy Turcji wieszczą już, że ta porażka obozu rządzącego w największym mieście kraju to zapowiedź początku końca wszechwładzy Erdogana. Zresztą sam prezydent postawił na ostrzu noża kwestię wyborów w Stambule, zapowiadając, że ten kto rządzi w tym mieście, rządzi całą Turcją. Erdogan dobrze wie co mówi, bo sam pochodzi ze Stambułu i tutaj rozpoczynał swoją karierę polityczną, właśnie jako mer dawnej stolicy imperium otomańskiego. By zaznaczyć, jak wielkie znaczenie dla jego partii ma Stambuł do walki o to miasto wystawił swojego najbardziej zaufanego człowieka, współzałożyciela jego partii AKP i wieloletniego szefa tureckiego rządu.

Yildrim przegrywa swoją batalię po raz drugi, bo pierwsze wybory odbyły się w marcu. Wtedy jednak rządzący nie uznali swojej porażki i wymusili na komisji wyborczej powtórkę głosowania. Próba zawrócenia rzeki kijem nie powiodła się i teraz AKP i sam Erdogan będzie musiał zmierzy się z konsekwencjami swojej polityki. Potężna metropolia, będąca centrum biznesowym Turcji mocno odczuwa bowiem spadki koniunktury gospodarczej, wywołanej m.in. tym, że Erdogan pokłócił się z dotychczasowymi sojusznikami w UE i USA. W kraju panuje recesja, inwestycje odpływają a wraz z nimi spada też poparcie dla Erdogana i AKP.

Utrata kontroli nad Stambułem może więc rzeczywiście oznaczać dla prezydenta poważne kłopoty. Nawet w łonie jego własnej partii nie brak głosów krytykujących porzucenie prozachodnich sojuszu na rzecz zbliżenia z Rosją, odwiecznym tureckim rywalem. Zwłaszcza, że Imamoglu prowadził swoją kampanię w bardzo wyważony sposób, odwołując się do pozytywnych odczuć wyborców i powszechnego poczucia deficytu optymizmu, wywołanego żelaznymi rządami Erdogana, polowaniem na opozycjonistów i dławieniem swobód obywatelskich, do których Turcy byli przyzwyczajeni przez dziesięciolecia świeckich rządów.

Być może więc sukces Imamoglu to pęknięcie, po którym może zacząć pruć się system, stworzony przez Erdogana. On sam musi to czuć, pamiętając, jak swoją drogę po władzę absolutną nad krajem zaczął od wygranej w demokratycznych wyborach na mera Stambułu.

Czytaj też:
Nieudany pucz w Turcji. 151 osób skazanych na dożywocie

Źródło: Wprost