Szpitale za długi

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozpoczyna się prywatyzacja służby zdrowia
Prywatyzacja polskich szpitali dokona się szybciej i na innych zasadach, niż przewidywali parlamentarzyści i rząd, przygotowując stosowną ustawę (jeszcze nie została uchwalona). Zostaną po prostu przejęte za długi, wynoszące - według różnych źródeł - od 1,5 mld zł do 6 mld zł. Po raz kolejny okazało się, że rynek rządzi się własnymi prawami: skoro wierzytelności szpitali trafiły na rynek, czyli zostały sprywatyzowane, trzeba się było także zdecydować na prywatyzację samych szpitali. Firmy handlujące wierzytelnościami zachowały się racjonalnie: wiedziały, że przygotowywana jest ustawa prywatyzacyjna, więc zaczęły kupować długi. Broniąc się przed powszechną prywatyzacją służby zdrowia, rząd i parlamentarzyści de facto zgodzili się na prywatyzację półdziką.

Ile można zarobić na handlu długami
Mechanizm obrotu długami szpitali jest prosty, a zyski większe niż z jakiejkolwiek działalności w sektorze finansowym. Firma poinformowana o istnieniu długu odkupuje od wierzycieli zobowiązania najczęściej za 60-75 proc. wartości. Wierzyciele godzą się na takie straty, byle odzyskać pieniądze, bo najczęściej nie chcą się procesować ze szpitalami, licząc na kolejne zamówienia. Długi placówek służby zdrowia są towarem poszukiwanym, bo w rzeczywistości ich gwarantem jest państwo.
Długi szpitali sprzedawane są także bankom. Czasem - jak w wypadku sopockiej spółki Greenhouse odstępującej wierzytelności Bankowi Komunalnemu w Gdyni - wręcz z nimi współpracują. Banki zamieniają szpitalom dług na nisko oprocentowany kredyt - ściągalny, bo gwarantowany przez skarb państwa. Firmy mają prowizję od pośrednictwa, natomiast placówki służby zdrowia płacą niższe odsetki z tytułu obsługi długu (kredytu). Bank rozkłada im też na raty podstawową sumę kredytu i do czasu prywatyzacji szpitali zarabia na odsetkach od tej sumy. Kiedy lecznice będą sprzedawane, zamieni długi na akcje. Banki liczą, że w ten sposób staną się właścicielami szpitali za znacznie niższą cenę, niż gdyby kupowały je na przetargu lub w ofercie publicznej.

Ile można zarobić dzięki informacjom
Największym pośrednikiem w transakcjach z bankami jest powstały w 1999 r. holding Greenhouse Capital Management. Sopocka spółka jest właściwie grupą kapitałową (kapitał założycielski wynosi 100 tys. zł, a zysk netto za ubiegły rok - 2,1 mln zł). Dotychczas kupiła ona długi około 350 szpitali.
Greenhouse Capital Management skupiła tak dużo wierzytelności, gdyż dysponowała bardzo szczegółowymi informacjami. Nic dziwnego, skoro doradzał jej m.in. Piotr Krachulec, były członek gabinetu politycznego minister Franciszki Cegielskiej. Wiceminister zdrowia Anna Knysok zapewnia, że byli urzędnicy resortu nie mają dostępu do poufnych informacji o zadłużeniu poszczególnych placówek. Odmiennego zdania są posłowie z sejmowej Komisji Zdrowia.
- Słyszałem o tym wielokrotnie w parlamencie. To niebezpieczne zjawisko. Istnieje tutaj wyraźny konflikt interesów: urzędnik odchodzi i sprzedaje swoją wiedzę, działając na szkodę skarbu państwa - oburza się Andrzej Wojtyła, minister zdrowia w rządzie Hanny Suchockiej, obecnie poseł SKL. - To skandaliczna praktyka, zagrażająca planowanej prywatyzacji szpitali. Przecież wszyscy chętni do kupna tych placówek powinni mieć takie same szanse - dodaje Seweryn Jurgielaniec, lekarz i poseł SLD.

Długi szpitali, czyli budżetu
Handel długami jest nieodłącznym elementem wolnego rynku. W ciągu kilku ostatnich lat przybrał formę "hodowli długów", czyli skupowania ich po to, by równowartość odpisywać od podatku. Spółki handlujące wierzytelnościami korzystają z tego, że publiczne szpitale nie mogą po prostu zbankrutować i odmówić świadczenia usług. Co gorsza, nikt dokładnie nie wie, na jaką sumę są zadłużone. Wedle szacunkowych danych, może chodzić o 1,5 mld zł, ale może to być też 6 mld zł.
Mimo że kolejni ministrowie zdrowia ostrzegają, że państwo nie będzie regulować płatności szpitali, budżet wciąż to robi. Niewiele dało częściowe oddłużenie służby zdrowia w 1994 r. na mocy uchwały Rady Ministrów. Firmy mogły wówczas przeznaczać wykupione długi na spłatę swoich zobowiązań podatkowych. Urzędy skarbowe w całym kraju zostały zalane wnioskami wierzycieli i spółek handlujących długami, którzy odliczyli sobie od podatku ponad 1,1 mld zł. Firmy obracające wierzytelnościami najwięcej zarabiały na rzekomych darowiznach sprzętu medycznego dla szpitali. Potem się okazywało, że za urządzenia trzeba jednak płacić. Kiedy cztery lata temu UOP ujawnił ten proceder, rząd zapowiedział, że położy mu kres. Cóż jednak z tego, że prokuratura oskarżyła dyrektorów kilkunastu placówek i dostawców aparatury, skoro sąd umorzył postępowanie z powodu niskiej szkodliwości czynu. - Od tego czasu niewiele się zmieniło. Problem handlu długami narasta i nikt nie potrafi go rozwiązać - przyznaje oficer białostockiej delegatury UOP, która ujawniła najwięcej wypadków zadłużania się szpitali w wyniku przyjmowania sprzętu.
Śledztwo wykazało, że co najmniej kilku wysokich urzędników Ministerstwa Zdrowia współpracowało z firmami skupującymi długi. W listopadzie 1998 r. warszawska prokuratura oskarżyła Tomasza D., byłego doradcę asystenta ministra zdrowia, o przekroczenie uprawnień. Ryszardowi P., byłemu szefowi Biura Prywatyzacji i Zamówień Publicznych w tym resorcie, zarzucono przekroczenie uprawnień i poświadczenie nieprawdy. Dyrektor wystawiał fałszywe faktury, na których podstawie ministerstwo płaciło za sprzęt w kilkunastu placówkach. Wierzytelności szpitali były później sprzedawane na rynku wtórnym.

Operacja sterowana
- W ciągu ostatnich dwóch miesięcy handel długami niewiarygodnie wzrósł. Jakby ktoś dał wyraźny sygnał: skupujcie! - mówi Przemysław Oszukowski, dyrektor Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. - Na pewno nie jest to przypadkowe działanie, tylko nie wiadomo, kto tym wszystkim steruje - dodaje Stanisław Woźniakowski, dyrektor szpitala w Legnicy. Większość wierzytelności skupiło pięć firm, które mogą się stać właścicielami części polskich szpitali. Paradoksalnie może to być jedyny pozytywny aspekt tej sprawy. Zachodnie konsorcja wprowadzą po prostu mechanizmy rynkowe do naszej służby zdrowia.
Handlem długami szpitali zainteresował się UOP, gdyż może to być wygodna i efektywna metoda prania brudnych pieniędzy. Wystarczy stworzyć łańcuszek firm obracających wierzytelnościami - kolejni nabywcy mogą płacić za nie wyłącznie na papierze. Ustalono, że zajmował się tym na przykład gang pruszkowski.

Prywatyzacja na niby
Reagując na skupowanie długów szpitali w celu późniejszego przejęcia tych placówek, Ministerstwo Zdrowia przygotowało projekt ustawy dotyczącej prywatyzacji służby zdrowia. Jest on już jednak mocno spóźniony i nie ma szans, by w tej kadencji parlamentu został uchwalony. Projekt zakłada, że firma chcąca kupić szpital, będzie musiała zapłacić za niego co najmniej o jedną piątą więcej, niż wynosi zadłużenie. Autorzy ustawy chcą w ten sposób uniknąć zadłużania się szpitali w celu obniżenia ich wartości. Problemem jest to, że w gospodarce rynkowej wartości żadnego dobra czy towaru nie można zadekretować. Nie przekonamy się jednak, ile są warte nasze szpitale, zanim państwo nie wystawi ich na sprzedaż.

Więcej możesz przeczytać w 23/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.