Dylemat Millera

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy polska lewica po objęciu władzy odrzuci, tak jak Blair i Schröder, socjalistyczne dogmaty
Polsce potrzebne są zmiany, ale czy tak się stanie, zależy od samych Polaków. 23 września, a więc już za 120 dni, zadecydujemy, jak będzie wyglądał nasz polski dom w nowym stuleciu. Czy będzie praca, czy bezrobocie? Czy będzie rozwój, czy marazm? Czy będzie współpraca, czy nieustanny konflikt? Czy połączy nas tolerancja, czy podzieli nienawiść?" - powiedział Leszek Miller 26 maja na konwencji Sojuszu Lewicy Demokratycznej. "Wygląd domu" zapowiada się zatem dobrze, będzie praca, rozwój, współpraca i tolerancja. Jak to się kiedyś mawiało - będzie wódka, będą śledzie. Ciągle jednak nie wiemy, jak się te śledzie będzie łowić.

Wash and go
Kłopot z SLD polega na tym, że sojusz przypomina znaną reklamę kosmetyku, który łączył szampon z odżywką - "dwa w jednym". Rodacy - jak dowiodły w swoim czasie sondaże - na ogół jej nie rozumieli. Nie rozumieli, ale kupowali. Uważali bowiem, że kupić "dwa w jednym" to świetny interes.
Podobnie z SLD. Programu tej partii wyborcy rozumieć nie mogą, bo wciąż pozostaje wielce enigmatyczny. Rozczarowani rządami AWS zadowalają się jednak sloganami reklamowymi. I partię Leszka Millera w wyborach poprą. Poprą, bo wierzą, jeśli nie w to, że będzie praca i śledzie bismarki, to przynajmniej w to, że będzie mniej bezrobocia i moskaliki. Wywiązanie się z tych obietnic będzie jednak bardzo trudne. Gdy pod koniec roku rządząca ekipa zderzy się z rzeczywistymi problemami i gdy już nie będzie można tłumaczyć sytuacji błędami AWS, Leszek Miller stanie przed dramatycznym dylematem. Na coś wtedy będzie musiał postawić. Alternatywa jest prosta: albo zdecydować się na zimną kalkulację ekonomiczną, albo na populistyczne rozdawnictwo. To pierwsze oznacza pozytywne i trwałe wyniki, choć zdecydowanie gorsze od społecznych oczekiwań; to drugie przez pięć minut wywoła ogólny zachwyt, ale jeszcze rozbucha oczekiwania i musi się zakończyć katastrofą. Miller może także wybrać "politykę w szpagacie" i modlić się, aby cudowny zbieg okoliczności pozwolił mu przetrwać w tej niewygodnej pozycji przez cztery lata.

Goli, ale weseli
Zestawienie populistycznych wypowiedzi prominentnych polityków SLD nie jest zadaniem szczególnie trudnym. Jeśli idę na tę łatwiznę, to nie po to, aby się śmiać z partii, która ma 101 248 członków (ciekawostka, poprzedni raz sprawdzałem licznik 1 marca - było tyle samo, wynika z tego, że "w Miedoni nie przybyło"). Ludzi, którzy wierzą, iż mają zdolność pomnażanie bochnów chleba, i ludzi, którzy uważają, że wyborców trzeba w ten sposób okłamywać, spotkać można w każdej partii. Niestety, w SLD jest ich jakby więcej. I to nawet nie licząc Marka Pola, popularnie zwanego "jednostką koalicji".
Andrzej Celiński, wiceprzewodniczący partii, zaproponował ostatnio, aby wydatki na ochronę zdrowia zwiększyć o 3 mld zł. Na złośliwe pytania dziennikarza, skąd wziąć te pieniądze, odparł skromnie: "Przede wszystkim ze wzrostu gospodarczego". W tym samym dniu Longin Pastusiak, wybitny intelektualista partyjny, za zasadniczy czynnik wzrostu uznał współpracę gospodarczą z Rosją, za przykład podając Niemcy, które Rosji... udzieliły 80 mld marek kredytów (z czego 20 mld marek już spisały na straty).
No i starczy. Nie będę już pisał o pomysłach, które przyjęły postać inicjatywy ustawodawczej: płacenia przez budżet większości czynszów w mieszkaniach kwaterunkowych (posłanki Ewa Janik i Alicja Murynowicz), dotowania (2 mld zł) ocieplenia mieszkań (posłanka Barbara Blida), płacenia przez budżet za leki (poseł Władysław Szkop), podwyższenia zasiłków rodzinnych i pielęgnacyjnych (posłanka Jolanta Banach i poseł Stanisław Stec), podwyższenia rent i emerytur (poseł Maciej Manicki), dodatkowych pieniędzy na świadczenia dla pracowników PKP i przemysłu obronnego (posłowie Seweryn Kaczmarek i Stanisław Janas), poszerzenia listy osób uprawnionych do zasiłków dla bezrobotnych i zasiłków przedemerytalnych (poseł Michał Kaczmarek, posłanka Jolanta Banach, poseł Stanisław Kopeć). Te pomysły są bardzo szlachetne. Mają tylko jedną wadę: kosztują, tak na oko - 10 mld zł. Rozumiem, że pieniądze na ich sfinansowanie posłowie proponują wziąć z 20 mld marek, które podarujemy Rosji, osiągając w ten sposób wysoki wzrost gospodarczy.

"Gołych" program makro
Pojedyncze propozycje "gołych, ale wesołych" można zbagatelizować. Gorzej, gdy podobny sposób myślenia znajduje swój wyraz w programie makroekonomicznym. A taki charakter ma uchwała niedawnej (28 kwietnia) Krajowej Narady Programowej SLD w sprawie walki z bezrobociem - "Człowiek - Praca - Rozwój". Z rosnącym niepokojem w dokumencie tym czytamy: "Dla działań zapobiegających i ograniczających bezrobocie w dającej się przewidzieć przyszłości niezbędne jest przede wszystkim wysokie tempo - przynajmniej 6 proc. rocznie - wzrostu gospodarczego, zapewniające realny przyrost miejsc pracy. Warunkiem ożywienia gospodarczego jest:
w konsekwentne obniżenie stóp procentowych przez Radę Polityki Pieniężnej, wspieranie eksportu poprzez zwiększenie wielkości dopłat do kredytów eksportowych, aby stały się one realnym wsparciem dla firm w wsparcie sektora małych i średnich przedsiębiorstw poprzez rozwój funduszy gwarancyjnych, systemu poręczeń i doradztwa, funduszy kredytowych w wprowadzenie ulg podatkowych i inwestycyjnych w szybkie wdrożenie ustawy o wspieraniu inwestycji, która umożliwi bezpośrednie stosowanie przez rząd ulg i zwolnień w wypadku dużych inwestycji w zwiększenie o co najmniej 500 mln środków Funduszu Pracy przeznaczonych na aktywną walkę z bezrobociem".
Podsumujmy. Plan jest prosty. Zwiększyć tempo wzrostu. Osiągnięciu tego celu ma służyć konsekwentne poluzowanie polityki monetarnej i radykalne zwiększenie wydatków budżetowych (poluzowanie polityki fiskalnej), połączone z dyskrecjonalnością (jak kogoś lubimy, to mu damy). Ciekaw jestem, w jakim podręczniku ekonomii i polityki gospodarczej zalecana jest taka polityka. Zwłaszcza w wypadku kraju, który ma sześcio-, siedmioprocentową inflację, a już dziś 20 mld zł deficytu budżetowego wykorzystuje w cztery miesiące.
Ciekaw jestem także, co o takiej polityce myślą prof. Marek Belka czy dr Marek Borowski.

Cichy głos rozsądku
Jedno jest pocieszające. Lista "gołych, ale wesołych" zapewne aktywu SLD nie wyczerpuje. Świadczy o tym to, że podobnych pomysłów nie reklamuje się głośno. Ma zatem sojusz także grupę twardo stąpających po ziemi ojczystej. Cichych, ale rozważnych i chyba wpływowych. Dlaczego jednak cichych? Myślą oni zapewne tak: "Niech sobie goli pokrzyczą, ich gadanie może się przydać w kampanii wyborczej" (a do zwycięstwa absolutnego ciągle kilku głosów brakuje). Potem jednak realia gospodarcze wymuszą rezygnację z przedwyborczych szaleństw. Bo przecież deficytu budżetowego zwiększyć nie będzie można, a RPP nie pozwoli na radykalne i "konsekwentne obniżenie stóp procentowych".
Pomyślane może i dobrze. Nie uwzględnia tylko jednego - a może trochę "gołych" tak myśli naprawdę? W końcu, gdy AWS pisała bzdury w swoim programie, także wszyscy myśleli, że chodzi tylko o kiełbasę wyborczą. Okazało się jednak, że profesor Biela uwłaszczenie powszechne traktował poważnie. Paru takich może się trafić i w SLD. To zaś może skłaniać do prowadzenia "polityki szpagatu"

Poślizg w szpagacie
Marian Krzaklewski na "polityce szpagatu" się poślizgnął. Przypuszczam, że gdyby o niebezpieczeństwo podobnego rozwoju wydarzeń zapytać Leszka Millera, toby się obraził (i ja mu się nie dziwię - za porównanie z Marianem Krzaklewskim też bym się obraził). Do tej pory bowiem aktyw SLD odznaczał się wzorową, świadomą, pruską dyscypliną, a bunty możliwe były tylko zgodnie z regułą generała Żeligowskiego ("Jak pan marszałek rozkaże, to ja się zbuntuję"). Do tej pory. Do tej pory jednak SLD albo był u władzy w komfortowej sytuacji ekonomicznej, albo był w opozycji. Władzy, mając kłopoty gospodarcze, jeszcze nie sprawował. A kłopoty to znakomita okazja do ujawnienia się frakcji, opcji i struktur poziomych. W sytuacji niewielkiej większości parlamentarnej owe frakcje mają silną broń. Mogą się zachowywać jak PSL w poprzedniej koalicji, czyli mówić: "Leszku, daj albo wychodzimy". I w tym momencie porównanie z AWS przestaje być irracjonalne.
Czy będzie zatem rozwój, czy marazm? Czy będzie współpraca, czy nieustanny konflikt? Czy połączy nas tolerancja, czy podzieli nienawiść? Nasuwająca się odpowiedź, że początkowo będzie trochę tego i trochę tamtego, a potem się okaże, też nie jest dobra. "Polityka szpagatu" niczego bowiem nie rozwiązuje. A partia Millera ma się od kogo uczyć: od Blaira lub Schrödera.

Więcej możesz przeczytać w 24/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.