Fiskalna dieta, czyli jak rządzący dbają o kosmos i nasze zdrowie

Fiskalna dieta, czyli jak rządzący dbają o kosmos i nasze zdrowie

Charakterystyczną cechą ustrojów socjalistycznych są omnipotencja państwa i tak zwana opiekuńcza troska o obywatela. To władza ma decydować, jak mamy żyć, co myśleć o historii, jak mamy spędzać czas w niedzielę, i jakie związki seksualne tworzyć. Ostatnio politycy zarówno w Brukseli jak i Warszawie wpadli na pomysł, by decydować co mamy jeść i pić

Oczywiście wszystko to dla naszego dobra, gdyż ciemny lud nie wie, co dobre a co złe, więc trzeba to wskazać jako imperatyw z podbudową legislacyjną. A żeby wyszło skutecznie, to instrumentami podatkowymi najlepiej. Musiałem sprawdzić w kilku miejscach, bo inicjatywa lewicowych, proekologicznych polityków unijnych na pierwszy rzut oka wydaje się fake newsem. Podatek od mięsa – tak się ma nazywać, i skutkować dwukrotnym wzrostem cen pożywienia dość powszechnego, o ile nie podstawowego dla homo sapiens (polowanie i jedzenie mięsa przez naszych przodków pozwoliło człowiekowi opanować świat – może i o tym kiedyś napiszę). Ale o co tym razem chodzi z tym podatkiem od mięsa? Argumentacja z kosmosu, i to w sensie dosłownym. Otóż europosłowie z TAPP czyli True Animal Protein Price (niezły dziwoląg…) dowodzą, że przemysłowa hodowla zwierząt przyczynia się do zwiększenia emisji gazów cieplarnianych (CO2), co powoduje zmiany klimatyczne!

Nie znam się na tym zbyt dobrze, ale pierwsza – może prymitywna – refleksja jaka przyszła mi do głowy istoty mięsożernej, to domniemanie, iż każda działalność przemysłowa wiąże się z emisją CO2. Okazuje się, że mam rację. Produkcja zwierzęca to tylko 4 procent emisji CO2 w Europie. Były minister rolnictwa w rządzie PiS, Krzysztof Jurgiel mówi o „wybujałych ambicjach klimatycznych” i prognozuje rozwój wypadków po wprowadzeniu drakońskiego opodatkowania mięsa. Jego zdaniem, i trudno się z tym nie zgodzić, zakłady produkcji mięsa przeniosą się poza UE, gdzie standardy emisyjne nikogo nie obchodzą. W Europie zaś upadną zakłady mięsne, a pracę stracą setki tysięcy osób zatrudnionych w tym sektorze gospodarki. Oczywiście, w tym w Polsce.

Minister Jurgiel wypowiada się merytorycznie, bo się na tym zna. Wiceminister sprawiedliwości obecnego rządu Sebastian Kaleta podnosi aspekt ideologiczny i na Twittterze wrzuca: - „Typowa lewacka mentalność. Ludzie nie chcą przejść na weganizm. Dowalić podatek od mięsa”. Należy zgodzić się z ministrem Kaletą. Ma rację. Prawicowy wolnościowiec. Brawo. Pewien drobny, acz zasadniczy problem dostrzegł jednak jeden z internautów sprytnie odpowiadając: - „pisze to minister rządy, który właśnie podatek od cukru, bo ludzie nie chcieli go jeść”.

Brawo internauto, wyjaśnijmy o co chodzi. Otóż o to, że podobnie jak socjaliści z Brukseli, polscy socjaliści z PiS, partii dla niepoznaki mieniącej się prawicą, wymyśli, że administracyjnie trzeba odchudzić rodaków, którzy na potęgę bezmyślnie zajadają słodkości. Podobnie jak mój pies Misiek, choć do homo sapiens mu ewolucyjnie daleko, aczkolwiek predyspozycje posiada, bo chodzi czasami na dwóch łapach, a to zalążki homo erectus, czyli ogniwa w antropogenezie prowadzącego do istoty rozumnej.

Ale homo sapiens z rządu, w dbałości o smukłe sylwetki rodaków, wymyślił, że ze względów zdrowotnych należy nałożyć dodatkową opłatę fiskalną na napoje słodzone, w tym np. produkowane z owoców lub z warzyw. Jak kiedyś byłem u dietetyka zmagając się z lekką nadwagą polecił mi właśnie owoce i warzywa spożywane oddzielnie, i dało to efekty. Rozumiem, że autorzy pomysłu z Ministerstwa Zdrowia dostaną Nobla za wymyślenie, że to napoje owocowe i warzywne tuczą, a nie słodycze, lody, chipsy czy słodzone napoje alkoholowe. Logiczne to, jak jedzenie mięsa i zmiany klimatyczne.

Premier Morawiecki obejmując urząd zapowiedział zwiększenie udziału polskiego biznesu w naszej gospodarce. Faktycznie państwowe firmy przejmują prywatne podmioty. Czy to sukces? Czas pokaże. Ale ciągłe nękanie polskich sadowników (słynna, absurdalna matryca VAT), nakładanie podatków na to, co właśnie polskie, graniczy z urzędniczą obstrukcją, wiosłowaniem pod prąd filozofii gospodarczej, z która można się zgadzać albo nie, ale jakaś tam jest.

Poza tym – a może zwłaszcza – to wszystko bez sensu. Nie ma żadnych dowodów, że podatek cukrowy odnosi prozdrowotny efekt. Amerykański instytut badawczy McKinsley Global Institute po przenalizowaniu 44 rządowych programów zwalczania nadwagi podatkami, stwierdził, że podnoszenie podatków od słodzonych napojów jest najmniej skutecznym ze wszelkich podatków. Przykładowo, w Wielkiej Brytanii po wprowadzeniu podatku, w okresie 2015 – 2018 spożycie napojów wzrosło o 2.6 procent. Dania zrezygnowała z tego podatku, bo konsumenci sprowadzali napoje z ościennych krajów.

Wszystko co przytaczam, jest doskonale znane decydentom w tej sprawie. Co ich więc opętało ? Otyłość rodaków? Nie. Szczupłość budżetu, z którego państwowa kasa ma iść na wyborcze, socjalne fanaberie. Notabene, realizowanych ze skutkiem podobnym. 500 plus, może i zmniejszyło biedę, rozwinęło niemiecką, japońską, koreańską motoryzację w Polsce, wzbogaciło egipskie i tureckie kurorty, ale dzietności nie poprawiło. Wniosek, nie naprawiajcie świata z urzędniczych biurek. To się zawsze źle kończy.

Ostatnie wpisy