„Uciekaj najszybciej jak to możliwe”. Niezwykła historia Ireny Sendlerowej

„Uciekaj najszybciej jak to możliwe”. Niezwykła historia Ireny Sendlerowej

Fragment rozdziału XV „Egzekucja Ireny”

Warszawa, styczeń 1944 roku

Zabrano ją na Szucha.

Osadzeni nazywali ciężarówkę śmierci „wózkiem”, poczucie grozy pogłębiał sztywny brezent, przez który więźniowie nie widzieli, co się dzieje dookoła. Tamtego ranka polscy wartownicy o pełnych współczucia spojrzeniach zapędzili do czekającego pojazdu dwadzieścia, może trzydzieści kobiet. Na Pawiaku wielu ludzi rozstrzeliwano doraźnie, zaraz za bramą więzienia, w ruinach getta, być może na lichych deskach rozłożonych nad ziejącymi dziurami po wypalonych piwnicach. Jednak ten trans-port zmierzał przed pluton egzekucyjny na Szucha. Choć kobiety jechały w ciemności, wiedziały, co je czeka. Irena miała świadomość, że wybiła jej ostatnia godzina.

Zaprowadzili kobiety do poczekali z wychodzącymi na wszystkie strony drzwiami, większość więźniarek płakała. Wyczytywali je nazwiskami i wyprowadzali drzwiami po lewej, na dziedziniec. Jeden za drugim, rozlegały się strzały. Płacz w poczekalni przybrał na sile. Irena usłyszała swoje nazwisko. Pokonując krótki dystans do drzwi, miała wrażenie, że spada w otchłań. Odmierzający sekundy zegar tykał osobliwie głośno, świat skurczył się do kroków ku śmierci oraz myśli o matce i Adamie. Poszła w lewo. Ale wartownik wskazał jej drzwi po prawej. Czyli kolejne przesłuchanie. Dobiło ją to. Nie chciała więcej tortur. Wiedziała, że koniec i tak może być tylko jeden. W pomieszczeniu czekał gestapowiec w wysokich oficerkach, rumiany Niemiec.

– Chodź – polecił.

Poszła za nim. Wyprowadził ją na blade zimowe słońce. Żałowała, że nie ma cyjanku, aby odejść w spokoju. Zastrzeli ją na skrzyżowaniu, jak tyle innych ofiar? Oddalali się od Pawiaka, w stronę gmachu parlamentu i zbiegu alei Wyzwolenia z Szucha. Niemiec obrócił się do niej.

– Jesteś wolna. Uciekaj szybko.

Jego słowa nie dotarły do niej. Wolna? Z początku nie zrozumiała. Pomyślała, że w okupowanej Polsce przecież nie da się żyć bez dokumentów tożsamości.

– Moja kenkarta – powiedziała. – Potrzebuję kenkarty. Daj mi dokumenty!

W oczach Niemca błysnął gniew.

– Ty parszywa bandytko, uciekaj!

I z wściekłością zdzielił ją pięścią w twarz. Usta Ireny wypełniły się krwią, zachwiała się i zakręciło się jej w głowie. Gdy pod-niosła wzrok, Niemca już nie było.

Zatoczyła się. Nieznajomy przechodzień odwrócił wzrok i po-śpiesznie poszedł w swoją stronę. Irena była zakrwawiona i posiniaczona, nie uszłaby daleko, jej niedoleczone kości wykluczały bieg. „Nie mogłam iść dalej – opowiadała później. – Weszłam do pobliskiejapteki.Właścicielkazaprowadziłamnienazaplecze, umyłam się tam, dała mi kilka groszy na bilet tramwajowy”. Kobieta miała na imię Helena, delikatnie obmyła Irenie rozbitą twarz, znalazła coś do zakrycia jakże wymownego więziennego ubioru.

Irena przyznała później, że było to nierozsądne, może nawet bezmyślne i głupie, ale postanowiła wrócić do mieszkania matki, nic innego nie wymyśliła. Oszołomiona i wystraszona wsiadła do jadącego na Wolę tramwaju numer pięć. Nagle jeden z nasto-letnich pasażerów coś krzyknął i wszyscy rzucili się do drzwi.

– Gestapo na następnym przystanku! Wysiadajcie, szybko!

Czekający dalej Niemcy kontrolowali papiery. Kobiety z torbami z zakupami, mężczyźni w znoszonych fedorach przebiegli obok i zniknęli w tłumie. Irena była poturbowana, poruszała się powoli. Starszy mężczyzna o smutnych oczach odwrócił się i na nią zaczekał. Gdy podał jej rękę, by pomóc jej wyjść z wagonu, miała ochotę rozpłakać się z wdzięczności. Wbił w nią pełne żalu spojrzenie, musiał się domyślić, że jest z ruchu oporu. Irena wyszła na przystanek i zniknęła wśród przechodniów, próbując się nie potknąć. Złamana noga pulsowała oślepiającym bólem i Irena siłą woli odpędzała ciemność, która znów zamajaczyła jej przed oczami. Jakże łatwo byłoby zemdleć i oddać się nieświadomości. Gdy w końcu dotarła do domu, ledwo była w stanie ustać na nogach. Będzie kulała do końca życia.

„Byłam taka naiwna, że pozwoliłam sobie na kilka nocy w domu, w tym samym mieszkaniu, w którym aresztowało mnie Gestapo”, wspominała później. Tego samego popołudnia przez zamontowane na ciężarówkach megafony wyczytano w całym mieście nazwiska ludzi straconych za zbrodnie przeciwko Niemcom. Na tablicach ogłoszeń pojawiły się afisze obwieszczające jej śmierć grubymi literami. Obwieszczenie. Irena Sendlerowa. 20.I.1944. Zbrodnia: pomoc Żydom.

Prędzej czy później ktoś, kto widział ten afisz, zorientowałby się, że Irena nadal mieszka w swoim starym mieszkaniu, i znowu przyszłoby po nią Gestapo. Powoli to do niej docierało. U matki było zbyt niebezpiecznie, ale odejść nie mogła. Pani Janina umierała. Od lat chorowała na serce. Uwięzienie córki na Pawiaku i nieprzespane, pełne zmartwień noce zebrały swoje żniwo. Irenę gnębiły wyrzuty sumienia. Podświadomie obwiniała się za stan matki.

Dzień lub dwa po zwolnieniu z więzienia zaczęła gnębić ją kolejna myśl. Dlaczego ją wypuścili? Czy to pułapka? Od razu zaniepokoiła się, co będzie, jeśli któryś z jej łączników – a byli to niemal sami przyjaciele – zbliży się do niej w obecnej sytuacji. Jednak wkrótce pojawił się młody goniec z wiadomością, po której dostarczeniu natychmiast się ulotnił. Gdy tylko ujrzała swój pseudonim, „Jolanta”, wszystko ułożyło się w całość. Zwolnienie zaaranżowała Żegota. Teraz organizacja chciała, żeby opuściła mieszkanie matki. Irena znała adres kryjówki.

Ale nie mogła pójść. Nie mogła zostawić matki. Przysłano jej kolejną wiadomość. Julian Grobelny chciał ją ostrzec. Przyszła Janka, błagała. Irena nie potrafiła zdecydować się na ten krok. Musiałaby zniknąć. Kuzynka, która opiekowała się panią Janiną w okresie, gdy Irena była na Pawiaku, obiecała, że zostanie. Wszyscy namawiali Irenę, aby uciekała. Ale ona nie była w stanie porzucić matki. Następnej nocy przeniosła się piętro wyżej, do sąsiadki, która zgodziła się ją na krótko przyjąć. Bliska kryjówka pozwalała jej codziennie zakradać się do matki, przynajmniej na kilka minut.

Ale nawet to było nierozsądnym ryzykiem. Irena kusiła los, a Julian tracił cierpliwość. I pewnej nocy w ostatnim tygodniu stycznia stało się nieuniknione. Tuż po ósmej wieczorem, gdy ulice cichły, a gestapowcy rozpoczynali naloty, klatkę schodową kamienicy znowu wypełnił stukot wojskowych buciorów. Irena usłyszała niemieckie krzyki i jej serce zamarło. Wiedziała, co to oznacza. Gestapo zorientowało się, że im się wymknęła. Przeszukiwali budynek. Trzaskały drzwi na pierwszym piętrze. Rozejrzała się bezsilnie po malutkim mieszkanku. Do szafy? Pod łóżko? Nie było sensu się chować. To będzie głupia śmierć. Kretyńska. Nie mogła uwierzyć, że zachowywała się tak naiwnie. Wiedziała, że matka nie przeżyje jej drugiego aresztowania. Mina przerażonej sąsiadki powiedziała Irenie, że kobieta dopiero teraz zrozumiała, że i dla niej jest to wyrok śmierci. „Strach zabijał nas od środka”, skwitowała to lakonicznie Irena.

„Nie wiem, ile to trwało – minuty zdawały się wiecznością – ale w końcu usłyszałyśmy odgłos szybkich korków, odchodzili”, opowiadała później. Gdy na korytarze kamienicy powrócił spokój, rozległo się ciche pukanie do drzwi. Kuzynka Ireny wręczyła jej liścik i pośpiesznie ją objęła. Żegnaj. Irena, musisz iść. Następnie odwróciła się i odeszła.

Irena wpatrywała się w cieniutki skrawek papieru, a jej ręce drżały. Odczytała skreśloną dłonią matki wiadomość: „Znowu cię szukali, nie możesz nawet zejść się pożegnać. Uciekaj najszybciej jak to możliwe”. Gestapo przeczesało niższe piętra. Jedno wyżej i by ją znaleźli.

W końcu ustąpiła. Jakie miała wyjście, przecież mogli zamordować jej matkę. Dotarła do niej koszmarna myśl: była straszną córką. Grobelny sprawnie załatwił jej nowe papiery i kobieta, która ukryła tysiące Żydów, teraz sama musiała się kryć. Przez pewien czas, gdy wracała do zdrowia, pozwolili jej zostać z Julianem, Haliną i Adamem w Otwocku. Lecz osoba, która wskoczyła na szczyt listy poszukiwanych przez Gestapo, nie mogła liczyć na dłuższy pobyt w jednym miejscu. Dla bezpieczeństwa Adama, jak i własnego, musiała ruszać dalej. Po jej zdumiewającej ucieczce na Szucha zrozumieli, że wcale nie była w ruchu oporu płotką. Gestapo rozpoczęło łowy na Irenę.

Dzięki nowym dokumentom otrzymała nową tożsamość i nagle, podobnie jak tysiące dzieci, które pomagała ratować, mu-siała wkuć całą masę szczegółów. Teraz nazywała się Klara Dąbrowska. Dla kamuflażu przefarbowała włosy na rudo, w aktach Armii Krajowej zachował się opis jej ówczesnego wyglądu: około 160 centymetrów wzrostu, szczupła, „nos nieco orli”, jasno-niebieskie oczy, włosy ścięte krótko. Po tych pierwszych kilku tygodniach nieustannie się przemieszczała. W Otwocku działało więcej kryjówek. Irena pojechała na trochę do wujka do Nowego Sącza. Kiedy zrobiło się za gorąco, spędziła pewien czas na Pradze jako pokątna lokatorka warszawskiego zoo, gdzie jesienią 1943 roku ukryło się kilku członków kierownictwa Żegoty, w tym Adolf Berman. Ruch był stałym elementem życia uciekinierki, ale Irena tęskniła za matką i za Adamem.

Czytaj też:
Elton John ujawnia kulisy życia prywatnego i zawodowego. „Założę się, że śmierdzą mu stopy”

Źródło: Wydawnictwo Bez Fikcji