„Uciekaj najszybciej jak to możliwe”. Niezwykła historia Ireny Sendlerowej

„Uciekaj najszybciej jak to możliwe”. Niezwykła historia Ireny Sendlerowej

Żydzi w tradycyjnych nakryciach głowy, zdjęcie ilustracyjne
Żydzi w tradycyjnych nakryciach głowy, zdjęcie ilustracyjne Źródło: Fotolia / Amateur007
Ta książka opisuje niezwykłe losy Ireny Sendlerowej. To opowieść o kobiecie, która dzięki niewiarygodnej odwadze, determinacji i nadziei, podejmując ogromne ryzyko, uratowała przed śmiercią lub deportacją do obozów zagłady 2500 żydowskich dzieci. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Bez Fikcji publikujemy fragmenty książki „Dzieci Sendlerowej”.

Prolog

Warszawa, 21 października 1943 roku

Aleja Szucha. Irena Sendlerowa wiedziała, dokąd zmierza. Przednie drzwi zamknęły się z trzaskiem i czarna więźniarka powoli ruszyła. Dali jej tylko kilka minut, żeby się ubrać, nie zdążyła uczesać jasnych, krótko podciętych włosów.

Janka Grabowska wybiegła przed kamienicę z jej butami w dłoniach i nie zważając na nerwowych żołnierzy, rzuciła je do niej w ostatniej chwili. Irena nawet nie pomyślała, aby je zasznurować. Koncentrowała się tylko na jednym: zachować spokój i kamienną twarz. Żadnych smutnych min. Żydowskie matki przekazywały tę mądrość dzieciom, gdy te po raz ostatni opuszczały je w asyście nieznajomych. Irena nie była Żydówką, ale wiedziała, że smutne miny są niebezpieczne.

Nie mogą pomyśleć, że mam powody do strachu. Nie mogą pomyśleć, że się boję – powtarzała w myślach. Gdyby choć podejrzewali, co ukrywa, byłoby jeszcze trudniej.

Mimo to Irena się bała. Bardzo. Jesienią 1943 roku w okupowanej przez nazistów Polsce nie było straszniejszych słów niż „aleja Szucha”. Być może były to najbardziej przerażające słowa w całej Europie. To właśnie tam mieściła się warszawska siedzi-ba Gestapo. Brutalizm gmachów zdawał się pasować do zamiarów Niemców. Wewnątrz kompleksu masywnych zabudowań korytarzami niosło się echo krzyków przesłuchiwanych. Ci, którzy przeżyli, wspominali później fetor strachu i moczu. Dwa razy dziennie, przed południem i wczesnym wieczorem, po po-siniaczone, poturbowane ciała przyjeżdżały czarne furgonetki z Pawiaka.

Irena przypuszczała, że musi być tuż po szóstej. Może wpół do siódmej. Nad Warszawą wkrótce wzejdzie październikowe słońce. Lecz ona nie spała już od kilku godzin. Jak wszyscy w jej kamienicy. Tamtej nocy Janka, jej zaufana łączniczka i serdeczna przyjaciółka, zorganizowała skromną rodzinną uroczystość z okazji imienin Ireny. Zjadłszy po kawałku zimnego ciasta, słabująca matka Ireny i przebywająca w odwiedzinach ciotka oddaliły się do sypialni. Ale Janka przegapiła godzinę policyjną i mu-siała zostać na noc. Młode kobiety zostały w salonie i siedziały do późna, rozmawiały, piły herbatę i nalewkę owocową.

Po północy Irena i Janka w końcu zrobiły się senne, a o trzeciej spały już na prowizorycznych pryczach. W pokoju obok Janina, matka Ireny, przewracała się z boku na bok. Ileż radości sprawiały jej odgłosy beztroskiej rozmowy dziewcząt! Widziała zaciśnięte usta córki i wiedziała, że ta ryzykuje. Bardzo się martwiła, jak to matka. Ból utrudniał sen, więc Janina dała ponieść się myślom. Wiedziała, że dźwięk, który rozległ się w ciemności jakiś czas później, oznacza kłopoty. Ciężkie dudnienie buciorów gdzieś na klatce schodowej.

– Irena! Irena! – Nerwowy szept Janiny przeniknął do snów córki.

Wybudzona gwałtownie Irena dosłyszała niepokój w głosie matki i od razu zorientowała się, co oznacza. Te kilka chwil na otrzeźwienie umysłu oznaczało różnicę między życiem a śmiercią.

Następnie jedenastu funkcjonariuszy Gestapo zaczęło dobijać się do drzwi, żądając, aby im otworzyć. Strach przyniósł dziwny, metaliczny posmak w ustach. Irena poczuła też w klatce piersiowej rażące niczym prąd fale grozy. Niemcy przez kilka godzin miotali groźbami i przekleństwami, rozrywali poduszki, niszczyli wyposażenie, przewracali kredensy. Zerwali parkiet i zdewastowali meble.

Jakimś cudem nie znaleźli list dzieci.

Teraz liczyły się tylko one. Spisała ja na cienkich, lichych skrawkach papierosowej bibułki, kruchych zwitkach. Były częścią jej osobistego systemu archiwizowania. Samodzielnie stworzonym szyfrem zapisała na nich nazwiska i adresy części z tysięcy żydowskich dzieci, które razem z przyjaciółmi ocaliła przed okropieństwem nazistowskich prześladowań – dzieci, które jej przyjaciele nadal ukrywali i utrzymywali w sekretnych miejscach w całej Warszawie oraz poza miastem. Dosłownie w ostatniej chwili, zanim drzwi ustąpiły pod naporem pałek i pięści, Irena rzuciła listy przez kuchenny stół Jance, która bez zastanowienia wepchnęła je do pokaźnego biustonosza, głęboko pod pachy. Bóg wie, że gdyby przeszukali Jankę, byłoby po wszystkim. A gdyby przeszukali mieszkanie Janki, w którym ukrywali się Żydzi, byłoby jeszcze gorzej. Irena nie mogła uwierzyć, gdy Niemcy sami ukryli najbardziej obciążający dowód. Patrzyła zdumiona, jak niewielka torba z fałszywymi dokumentami i nielegalną gotówką znika pod kawałkami zniszczonych mebli. W tym momencie miała ochotę paść na kolana. A kiedy zrozumiała, że Gestapo nie zamierza aresztować ani Janki, ani matki, z ulgi aż zakręciło się jej w głowie. Wiedziała jednak, że narastający w jej myślach śmiech jest niebezpiecznie podszyty histerią. Ubrać się – powiedziała sobie. – Ubrać i jak najszybciej stąd wyjść. Włożyła znoszoną spódnicę, którą zaledwie kilka godzin wcześniej zawiesiła na oparciu kuchennego krzesła. Najszybciej jak potrafiła zapięła sweter. Wyjść jak najprędzej, zanim gestapowcy zmienią zdanie. Wyszła w zimny jesienny poranek boso. Nawet nie zauważyła wybiegającej za nią Janki.

"Dzieci Sendlerowej" Tilar J. Mazzeo

Jednak teraz, w chyboczącej się przy każdym skręcie więźniarce, miała okazję, żeby zastanowić się nad swoim dylematem. Irena nie miała wątpliwości, że prędzej czy później ją zabiją. Taki miał być koniec jej historii. Ludzie nie wracali z alei Szucha ani z położonego w getcie Pawiaka, gdzie na czas pomiędzy kolejnymi brutalnymi przesłuchaniami odwożono więźniów. Nie wracali też z obozów, takich jak Auschwitz czy Ravensbrück, dokąd trafiali niewinni, którzy przetrwali tortury Gestapo. Irena Sendlerowa nie była niewinna.

Zmierzający na południowy wschód przez nadal śpiące miasto samochód skręcił ostro w prawo. Najprostsza droga wiodła szerokimi alejami przedwojennej Warszawy, najpierw zachodnim, a następnie południowym skrajem pustkowia, które nie-gdyś było żydowskim gettem. W pierwszych latach nazistowskiej okupacji Irena nieustannie krążyła do getta i z powrotem, czasami po trzy, cztery razy dziennie. Za każdym razem ryzyko-wała aresztowanie albo doraźną egzekucję, ale próbowała ratować dawnych kolegów ze szkoły, żydowskich wykładowców... i tysiące małych dzieci. Teraz, pod koniec 1943 roku, pozostały tam tylko ruiny i gruzy. Getto zamieniło się w pole śmierci, bezkresny cmentarz. Po żydowskim powstaniu z wiosny zostało zrównane z ziemią. Jej przyjaciółka Ala Gołąb-Grynbergowa przepadła gdzieś w tym piekle. W podziemiu szeptano, że Ala żyje i jest w obozie pracy przymusowej w Poniatowej, gdzie wraz z grupką młodych bojowników planowała ucieczkę. Irena miała nadzieję, że gdy ta barbarzyńska wojna dobiegnie końca, Ala będzie mogła wrócić po swoją córeczkę Rami, którą Irena ukryła w sierocińcu.

Więźniarka przejechała kilka kwartałów na północ od dawnej Wolnej Wszechnicy Polskiej. Uczelnia ta była kolejną ofiarą wojny. Podczas studiów na Uniwersytecie Warszawskim Irena praktykowała w wielu miejscach, lecz w latach 30. często odwiedzała kampus Wszechnicy i to właśnie tam dzięki profesor Helenie Radlińskiej wykuła w sobie gen oporu. Przed okupacją niemal wszystkie były „dziewczynami od Radlińskiej”. Teraz tworzyły dobrze zorganizowaną i śmiałą siatkę, dla której pani profesor również stanowiła inspirację. Gestapo było żywo zainteresowane tą siatką. Irena przekroczyła już trzydziestkę, ale jej dziewczęcy wygląd był zwodniczy. Gestapo zatrzymało jedną z najważniejszych postaci polskiego podziemia. Irena mogła tylko mieć nadzieję, że Niemcy nie zdawali sobie z tego sprawy.

Ściśnięty obok niej w pojeździe żołnierz w skórzanych oficerkach, z batem i pałką, stracił czujność. Jego nocna zmiana grozy do-biegała końca. Irena siedziała na kolanie innego młodego rekruta, wyglądającego na nie więcej niż osiemnaście, dziewiętnaście lat. Pomyślała, że wyglądają, jakby drzemali. Zachowywała spokojną minę, lecz w jej głowie trwała gonitwa myśli. Musiała zastanowić się nad wieloma sprawami, a zostało tak mało czasu.

Janka doskonale wiedziała, jak ważne są listy z nazwiskami – i jak niebezpieczne. Ich odkrycie uruchomiłoby długą serię egzekucji. Gestapo wytropiłoby żydowskie dzieci. Wymordowało-by Polaków, którzy zgodzili się dać im schronienie i o nie dbać. Zofię i Stanisława. Władysława i Izabelę. Marię Palester. Marię Kukulską. Jagę. Zabiłoby matkę Ireny, mimo że chora, przykuta do łóżka kobieta mogła się jedynie domyślać skali potajemnej działalności córki. Niemcy ściśle przestrzegali zasady odpowiedzialności zbiorowej. Za grzechy jednego człowieka rozstrzeli-wali całe rodziny. Irena nie mogła pozbyć się myśli, że znowu okazała się złą córką. Wiedziała, że zawsze bardziej przypominała porywczego, pełnego ideałów ojca.

Gdyby listy przepadły lub Janka zniszczyła je dla bezpieczeństwa, pojawiłby się kolejny dotkliwy dylemat. W razie śmierci Ireny nie dałoby się ich odtworzyć. To ona była generałem tej armii zwykłych obywateli i tylko ona znała szczegóły ich treści. Obiecała wywiezionym do Treblinki ojcom i matkom, że opowie o ich losie ukochanym dzieciom. Gdyby zginęła, nikt nie mógłby spełnić tego przyrzeczenia.

Dręczyło ją także inne pytanie: kto powie Adamowi Celnikierowi? Adam. Jej Adam. Mąż Ireny, Mietek Sendler, przebywał w obozie pracy gdzieś w Niemczech. Wieść o jej egzekucji dotarłaby do niego po wielu tygodniach albo miesiącach. O ile by tego dożył. Ale Irena i Mietek już przed wojną byli w separacji i to Adama ko-chała – Adama, którego teraz ukrywali przyjaciele pod fałszywym nazwiskiem, pod nową tożsamością. Adam, jeden z niewielu nadal żyjących warszawskich Żydów, był nieustannie tropiony, a jego życie znajdowało się w niebezpieczeństwie.

Silnik pojazdu Gestapo warczał na milczących ulicach po-rannej Warszawy. Żołnierze rozbudzali się lekko przy każdym skręcie. Irena musiała się przygotować na to, co ją czekało. Mu-siała się przygotować, by niczego nie zdradzić, nieważne jakie zadawaliby jej tortury. Zależało od tego życie zbyt wielu ludzi. Ukrywając dzieci, ryzykowała życiem. Teraz była zdeterminowana bardziej niż kiedykolwiek, żeby ta tajemnica odeszła wraz z nią. A co jeśli okaże się za słaba? Jeśli ból będzie zbyt wielki, czy zdradzi sekretną kryjówkę Adama? Nie wiedziała, ile zdoła znieść. Myśl ta będzie ją prześladowała, gdy w nadchodzących dniach będą łamali jej kości pałkami i metalowymi rurkami.

Poranek był chłodny, a przez strach było jej jeszcze zimniej. Samochód sunął gładko na wschód szeroką aleją, na ostatnim odcinku podróży nabrał prędkości. Wkrótce dotrą na aleję Szucha, do jej ostatniego celu. Tam ją rozbiorą, przeszukają, pobiją, przesłuchają. Będą groźby i zastraszanie. Będą ciosy, męczarnie i okrutne cierpienia, których na razie nie potrafiła sobie wyobrazić. Irena wsunęła dłonie do kieszeni, aby ogrzać się choćby na chwilę.

Gdy musnęła palcami coś lekkiego, cienkiego i szeleszczące-go, jej serce zamarło. Papierosowa bibułka. Zdała sobie sprawę, że zapomniała o jednej części listy. Widniał na niej adres. Wyda człowieka, którego miała sprawdzić tego ranka. Trzymała jego życie w dłoni.