Przeprowadziłam się na Antypody. Oto cena, jaką płaci się za życie w raju

Przeprowadziłam się na Antypody. Oto cena, jaką płaci się za życie w raju

Australijczycy zdają się mieć równowagę między życiem prywatnym i zawodowym
Australijczycy zdają się mieć równowagę między życiem prywatnym i zawodowymŹródło:Pixabay
Po kilkunastu miesiącach życia na Antypodach zauważyłam, że nawet stworzony ręką człowieka raj ma swoje problemy, podziały i napięcia. Jednym z kosztów australijskiego dobrobytu jest ogromne uzależnienie gospodarcze od Chin. Chiny mają ponad 30 proc. udziału w australijskim eksporcie i 18 proc. w imporcie. W dodatku trzy kluczowe gałęzie australijskiej gospodarki – surowce, edukacja oraz turystyka – odpowiedzialne za największy odsetek produktu krajowego brutto, również powiązane są z Chinami. To, jak niebezpieczne jest pokładanie ufności w jednym partnerze handlowym, stało się krystalicznie jasne przy okazji politycznych napięć wokół źródeł pochodzenia COVID-19.

Dla wielu migrantów, takich jak ja, przeprowadzka na Antypody jest jak wygranie losu na loterii. Z odległości Europy czy Afryki, Australia wydaje się niemal idealnym państwem: nowoczesnym, demokratycznym, bezpiecznym, wielokulturowym, w dodatku o bardzo wysokim poziomie życia i ciepłym klimacie. Sami Australijczycy często nazywają swoje państwo „krajem szczęściarzy” (the lucky country”).

Zanim dostrzegłam te subtelne negatywy, najpierw widziałam tylko to, czego Europejczycy mogą Australijczykom pozazdrościć. To, co rzuciło mi się w oczy na samym początku to fakt, że całkiem zwyczajna rodzina w Australii może pozwolić sobie na życie, które w Wielkiej Brytanii jest tylko domeną milionerów. Wysokie zarobki i niemal pełne zatrudnienie sprawiają, że normą jest mieszkanie w wykończonym na tip-top wolnostojącym domu z ogrodem, na dużej działce, nierzadko nawet z prywatnym basenem. Posiadanie własnej łódki, czy skutera wodnego również nie jest zarezerwowane tylko dla bogaczy. Znam nawet pracowników fabryk, którzy z łatwością mogą sobie pozwolić na takie akcesoria.

Paradoksalnie, pomimo tego, że Australijczycy mają dużo wolnego dochodu, nie dostrzega się tu wielu objawów wyścigu szczurów w postaci troski o status, podążania za modą, kupowania luksusowych marek czy jeżdżenia odpowiednim samochodem dla budowania wizerunku.

Na palcach jednej ręki mogę policzyć luksusowe auta, które widziałam w ciągu ostatniego roku. Tutaj stawia się bardziej na funkcjonalność niż na wywołanie efektu na sąsiadach i kolegach z pracy. Na drogach królują kilkunastoletnie terenówki, które po wielu naprawach i niezliczonych przygodach, nadal są niezawodne w pokonywaniu długich dystansów między miastami.

Jakoś to będzie

W dodatku, w porównaniu z Europą, Australijczycy zdają się mieć naprawdę dobrą równowagę między życiem prywatnym i zawodowym. Weekend jest świętością, a zaczyna się często już w piątek około południa. Wielu pracodawców godzi się na wcześniejsze zwolnienie z pracy w piątek, w zamian za odpracowanie tych kilku godzin od poniedziałku do czwartku. Dlatego ogródki piwne wypełniają się zazwyczaj w piątek w porze lunchu. Choć generalnie jeśli chodzi o życie towarzyskie, to Australijczycy nie potrzebują zorganizowanego środowiska, pubów czy restauracji, bo zazwyczaj wszystko, czego potrzebują do szczęścia noszą ze sobą. Przenośne lodówki na drinki, krzesła campingowe, kosze na pikniki, grille są absolutnym musem w parku, na plaży i nawet na rockowym koncercie. Ważne, żeby po skończonej imprezie, nie zostawić za sobą śmieci w myśl wpajanej od pokoleń zasady „niech Australia zostanie piękna”.

Australijczycy podchodzą do życia z typowym sobie luzem i optymizmem. To podejście podsumowuje świetnie australijskie powiedzenie: „she'll be right, mate”. W wolnym tłumaczeniu można to wyrazić jako „będzie dobrze”. Nieważne, czy chodzi o drobne niepowodzenie czy życiowy problem: jakoś to będzie. Być może to dostrzeganie pozytywów i nadziei w każdej sytuacji płynie z obserwacji natury, która zawsze wraca do równowagi.

Najlepszym przykładem są coroczne pożary buszu. Kiedy tuż po zeszłorocznych, wyjątkowo dotkliwych pożarach buszu odwiedziłam jedno z miejsc kataklizmu, to były tam tylko zwęglone drzewa i zgliszcza. Trzy miesiące później, przy okazji kolejnej wizyty, zauważyłam, że natura już zaczęła wracać do równowagi.

Na zwęglonych kadłubach wyrastały świeże zielone liście nowych roślin. Dlatego typowo australijskie podejście to zawsze patrzeć z nadzieją w przyszłość, a nie za siebie. To właśnie z tego powodu na australijskim herbie jest emu i kangur - jedyne dwa zwierzęta, które z trudem poruszają się do tyłu. Bo duchem Australii jest patrzeć zawsze pozytywnie w przód i robić postępy.

Raj na pasku Chin

Niestety, postęp ma swoją cenę, która nie jest widoczna na pierwszy rzut oka. Jednym z kosztów australijskiego dobrobytu jest ogromne uzależnienie gospodarcze od Chin. Chiny mają ponad 30 proc. udziału w australijskim eksporcie i 18 proc. w imporcie. W dodatku trzy kluczowe gałęzie australijskiej gospodarki – surowce, edukacja oraz turystyka – odpowiedzialne za największy odsetek produktu krajowego brutto, również powiązane są z Chinami. To, jak niebezpieczne jest pokładanie ufności w jednym partnerze handlowym, stało się krystalicznie jasne przy okazji politycznych napięć wokół źródeł pochodzenia COVID-19.

Gdy australijski rząd zaczął naciskać na niezależne międzynarodowe dochodzenie na temat genezy wirusa, Chiny odpowiedziały w postaci zawieszenia importu australijskiej wołowiny. Jednocześnie chińskie ministerstwo edukacji wystosowało ostrzeżenie do obywateli planujących rozpocząć studia na Antypodach, informując ich o poważnym ryzyku ataków na tle rasowym podczas pobytu w Australii.

O ile doniesienia o rasistowskich napadach są mocno przesadzone, nie ulega wątpliwości, że temat migracji jest kolejną kością niezgody w australijskim dyskursie publicznym. Podstawowym kołem zamachowym australijskiej gospodarki jest ciągłe zapotrzebowanie Chin na australijskie surowce: węgiel i rudy żelaza. Ale kolejnym absolutnie kluczowym czynnikiem, bez którego nie byłoby na Antypodach aż dwudziestu sześciu lat nieprzerwanego rozwoju gospodarczego, jest migracja.

Niemal 30 proc. ludności Australii urodziło się poza jej granicami. Imigracja jest odpowiedzialna aż za 60 proc. wzrostu liczby ludności, który wiąże się bezpośrednio ze wzrostem gospodarczym. Ze względu na to, że kryteria wizowe są mocno wygórowane i sprzyjają wysoko wykwalifikowanym pracownikom, niemal każdy, kto się osiedla się w Australii przyczynia się do strony popytowej ekonomicznego równania: bo kupuje lub wynajmuje dom, nabywa samochód, płaci za opiekę medyczną, korzysta z lokalnych usług. Bez tego ciągłego zastrzyku „nowej krwi”, wiele sektorów gospodarki ucierpi.

Wydaje się to nieuniknione, ponieważ granice Australii pozostają zamknięte od marca 2020 roku, a w debacie politycznej na temat potencjalnego bezrobocia dominuje nurt „Australians first”, zachęcający pracodawców do dawania pierwszeństwa australijskim obywatelom.

Rozwiązanie tych dwóch kluczowych problemów: gospodarczego uzależnienia od Chin oraz kwestii migracji, na pewno zdeterminuje ekonomiczną i społeczną przyszłość Australii. W międzyczasie nie pozostaje nic innego jak cieszyć się nadchodzącą na Półkuli Południowej wiosną, spojrzeć w przyszłość z typowym australijskim optymizmem i powiedzieć „She’ll be right, mate!”

Marta Smith po ukończeniu socjologii, w trakcie studiów prawniczych, odkryła w sobie pasję do biznesu i nieruchomości. Szybko przekuła zapał w duży biznes w branży nieruchomości w Wielkiej Brytanii. W duecie „Dwie Marty” prowadzi prężny biznes szkoleniowy online dla inwestorów w branży nieruchomości i przedsiębiorców oraz rozwija markę Freeya. W sercu jest podróżniczką, która korzysta z wolności pracy online. Odwiedziła już ponad 70 krajów.
Artykuł został opublikowany w 37/2020 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.