Głównym zamiarem, który doczekał się nawet umieszczenia go w nazwie, jest osiągnięcie tak dobrych wyników w wyborach w 2023 r., które całej opozycji dadzą 276 reprezentantów w Sejmie. Jak argumentują pomysłodawcy, chodzi o posiadanie możliwości odrzucania prezydenckiego weta, a do tego jest właśnie potrzebna taka liczba posłów. Każda przyjęta przez parlament ustawa, by stać się obowiązującym prawem, na końcu musi zostać podpisana przez głowę państwa, a ta ma prawo weta.
Czytaj też:
Kulisy konwencji PO. „Aborcja? Była już decyzja, ale Raś napisał list i Budka wymiękł”
Sęk w Trybunale
Zamysł wydawał się sensowny, bo nawet jeśli opozycja wygra wybory, to jeszcze przez blisko dwa lata prezydentem będzie Andrzej Duda, na którego przychylność Koalicja Obywatelska nie ma co liczyć.
Nie wiadomo, jak długo trwała burza mózgów, ale z pewnością zbyt krótko. Nie przeanalizowano bowiem, że prezydent wcale nie musi wetować ustaw, bo równie dobrze może każdą z nich kierować do Trybunału Konstytucyjnego, który politycznie też nie jest sojusznikiem opozycji.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.