Nie jestem satyrykiem

Nie jestem satyrykiem

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa z Grzegorzem Miecugowem, współtwórcą "Szkła kontaktowego"
 Anita Blinkiewicz: Miłośnicy "Szkła kontaktowego" zawiązali stowarzyszenie. Jest Pan zaskoczony taką formą popularności?
Grzegorz Miecugow: W ogóle nie zakładaliśmy, że program stworzy taki ruch. Nie chcę mówić rodzina, bo zaraz wrócą te wszystkie porównania do Radia Maryja. Ale przyznaję, że jest to zaskakujące.
- Miłośnicy "Szkła" organizują zjazdy. Uczestniczył Pan?
- Jeszcze nie. Chcieliśmy kiedyś zrobić niespodziankę i pojechać na zjazd do Sopotu. Nasza redakcyjna koleżanka próbowała się tam dostać jako zwykła użytkowniczka forum dyskusyjnego. Okazało się to jednak skomplikowane, była bardzo skrupulatnie prześwietlana. Sprawdzano kim jest. Ale sądzę, że jak ktoś ma czyste intencje, to bez problemu może się tam dostać.
- Czego się boją?
- Strach w naszym kraju pojawia się coraz częściej. Ale jak słyszę, że Aleksander Kwaśniewski uważa, że jest podsłuchiwany to mnie to jednak śmieszy. Kwaśniewski nie jest naiwną szarą myszką. Wynająć firmę, która odpluskwia, nie problem, zwłaszcza dla człowieka, który ma ochronę BOR-u. Chodzenie po mediach i opowiadanie, że jest się podsłuchiwanym, to biciem w bębenek.
- Planowane jest kolejne spotkanie miłośników "Szkła", tym razem Pan się wybierze?
- W czerwcu ma odbyć się ogólnopolski zjazd miłośników "Szkła". Organizatorka tego przedsięwzięcia pisała na forum, że spodziewają się około 100 osób z całej Polski. Pojadę, jeśli mnie zaproszą.
- Skąd takie reakcje na program?
- Ludzie czuję się zagubieni w naszej rzeczywistości politycznej. Chyba po raz ostatni politykom udało się oszukać społeczeństwo przed dwoma laty, gdy trwała kampania wyborcza. Nie było wiadomo kto wygra, ale było to w sumie obojętne ponieważ dwie partie szły ramię w ramię. Zapewniano nas, że trzeba poczekać aż wygrają i zaczną naprawiać państwo. Po czym jedna partia nie wytrzymała psychicznie, druga poszła za daleko i mamy to co mamy - frustracja społeczna to jest niebezpieczny objaw.
- Jaka jest oglądalność "Szkła"?
- Średnio ogląda nas około 1mln. 200 tys. osób. To prawdziwa góra na tle innych programów. Jesteśmy zdecydowanie najlepiej oglądanym programem TVN 24.
- Skąd się to się bierze?
- Może lekka formuła programu, dystansowanie się nasze do różnych zagadnień, powoduje, że ma taką widownię.
- Formuła programu jest eksperymentem, nie ma odpowiedników.
- Trzyma się na prostym pomyśle interaktywności. Na początku było to trochę przez nas inspirowane. W Onecie narzucaliśmy temat dnia, potem wypowiedzi internautów cytowaliśmy podczas programu. Teraz głównym sposobem kontaktu jest sms i telefon.
- Co uważa Pan za największy sukces "Szkła"?
- Największym sukcesem będzie, jeśli ten program uruchomi nie tylko piszących, ale też tworzących. Mamy już kilku autorów, którzy przysyłają nam swoje produkcje. Niektóre fenomenalne, jak Muppet Show z głosami naszych polityków stworzone przez pana Ćwiklaka. Od trzech tygodni ktoś nam nieznany przysyła filmiki z plastelinowymi ludzikami pod które podkłada nasze głosy. Trochę kpina z nas, ale puszczamy to lubością.
- Politycy uważają, was za manipulatorów. Jakie są reakcje?
- Zależy od polityka. Prof. Czapiński powiedział, że im bardziej przekonania idą na prawo tym mniejsze poczucie humoru. Nie można generalizować, ale niektórzy rządzący są wyraźnie na nas obrażeni. Nie chcą zauważyć, że kiedy wysypały się taśmy Oleksego, cały program był temu poświęcony. Nie chcą pamiętać, że dużo ostrzej wbijaliśmy szpilki w lewicę, która koniec miała żałosny.
- Musi Pan jednak przyznać, że naigrywacie się głównie z koalicji.
- Bo teraz dzieje się koalicja z Andrzejem Lepperem. Harcuje wicepremier Giertych. Ilekroć mamy okazję, staramy się pokazać też głupotę jaką robi opozycja, ale ona zawsze będzie zajmować mniej miejsca w naszym programie, bo jest mniej wyrazista, nie podejmuje decyzji, nie ma tyle do powiedzenia co rządzący.
- Czy jest ktoś śmiertelnie na was obrażony?
- Wydaje mi się, że premier Jarosław Kaczyński. Ale trudno się dziwić, jeśli czytam w "Fakcie", że podczas spotkania premiera z Donaldem Tuskiem pojawia się fragment poświęcony dziennikarzom, w którym premier twierdzi, że trudno nazwać dziennikarzami - dziennikarzy koncernów. "I tu nie mówię o Fakcie", zastrzega prezes rady ministrów. Przekonuje, że nie są dziennikarzami tylko pracownikami koncernów, czyli w podtekście piszą na życzenie właścicieli. W przeciwieństwie do dziennikarzy "Faktu", którzy piszą sami o jeziorze pełnym wódki, czy o wielorybie, który płynie Wisłą do Warszawy.
- To jedyny objaw tego, że premier jest obrażony?
- Mieliśmy taką akcje: "zadaj pytanie politykowi". Przez trzy tygodnie staraliśmy się namówić pana premiera, za pośrednictwem rzecznika rządu oczywiście, na odpowiedź na szalenie podstępne pytanie - kiedy będzie zima? Bo nie było wtedy śniegu. To była okazja, by ocieplić wizerunek premiera, pokazać z takiej strony, z której pokazywany był podczas akcji "Karmmy kaczki" zapoczątkowanej przez Adama Bielana. I nie udało się. Potem spadł śnieg i pytanie przestało być aktualne.
- Zostaliście zaproszeni do Satyrykonu w Legnicy. Przyjęliście propozycję?
- Tak, choć nie będziemy jego uczestnikami. Nie jesteśmy przecież satyrykami, chociaż niektórzy z naszych komentatorów owszem.
- Przez chwilę myślałam, że poszedł Pan całkiem już w ślady ojca, krakowskiego dziennikarza i satyryka.
- Nie czuję się satyrykiem. Czasami zdarza mi się napisać coś śmiesznego, ale raczej opisując życie, nie wymyślając.
- Ale przecież formuła "Szkła" jest satyryczna.
- Upieram się, że jest to program publicystyczny. Opiera się na wydarzeniach dnia, które są komentowane. Staramy się w programie opowiedzieć, co się tego dnia wydarzyło. Jest niewielka grupa tematów, które nie wchodzą w pole naszego zainteresowania.
- Jakie to tematy?
- W "Szkle" nie znajdą się kryminałki np. samobójcza śmierć dziecka. Chyba, że temat zostanie wywołany jakimś telefonem.
- Planujecie jakieś zmiany, może lifting programu?
- Ciągle namawiają nas, żebyśmy posadzili w studiu jakąś kobietę. Ale nie chcę ulegać naciskom. Tym bardziej, że ilekroć ten temat powraca, pojawia się tyle samo zdań "za" co "przeciw". Nie bardzo bym chciał zmieniać skład zespołu. Lada chwila będziemy mieli własną kamerę. Dotąd żyliśmy ze spadków, czyli tego co nagrali inni dziennikarze i np. nie wykorzystali w swoich materiałach. Wychwytujemy smaczki. Kiedy będziemy mieli własną kamerę na konferencji prasowej, kiedy wszystkie kamery są wpatrzone w złotoustych polityków, to my może postawimy kamerę za nimi i pokażemy dziennikarzy, z których tez czasem warto się pośmiać, bo czasami wygadujemy straszne głupoty.
Więcej możesz przeczytać w 14/2007 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Spis treści tygodnika Wprost nr 14/2007 (1267)