Program silnej ręki

Program silnej ręki

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dziś jest tylko jeden sposób, żeby zostać prezydentem Rosji: trzeba być Władimirem Władimirowiczem Putinem


Ostre rysy twarzy, smagła cera, przenikliwe spojrzenie. Obok słowo "prezydent". Mieszkańcom Moskwy obraz ten mógł już zapaść w podświadomość. Widzą go codziennie od kilkunastu dni. Umar Dżabraiłow spogląda na nich z setek wielkich billboardów rozrzuconych po całej stolicy. Jest najmłodszym (42 lata), najbogatszym i... najbardziej odpychającym z tuzina kandydatów na stanowisko prezydenta Rosji. Dżabraiłow to Czeczen. Jego sztab mieści się na dziewiątym piętrze supernowoczesnego biurowca w centrum Moskwy. Obiektem zarządza należąca do niego Grupa Plaza. Holding ma w swoim władaniu jeszcze kilka innych, niezwykle cennych moskiewskich nieruchomości, m.in. pięciogwiazdkowy hotel Radisson Słowianskaja i wielkie podziemne centrum handlowe na placu Maneżowym tuż obok Kremla. Dżabraiłow kandyduje po to, by przypodobać się władzy. A dokładniej: uwiarygodnić się w oczach opinii publicznej. W Rosji niełatwo być Czeczenem, w dodatku bogatym przedsiębiorcą o nazwisku kojarzącym się ze światem kryminalnym.
"To, że etniczny Czeczen, młody i bogaty został zarejestrowany jako kandydat na stanowisko prezydenta, świadczy o rewolucji, jaka dokonała się w naszym kraju" - Dżabraiłow różnie mówi o swoich szansach, ale tak naprawdę może liczyć najwyżej na ułamek procentu głosów rosyjskich wyborców. - Dżabraiłowa nie można uczynić prezydentem w żadnych warunkach - tłumaczy Jurij Lubaszewskij, jeden z czołowych rosyjskich specjalistów public relations. - Dla niego ogromnym sukcesem byłoby uzyskanie już dwu-, trzyprocentowego poparcia. O wiele większym niż dla Putina wyborcze zwycięstwo.
Podobnie jest w wypadku większości pozostałych dwunastu kandydatów. Po co startują? - Jedni, jak Ełła Pamfiłowa i Aleksiej Podbieriozkin, chcą udowodnić, że jeszcze funkcjonują i liczą się jako politycy - uważa Lubaszewskij. - Inni, na przykład Dżabraiłow, bo daje im to prestiżową wizytówkę, którą potem będą mogli wykorzystać w swoich kontaktach. No a tacy politycy, jak Żyrinowski i Jawlinski, po prostu nie mogą nie kandydować, bo zawiedliby swoich zwolenników. Żyją przecież i działają w określonym środowisku, które wiąże z nimi konkretne oczekiwania.
Czołowy rosyjski liberał Grigorij Jawlinski właściwie nie ma wrogów. W wielkiej polityce działa od dziesięciu lat. Ludzie znają go i szanują, ale głosują na innych. - Jawlinski nie akceptuje współczesnych technologii wyborczych. Do polityki wnosi normę osobistej uczciwości. A polityka to rzecz nieczysta lub co najmniej złożona. Wymaga przyjęcia pewnych reguł gry, on zaś je odrzuca - mówi Lubaszewskij, który współtworzył publiczny wizerunek przywódcy liberałów. - Kiedy próbowałem go przekonywać, że trzeba mówić to i to, on odpowiadał: "A ja tak nie myślę". Najbardziej jaskrawy przykład to stanowisko Jawlinskiego w sprawie wojny w Czeczenii. Był w Rosji właściwie jedyną publiczną osobą, która głośno próbowała oponować przeciwko wojnie. "Takie stanowisko nie przysporzy panu głosów" - argumentował Lubaszewskij. "A dla mnie ważniejsze jest przekazanie społeczeństwu mojego stanowiska niż głosy" - odpowiadał mu Jawlinski. - Jako człowieka i obywatela należałoby go wynosić na piedestały, ale poparcie wyborców traci - podsumowuje Lubaszewskij. Przy Jawlinskim pozostają tylko ludzie, którym taka postawa się podoba. Inteligenci, którzy ją rozumieją i podzielają. Jest ich jednak nie więcej niż 7 proc. i ich grono topnieje.
Społeczeństwo rosyjskie w większości woli zdecydowane charaktery i silną rękę. Około 60 proc. obywateli będzie więc głosować na Putina. Wyborczy sztab p.o. prezydenta Rosji mieści się w luksusowym biurowcu Alexander House niedaleko Kremla. Wizerunek głównego kandydata lepią supermózgi z branży PR - German Gref, szef Funduszu Projektów Strategicznych, i Gleb Pawłowski, stojący na czele Funduszu Polityki Efektywnej. Obaj to najwyższej klasy zawodowcy. Wykreowali już niejednego gubernatora i deputowanego do Dumy. Ich największym osiągnięciem było zwycięstwo Borysa Jelcyna w 1996 r. Na początku kampanii, w styczniu, ówczesny prezydent cieszył się ledwie kilkuprocentowym poparciem, a już w czerwcu bez trudu pokonał wszystkich konkurentów. Teraz Pawłowski i Gref pracują dla Putina. Tyle że on ich właściwie nie potrzebuje.
Putinowi w ogóle nie jest potrzebna kampania PR. - To wyjątkowy szczęściarz - tłumaczy Lubaszewskij. - Jemu się udało, on nie musi sam niczego robić. Po prostu jest, jaki jest. I w tym sensie przypomina Jawlinskiego. Różnica polega na tym, że naturalność Putina akurat odpowiada obecnym oczekiwaniom społeczeństwa. Wszyscy już mają dosyć przestępczości, biedy i rozkładu. A on rządzi silną ręką i mądrą głową, bo przecież nie jest postrzegany jako głupiec. Każde społeczeństwo ma określony wzorzec, zestaw życzeń, oczekiwań i nadziei związanych z kandydatem na przywódcę. Dzisiaj, w drugiej połowie marca, Putin doskonale wpisuje się w ten szablon, a inni nie. On nie musi się zmieniać. Nie proponuje żadnego programu, nie ma go i nie będzie miał. On go po prostu nie potrzebuje. Putin sam doskonale wie, jak kreować swój wizerunek. Jest przecież kadrowym oficerem wywiadu, a nie dywersantem. A wywiad to zbieranie informacji, kontakty i związane z tym nawyki psychologiczne. Putin nie popełnia błędów. Chodzi tak, jak trzeba, prawidłowo siedzi i rozmawia, uśmiecha się w odpowiednim momencie. Dobrze się ubiera i garnitury leżą na nim dobrze. Co charakterystyczne, jak każdy szpieg ma nieco wydłużone mankiety. Ukrywa dłonie.
Wiaczesław Nikonow, wnuk Mołotowa i jeden z czołowych rosyjskich politologów, mówi, że Zachód nie może znać odpowiedzi na pytanie, kim jest Putin, bo on sam tego jeszcze dokładnie nie wie. Jego program powstanie nie wcześniej niż pod koniec lata. Atutem Putina jest to, że ludzie postrzegają go jako przeciwnika Jelcyna. Na Zachodzie z wielką ulgą przyjęto dymisję nieprzewidywalnego i kapryśnego prezydenta. Gdy tylko Jelcyn ustąpił, od razu zarysował się przełom w postrzeganiu Putina przez Zachód. Departament Stanu określił go jako człowieka z "listami uwierzytelniającymi reformatora". W Niemczech zachwycano się, że jest pierwszym rosyjskim przywódcą, który swobodnie mówi zachodnimi językami, jest znawcą niemieckiej kultury, a jego dzieci uczą się w niemieckiej szkole. Pewna rezerwa oczywiście pozostaje. Ale szybko topnieje, zwłaszcza że Putin wysyła pozytywne sygnały. Jeden z nich to odnowienie stosunków Rosji z NATO.
- Nad Władimirem Putinem już dzisiaj wisi aureola władzy. Wyborcy widzą w nim człowieka sukcesu. To jego atut, bo ludzie niechętnie głosują na outsiderów. Rosjanie są gotowi wybaczyć mu nawet okrucieństwa popełniane przez wojska w Czeczenii i śmierć setek rosyjskich żołnierzy. To tylko w Ameryce podniósłby się wielki szum, gdyby zginęło choćby dziesięciu ludzi. Rosjanie rozumieją, że nie może być wojny bez ofiar. Tutaj zawsze tak było - tłumaczy Nikonow. Czeczenia wyniosła Putina na szczyty popularności i tylko klęska na Kaukazie mogłaby jeszcze przysporzyć mu poważniejszych problemów.
- Ale tam przynajmniej do 26 marca nic złego dla Kremla już się nie wydarzy - wyrokuje Jurij Lubaszewskij, który z podziwem zawodowca od propagandy i urabiania opinii publicznej zachwycał się telewizyjnymi relacjami z przesłuchania pochwyconego przez Federalną Służbę Bezpieczeństwa czeczeńskiego watażki Salmana Radujewa. - Pokazywali go takiego nieszczęsnego, zagubionego, bez brody, czyli - jakby powiedział Piotr I - "z bosą twarzą" i jeszcze w tym więziennym chałacie. Efekt jest taki, że wszyscy odetchnęli: wreszcie pojmano głównego bandytę - komentuje Lubaszewskij.
Władimira Putina nic już nie może powstrzymać. Giennadij Ziuganow, malowany postrach demokratów z minionego dziesięciolecia, wygląda tym razem blado, siermiężnie i nieprzekonująco. Przywódca komunistów z grubo ciosanymi rysami twarzy i z ciężkim krokiem znowu zbierze swoje dwadzieścia kilka procent. Tym razem jednak najpewniej to nie wystarczy, by przeszedł do drugiej tury. Niemal cały negatywny elektorat Ziuganowa, czyli ponad 50 proc. wyborców, którzy w żadnym wypadku nie oddaliby mu swoich głosów, poprze Władimira Putina.
- Dawno już nie było tak nudno w naszej polityce - mówią specjaliści od propagandy i kreowania wizerunków. Wybory prezydenckie nie są dla nich okresem największych żniw, zwłaszcza takie - z jednym pewnym kandydatem i prawie tuzinem innych, którzy nie wydają zbyt dużo na reklamę, bo wiedzą, że to i tak wyrzucone pieniądze. PR-owcy czekają na kolejną falę wyborów gubernatorów i deputowanych różnych szczebli. Profesjonalna kampania kandydata, który chce wygrać, kosztuje niemało. A rachunek jest prosty: w każdy głos trzeba zainwestować dolara. Jeśli więc w jakimś okręgu jest pięćset tysięcy wyborców, trzeba wydać pół miliona dolarów. Jeżeli jednak kandydat nie jest w stanie sprostać nadziejom i oczekiwaniom obywateli, nawet taka suma mu nie pomoże. W marcu 2000 r. w Rosji jest tylko jeden pewny sposób, żeby zostać prezydentem. Trzeba być Władimirem Władimirowiczem Putinem.


Więcej możesz przeczytać w 13/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.