Teczki Kaczyńskiego

Teczki Kaczyńskiego

Dodano:   /  Zmieniono: 
Władza prokuratora generalnego jest niemal nieograniczona



"Wprost": Prokuratura jest nadal, jak za czasów PRL, narzędziem polityków do zwalczania przeciwników politycznych?
Stanisław Iwanicki: Myślę, że wielu polityków wykorzystuje instrumentalnie prokuratorów i dzięki ich wiedzy oraz pracy załatwia swoje doraźne interesy polityczne.
- Zapowiedział pan "koniec z ręcznym sterowaniem w prokuraturze". Kto i jak ręcznie sterował prokuraturą?
- Za czasów mojego poprzednika wokół prokuratora generalnego funkcjonowała grupa prokuratorów, którzy poza oficjalną strukturą osobiście nadzorowali i prowadzili czynności procesowe oraz quasi-operacyjne. Nie służyły one efektywnemu prowadzeniu postępowań przygotowawczych, lecz jedynie zbieraniu informacji na potrzeby prokuratora generalnego. Możemy więc mówić nie tylko o naruszeniu zasad funkcjonowania prokuratury w demokratycznym kraju, ale wręcz o stworzeniu systemu służącego wyłącznie realizacji celów politycznych.
- Co znalazł pan w szafie prokuratora generalnego po przejęciu urzędu?
- Oprócz ponad 21 tomów akt sprawy dotyczącej inspirowania przez służby specjalne publikacji prasowych znaleźliśmy wiele innych teczek, dotyczących m.in. PZU, Orlenu, śląskiego urzędu wojewódzkiego i wojewody katowickiego, sprawy Jaroszewiczów, Grzegorza Żemka, zarządu regionu śląsko-dąbrowskiej "Solidarności" i wiele innych. Na przykład jedna z teczek, zatytułowana "Wyszków", dotyczy nieformalnego gromadzenia przez dwóch prokuratorów podległych wyłącznie prokuratorowi Zbigniewowi Wassermannowi materiałów na temat innych prokuratorów. Najbardziej bulwersujące było to, że jeden z prokuratorów zbierał informacje o szefie prokuratury w Ostrołęce, a następnie zajął jego miejsce. Bardzo ciekawa jest też teczka nr 16, zatytułowana "Informacje prokuratur okręgowych i apelacyjnych dotyczące spraw tzw. ludzi znanych z życia publicznego". Informacje takie przesyłali prokuratorzy na polecenie ministra Lecha Kaczyńskiego z 25 czerwca 2001 r., dotyczące "zintensyfikowania działań policji przeciwko osobom zajmującym znaczącą pozycję w administracji państwowej i samorządowej w sferze polityki, kultury i sportu".
- Zbierano "haki" na przeciwników politycznych?
- Mogę mówić tylko o faktach. Prokurator generalny uważał za stosowne gromadzenie takich informacji poza normalną strukturą prokuratury. Nawet dyrektorzy biur Prokuratury Krajowej nic nie wiedzieli o podejmowaniu tego typu działań. Mogę też powiedzieć, że na pewno gromadzenie tych materiałów nie służyło ściganiu przestępczości. To, o czym mówimy, powinno być szokiem dla środowiska prawników. Zgodnie z moimi uprawnieniami zleciłem rzecznikowi dyscyplinarnemu podjęcie czynności wyjaśniających, ponieważ nikomu nie wolno w prokuraturze wykonywać działań nie mieszczących się w normach cywilizowanej instytucji. W przeciwnym wypadku ciągle będziemy mieli do czynienia z pokusą instrumentalnego wykorzystywania prokuratury i ciągle będziemy musieli weryfikować kadry.
- Czy prokuratorzy, którzy przekazywali ministrowi Kaczyńskiemu informacje, o których pan mówi, naruszyli prawo?
- Przekazywali informacje obiektywne. Nabierały one jednak innego wymiaru, jeśli uwzględnimy kontekst sprawy. Normalne jest zbieranie informacji dotyczących osób, którym zamierza się przedstawiać zarzuty. W teczce nr 16 widziałem jednak protokół z policyjnego przesłuchania, w którym podejrzany rzuca oskarżenia pod adresem konkretnych polityków Unii Wolności. Pomówienia jeszcze o niczym nie świadczą do czasu ich dowodowego zweryfikowania. Tyle że te pomówienia trafiały na biurko ministra.
- Gdyby nie odwołanie Kaczyńskiego ze stanowiska ministra sprawiedliwości, tajna działalność prowadzona byłaby nadal.
- O rzeczach, o których mówimy, nikt nie wiedział - ani dziennikarze, ani ja jako szef sejmowej Komisji Sprawiedliwości. Czy taka działalność byłaby kontynuowana, ujawniona opinii publicznej czy w jakikolwiek sposób wykorzystywana, nie umiem odpowiedzieć, ponieważ nie jestem psychoterapeutą.
- Jako prokurator generalny ma pan dokładnie takie same uprawnienia jak minister Kaczyński.
- Władza ministra sprawiedliwości jest bardzo często władzą pozorną, by nie powiedzieć, fasadową, natomiast władza prokuratora generalnego jest nieomal nieograniczona. Bo jeżeli prokurator generalny w Polsce ma wszystkie uprawnienia każdego prokuratora w Polsce i dodatkowo jeszcze swoje, to jest to naprawdę pozycja mocarstwowa. Jak posiadaną władzę wykorzystam, zależy praktycznie tylko ode mnie.
- A jak zamierza ją pan wykorzystać?
- Odbierając nominację z rąk prezydenta, powiedziałem, że prokuratura była wielokrotnie wykorzystywana jako oręż w walce wyborczej. Mam nadzieję, że w czasie obecnej kampanii wyborczej tak nie będzie. Musimy położyć kres upolitycznianiu działań prokuratury. Ten proces z każdym rokiem się pogłębia - pokusa wykorzystywania prokuratury przez polityków do swoich celów rośnie. Trzeba kiedyś powiedzieć: dość. Jest to wręcz wyzwanie dla wszystkich elit politycznych. Przedstawię koncepcję reformy wymiaru sprawiedliwości, a zwłaszcza prokuratury, a ponieważ do końca działalności obecnego rządu zostało mało czasu, przekażę ją prezydentowi jako swojego rodzaju depozytariuszowi tej sprawy. Wedle mojej koncepcji, prokurator generalny mógłby realizować politykę rządu w zakresie zwalczania przestępczości, ale jego możliwość ingerowania w indywidualne sprawy byłaby już ograniczona. Powinna zostać wprowadzona kadencyjność na stanowisku prokuratora krajowego. Należy zawierać swego rodzaju kontrakt władzy wykonawczej z prokuratorem krajowym, dotyczący profesjonalnego wykonywania obowiązków związanych ze zwalczaniem przestępczości.
- Dlaczego nie uczyniono tego do tej pory?
- Dlatego, że - jak mówiłem - tak wielka władza prokuratora generalnego stanowi dla polityków wielką pokusę. Hasła zmian głosi się tylko wówczas, gdy jest się w opozycji, do momentu zdobycia wpływu na to stanowisko.
- Niedawno na łamach "Wprost" minister Marek Biernacki mówił o 104 sprawach, które wstrząsną opinią publiczną.
- Tych spraw jest naprawdę dużo. Mamy do czynienia z chorym organizmem - ludzie, którzy powinni sprawować nadzór na spółkami skarbu państwa, robią to źle albo wręcz kradną. Badamy teraz na przykład wszystkie materiały dotyczące PKP; uważam, że jest to też jedna z wielkich afer, które powinny znaleźć finał w sądzie. W tym przestępczym procederze coraz częściej zacierają się podziały polityczne, a "skok na kasę" łączy - jak się okazuje - ludzi różnych, często bardzo odległych opcji politycznych.
- Ile ministerstw zostanie jeszcze zlikwidowanych w rezultacie działań prokuratury?
- Tyle, ile trzeba. Życzyłbym sobie jednak, żeby takich spraw jak ta związana z byłym Ministerstwem Łączności więcej nie było; to by dowodziło, że nasz kraj jest w miarę normalny.
Więcej możesz przeczytać w 31/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.