Rzeczpospolita nomenklaturowa

Rzeczpospolita nomenklaturowa

Dodano:   /  Zmieniono: 
Partie obsadzają 200 tysięcy stanowisk w państwie


W Polsce ma się niewielkie szanse na objęcie stanowiska dyrektora domu kultury, ordynatora w szpitalu czy szefa ośrodka opieki społecznej bez poparcia partyjnych aparatczyków. W Wałbrzychu, gdzie rządzi SLD, dowcipkowano, że Andrzej Gniatkowski, szef Ośrodka Sportu i Rekreacji, został zwolniony z pracy, ponieważ "bieżnia nie była czerwona". Antoni Antoń przestał być prezesem Lubuskich Zakładów Aparatów Elektrycznych Lumel (jednoosobowa spółka skarbu państwa), bo zapisał się do komitetu honorowego Aleksandra Kwaśniewskiego. Opowiedzenie się za PSL i SLD jest z kolei warunkiem zatrudnienia na eksponowanym stanowisku w telewizji publicznej. Wiosną tego roku mimo protestów rada nadzorcza TVP mianowała na stanowisko dyrektora ośrodka w Gdańsku Marka Formelę, dotychczasowego redaktora naczelnego "Głosu Wybrzeża", gazety należącej do Jerzego Jedykiewicza, szefa regionalnych władz SLD. Formela nie ma wprawdzie doświadczenia w pracy w telewizji, ale za to tuż po tej nominacji gościem specjalnym niedzielnego programu gdańskiej telewizji był Leszek Miller, przewodniczący SLD.
Kiedy kasy chorych podporządkowano urzędom marszałkowskim, natychmiast z pracy zaczęto wyrzucać "obcych", czyli osoby nie mające poparcia aktualnie rządzącego (w województwie lub powiecie) układu politycznego. Robiła tak zarówno prawica, jak i lewica. Dlatego z pracy w administracji Mazowieckiej Kasy Chorych (rządzi nią PSL) odeszli dyrektorzy Jarosław Pinkas i Piotr Gryza, wymieniono także dyrektorów oddziałów terenowych. W czerwcu została zwolniona główna księgowa Wiesława Kołakowska. Powód? Teresa Bogiel, PSL-owska radna z powiatu płockiego, zastępca dyrektora ds. finansowych, straciła do niej zaufanie. Z pozamerytorycznych powodów ze stanowiska dyrektora szpitala w Ciechanowie odwołano także Jacka Krzyśpiaka, pełnomocnika Platformy Obywatelskiej.
Nomenklatura jest jak bluszcz - jeśli tylko nadarza się okazja, oplata urzędy, firmy, instytucje.

Partyjna służba cywilna
Politycy bronią prawa do partyjnych nominacji, tłumacząc, że nie mogą mieć zaufania do urzędników zastanych w resortach i urzędach. - Nie zdają sobie sprawy, czym jest administracja w demokratycznym państwie - mówi Maria Gintowt-Jankowicz, dyrektor Krajowej Szkoły Administracji Publicznej.
Służbę cywilną porównuje się do fortepianu, który pozostaje taki sam bez względu na to, kto na nim gra. Zmiana wirtuoza i repertuaru nie wymagają wymiany połowy klawiatury, toteż nomenklatura w krajach o ustabilizowanej demokracji obejmuje kilka, kilkanaście tysięcy stanowisk w państwie. Tymczasem w Polsce, choć teoretycznie partyjna nomenklatura to zaledwie 1700 posad, w rzeczywistości partiom podlega około 200 tys. stanowisk! - kilkakrotnie więcej niż w Stanach Zjednoczonych. Nomenklatura obsadza zatem aż dwie trzecie miejsc w liczącej 300 tys. osób armii urzędników administracji rządowej, samorządowej i pośredniej - funduszach celowych czy agencjach parabudżetowych.
W Polsce partyjne rozdawnictwo stanowisk zostało monstrualnie rozbudowane z prostego powodu - mamy więcej niż na Zachodzie spółek skarbu państwa i spółek komunalnych, które traktowane są tak jak firmy państwowe w PRL.

Urzędy centralne, czyli marchewka dla swoich
Formalnie rządzące ugrupowania mają przywilej desygnowania ministrów, sekretarzy, podsekretarzy stanu, wojewodów i wicewojewodów, mogą także tworzyć gabinety polityczne przy każdym z szefów resortów. W ministerstwach zatrudnieni są jednak głównie ludzie z politycznego kręgu szefa, mimo że w administracji centralnej obowiązuje ustawa o służbie cywilnej, która miała odpartyjnić państwo.
Zasady służby cywilnej nie dotyczą już urzędów centralnych. Nikt nawet nie wie, ile dokładnie jest instytucji centralnych i quasi-centralnych oraz funduszy celowych. Z naszych wyliczeń wynika, że co najmniej sto. Według danych MSWiA, istnieje 40 urzędów centralnych, m.in. Główny Urząd Ceł, Urząd Kultury Fizycznej i Sportu, Krajowy Urząd Pracy, a oprócz nich działają 24 quasi-centralne instytucje, czyli różnego rodzaju agencje i inspektoraty, m.in. Zakład Ubezpieczeń Zdrowotnych, Rządowe Centrum Studiów Strategicznych, Agencja Rynku Rolnego, Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa. Ciągle powstają nowe, ostatnio Urząd ds. Repatriantów i Cudzoziemców. Oprócz tych instytucji powołano co najmniej 27 funduszy celowych.
- Wiele urzędów centralnych powinno podlegać systemowi służby cywilnej; teraz najczęściej są "polityczne". A przecież nie ma żadnego powodu, aby na przykład szef ZUS czy PFRON musiał mieć partyjną rekomendację - uważa poseł Jan Maria Rokita, były przewodniczący sejmowej Komisji Spraw Wewnętrznych i Administracji. Stanowiska w urzędach quasi-centralnych są najbardziej pożądaną "marchewką" rozdawaną za polityczną działalność. Tylko w ZUS istnieje 250 etatów dyrektorskich. Ale czy zakład realizujący najważniejszą część polityki społecznej państwa może być apolityczny? Komisja, której przewodniczył Rokita, opracowała nowelizację ustawy, przewidującą, by szefów i wiceszefów wszystkich instytucji centralnych objąć systemem służby cywilnej i poddać procedurze konkursowej. Zdaniem Rokity, byłby to krok "na rzecz dalszej naprawy państwa". Nasze doświadczenie uczy jednak, że politycy dobrowolnie nie wyrzekną się co najmniej kilku tysięcy posad traktowanych jako polityczne łupy.

Popieraj swego
Z partyjnych nominacji pochodzą wojewodowie i wicewojewodowie. Oni z kolei wspólnie z zainteresowanym ministrem powołują kierowników jedenastu służb i inspekcji, konserwatorów i kuratorów. Komendantów wojewódzkich policji i straży pożarnej mianują z kolei komendanci główni za zgodą szefa MSWiA. W każdym województwie działa 13 takich służb, czyli w całym kraju partie mają wpływ na obsadę kolejnych 208 urzędów. Oczywiście, aby pełnić kierowniczą funkcję, trzeba wygrać konkurs. Tyle że konkursy są często przygotowywane "pod kandydata", a w komisjach nie zasiadają eksperci i specjaliści, ale radni z rządzącego ugrupowania.
- Tylko w służbie cywilnej konkursy są prowadzone przez zespoły ekspertów wedle ściśle określonych i podanych do publicznej wiadomości wymagań i procedur. Ustalona jest także procedura odwoławcza, a przegrani mają możliwość odwołania się do sądu - mówi Jan Pastwa, szef Służby Cywilnej. W administracji samorządowej kompetencje kandydata nie mają większego znaczenia. Wszak każda partia ma "swojego" historyka sztuki, który chętnie zostanie konserwatorem zabytków, natomiast "swój" pedagog ochoczo podejmie się obowiązków kuratora oświaty itd., itp.
W samorządowych władzach wojewódzkich i powiatowych politycy wręcz prowadzą statystki "swoich" radnych i ściśle przestrzegają parytetów w obsadzie strategicznych wydziałów - architektury, gruntów czy ochrony środowiska. Wszyscy chcą mieć wpływ na przetargi. - Układy partyjne decydują o wszystkim: od parteru po dach państwowej budowli - tłumaczy radny z Warszawy. - W warszawskich dzielnicach tworzy się dodatkowe funkcje polityczne. Powoływani są na przykład drudzy wicedyrektorzy, choć wiadomo, że nie przysługuje im prawo głosu w zarządzie - ujawnia Maciej Świderski, radny powiatu warszawskiego. Wojciech Włodarczyk, poseł ROP i członek działającej przy premierze Rady Służby Cywilnej, mówi, że nomenklatura objęła już także prawie wszystkie stanowiska w gminach. - Na tzw. ścianie wschodniej, gdzie bezrobocie jest bardzo wysokie, bez politycznego wsparcia nie można dostać nawet posady palacza czy sprzątaczki - konstatuje Włodarczyk.

Konfitury w spółkach skarbu państwa
Polityczną synekurą przez całą ostatnią dekadę było usytuowanie się we władzach publicznej telewizji, która pozostaje jednoosobową spółką skarbu państwa. Szczególnym ciepłem emanują posady w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji. Powoływana zgodnie z partyjnym parytetem KRRiTV desygnuje z klucza radę nadzorczą TVP, ta z kolei - również z klucza - zarząd TVP, a ten wedle tych samych kryteriów wybiera kierowników anteny, programów, agencji.
Wiele niezwykle smacznych konfitur znajduje się w radach nadzorczych spółek skarbu państwa i spółek komunalnych. Świadczy o tym ciągle rosnąca liczba skomercjalizowanych przedsiębiorstw. Wedle ustawy powstałej w czasach koalicji SLD-PSL, komercjalizacja miała poprzedzać prywatyzację. Poprzestano jednak na komercjalizacji. Skarb państwa zostawia sobie choćby kilka procent akcji tych firm, aby - oczywiście dla dobra publicznego - rządzące ugrupowania mogły delegować swoich ludzi do rad nadzorczych. Pod koniec 1994 r. działały 723 skomercjalizowane przedsiębiorstwa, w październiku 2000 r. - już 1498! Firmy zostały wciągnięte w sieć nomenklatury, co sprzyja korupcji i zaciera granicę pomiędzy światem biznesu a polityki. Dlaczego tak się dzieje? Umieszczenie choćby trzech, czterech działaczy w każdej radzie spółki skarbu państwa daje zabezpieczenie finansowe dla 5 tys. działaczy partyjnych.
- Nomenklatura realizuje przede wszystkim własne interesy, bo najwięcej czasu i energii poświęca na kontrolę stref wpływów i pilnowanie skomplikowanych parytetów. W tym sensie nomenklatura jest największym wrogiem wolnego rynku i konkurencji - mówi prof. Witold Orłowski, ekonomista.
Nie kontrolowany rozwój nomenklatury zatrzymuje dopiero paraliż dziedzin i instytucji, które wykorzystuje. Po czym okazuje się, że demokratyczne państwo jest duszone przez partyjną mafię.

Więcej możesz przeczytać w 31/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.